HTS :: O nas ... :: News :: The Himalaya Master :: Biblioteka :: Uniwersytet Himalaya :: Galeria
Multimedia :: Podcast :: Z³oty Brzask :: Warsztaty :: Zajêcia cykliczne :: Kalendarz Ezoteryczny
Prezenty dla sponsorów :: Tablica Og³oszeñ :: Linki :: Kontakt :: Wp³aæ dotacjê :: Mapa Strony
» HTS » Biblioteka » Prawo Ofiary i Nauka Serca

Follow us on:
UNIWERSYTET HIMALAYA
NAUKI MISTRZW
Ezoteryczny Uniwersytet
Duchowy HIMALAYA
Zapraszamy wszystkich chętnych do podjęcia duchowych studiów korespondencyjnych.
Po zarejestrowaniu będziesz otrzymywać dwa razy w tygodniu Duchowe Orędzie Himalajskich Mistrzów w postaci lekcji i wykładów.
Liczba studentw: 878
Zarejestruj się
Biblioteka Wiedzy Ezoterycznej - katalog
SATSANG on WEB
Himalaya Master - odpowiedzi na pytania Uczniw, Studentw
Zbiory nauk duchowych:
Sûtry: HRIDAYA (Apokryfy)
Udâny: PMH
Æakramy
Tajemna Wiedza o Æakramach - oœrodkach œwiadomoœci i duchowych mocy!
Jogasutra
Ksiêga Jogi - Ryszi PatañdŸali. Komentarze
Gematria
Mistyczna Numerologia
Kosmogram Gematryczny
Listy od Mistrza
Duchowe nauki i rady zawarte w listach od Himalaya Master do Uczniów
Gâthâ
Nauki wierszem, poematy i powiedzenia metryczne
Słownik
Himalaya Wiki
 
 


KSIKI, SKRYPTY, CD
PREZENTY DLA SPONSORW
Nowoci:
Devanagari
praca zbiorowa
blok do æwiczeñ
kaligrafii sanskrytu
Czohanija 2008
Himalaya Tirtha Sangha
Pieœni duchowe, bhad¿any, hymny wedyjskie, mantramy nagrane podczas Festiwalu Czohanija 2008.
Sukha Sutra
The Himalaya Master
P³yta CD, 42 afirmacje piosenki, które pomagaj¹ rozwin¹æ cechy bogactwa duchowego i materialnego.
Przekazy Mistrza Himalaya TOM 2
Himalaya Master
Per³y Duchowej Wiedzy. Kolejne odpowiedzi na nurtuj¹ce pytania, porady i wskazóowki. Autor prostuje wiele zagmatwanych zagadnieñ z dziedziny Rozwoju Ducha, Jogi, Medytacji, Religii, Mistyki.
Aktualna lista prezentów
 
 
Licznik odwiedzin: 7019102
Ostatnia aktualizacja strony:
06-11-2022, 22:28
Szczêœcie Teraz Zaraz
¯ycie Duchowe dla Cz³owieka w Zwyk³ym Œwiecie

Wanda Dynowska. 1959.


(brak pierwszych kilku akapitów)

(...) Ofiar¹ S³owa Przedwiecznego (Logosu) jest dobrowolne ograniczenie Siebie – zakreœlenie Sobie Samemu granicy, krêgu, w którego obrêbie ma siê pojawiæ Jego twórczoœæ. Symbolicznie mo¿na by powiedzieæ, i¿ w bezgranicznym, praodwiecznym, nieskoñczonym morzu Œwiat³oœci, której œrodek jest wszêdzie a obwód nigdzie, powstaje wyraŸnie wygraniczony zarys krêgu ¿ywego œwiat³a i to jest Logos. Powierzchni¹ tej kulosfery jest odt¹d Jego wola ograniczenia Siebie, aby pocz¹æ Swe przejawienie i wszechœwiat powo³aæ do bytu. A ta Jego samoograniczaj¹ca siê moc (Maja, boska wyobraŸnia) to ów pierwiastek, który stanie siê pod³o¿em wszystkich kszta³tów i form zjawiskowego Œwiata. ¯ycie Logosu to duch rodz¹cego siê kosmosu; a Jego Maja (wola samoograniczenia, wyobraŸnia stwórcza, Œakti) to „Pra-materia”, a te dwa bieguny s¹ nierozdzielne przez ca³y czas trwania zjawy kosmicznej.

¯ywa, zawsze symbolem operuj¹ca wyobraŸnia hinduska nazwa³a ten proces „rozdzielania siê” Jedynego Nieograniczonego na dwa bieguny o odwrotnym namagnetyzowaniu (dwój-biegunowoœæ) Sziw¹ wy³aniaj¹cym z Siebie swoj¹ Œakti, tj. energiê stwórcz¹, która nieod³¹czna stanowi¹c z Nim jedniê – dzia³a i tworzy w wieczystym ruchu, a On pozostaje Wol¹ nieruchom¹ trwaj¹c¹ w niezm¹conym spokoju, w medytacji, ponad przejawieniem konkretnym, choæ je o¿ywia i podtrzymuje.

Pomiêdzy Sziw¹ a Jego „Oblubienic¹” (Œakti) tka siê tkañ wszechtwórczoœci. Jest to zwane „gr¹” bosk¹ „zabaw¹” (Lil¹) w wieczystym ruchu i rytmie, w nieobjêtym Piêknie. Wiêc wed³ug hinduizmu œwiat jest stworzon w pe³ni „Anandy” – boskiej szczêœliwoœci. Ananda jest jego sercem i sednem. Gdy cz³owiek j¹ odkrywa i pogr¹¿a siê w jej pr¹d, poznaje, ¿e u podstaw wszechœwiata i wszelkiego ¿ycia jest bezgraniczna Radoœæ. Ods³ania mu siê wówczas cel naszego istnienia, cel ofiary Logosu.

To raczej ci, gwoli których podejmuje On tê ofiarê (owijania siê w coraz to gêstsze zas³ony) jeszcze nie zaistnieli, jeszcze Logos nie „uzewnêtrzni³” ich bytu. Sama tylko „potencjalnoœæ” ich istnienia tai siê w „Myœli” Jego, w niej s¹ poczête, jej zawdziêczaj¹ swój przejawiony i „skonkretyzowany” ¿ywot. Ale niezmiernie ciekawym jest pojêcie, ¿e Duchy-Monady w Jego ³onie dzieli³y z Nim wolê przejawienia, a wiêc zst¹pi³y w „siedmiosferyczny” œwiat zgodnie z „w³asn¹ wol¹”. Dziel¹c ¿ycie Rodzica, gdy by³y w Jego ³onie, by³y „jako On”. Wychylaj¹c siê zeñ w najwy¿szej ojczyŸnianej swej sferze by³y „wszechmocne i wszechwiedz¹ce” (bo Duch nie ewoluuje), ale bezsilne s¹ i nie znaj¹ce ni¿szych sfer powstaj¹cego wszechœwiata. A ¿e zapragnê³y w nim dzia³aæ i na wzór Rodzica tworzyæ, przeto rozpoczê³y d³ug¹, nieskoñczenie d³ug¹ wêdrówkê poznawcz¹, rzutuj¹c w przejawiony œwiat znaczn¹ czêœæ siebie, buduj¹c w ka¿dej z jego sfer odpowiadaj¹ce jej poznawcze aparaty – narzêdzia lub „cia³a” – aby wejœc w kontakt z jej specyficznymi wibracjami. A powoli poznawszy je, zdobyæ nad ich materi¹ w³adzê i umiejêtnoœæ rz¹dzenia ni¹. Innymi s³owy: Duch nasz zst¹pi³ na ziemiê dobrowolnie, aby staæ siê twórc¹. A mog³o siê to staæ tylko dziêki ofierze Logosu.

Niepojêty i Niepoznawalny nie móg³ pocz¹æ w Swym niepodzielnym byæie wieloœci i ró¿norodnoœci. Trzeba by³o „postanowienia” Woli, tej bo¿ej chêci przyjêcia na siebie (z w³asnowolnej ofiary) kszta³tów, zamkniêcia Swego ¿ycia w okreœlone formy, aby wy³oniæ z Siebie miriady istnieñ jakby iskier Jego ognia, posiadaj¹cych w potencjalnoœci wszystkie cechy ogniowego Rodzica, aby siê mog³y z czasem rozwin¹æ w pe³ni „na obraz i podobieñstwo” Ojca. Aby nauczy³y siê dzia³aæ we wszystkich sferach stworzonego wszechœwiata i wziê³y udzia³ w Jego szczêœliwoœci, mocy i twórczoœci. Owa pierwotna boska ofiara jest zwana w Bhagawad Gicie „Czynem – Karmanem”, a owo wyjœcie z niepojêtej szczêœliwoœci, ze spokoju równowagi samoistnoœci, z absolutu w dzia³anie uznawano w Indiach zawsze za ofiarê, trwaj¹c¹ niezliczon¹ iloœæ wieków, póki trwa przejawienie wszechœwiatów. Bowiem ka¿da ich cz¹stka, ka¿de najdrobniejsze Ÿdziebe³ko, jak i najwiêksze s³oñca i planety tylko Jego energia utrzymuje przy ¿yciu. W miriadach tworów, które powo³a³ do bytu Sam trwa znosz¹c wszystkie ich ograniczenia, uciski, uwarunkowania (nieod³¹czne od zamkniêcia w ciasny kszta³t) z ka¿dego z nich móg³by w ka¿dej chwili wychyliæ siê  rozbijaj¹c formê i nieskoñczon¹ potêg¹ i chwa³¹ wype³niæ przestwory. Ale tylko przez najwy¿sz¹ cierpliwoœæ i powolny, miarowy wzrost (rozszerzanie siê œwiadomoœci a rozwój formy) mo¿e ka¿da istnoœæ rosn¹æ w górê a¿ stanie siê samowystarczalnym oœrodkiem, Jemu podobnej potêgi i samoistnego ¿ycia. Po to w³aœnie zamyka siê Sam w kszta³ty oraz znosi ich u³omnoœci i ciastnoty a¿ dosiêgn¹ doskona³oœci i z Nim œwiadomie siê zjednocz¹, nie zapominaj¹c wszak¿e w³asnej drogi ku temu zjednoczeniu i uroœniêciu.

Wiêc ów „wylew” fali ¿ycia, rozpryœniêcie siê Jego (nie zmieniaj¹c w niczym Swej pe³ni ani jej nie umniejszaj¹c) na miliardy tworów, istnoœci i kszta³tów, jest czêœci¹ Jego przedwiecznej ofiary i posiada w sobie b³ogoœæ niepojêt¹, szczêœcie najwy¿sze i niewymierne, jak niewymiern¹ jest Mi³oœæ Ojca, który rzuca w widzialnoœæ swe dzieci, aby ka¿de rozwinê³o odrêbne ¿ycie, sw¹ „indywidualn¹ jedynoœæ”, która nie zaginie nigdy a wplecie siê nowym tonem czy pó³tonem w orkiestrê dŸwiêków wszechœwiata wzbogacaj¹c brzmienie nieskoñczonej pieœni ¯ycia: Bytu-Œwiadomoœci-Szczêœcia (Sat-Czit-Ananda). Owa radosna twórczoœæ, dobrowolne ograniczenie, by cz¹stki ¿ywe zbudzi³y samoœwiadomoœæ i wspó³uczestniczy³y w twórczoœci Logosu, jest g³ówn¹ treœci¹ Jego ofiary, choæ mog¹ w niej istnieæ dodatkowe tony; to boska beztroska Radoœæ, która jest zyciem ducha. Atrybutem ka¿dego ducha zawsze jest dawanie, promieniowanie, bo jest on w ka¿dej istnoœci ¿yciem w ruchu, w tworzeniu, w mimowolnym samorzutnym dzieleniu siê samym swym bytem jak oddechem. Wiêc ofiara jest nieod³¹czn¹ w³aœciwoœci¹ ducha i zawsze radoœci¹.

Ale gdy spojrzymy na materiê, tu przyrodzona cecha jest wrêcz odwrotna – zdobywanie, zagarnianie lub otrzymywanie dawanego jest prawem. Przyjmowane bodŸce (impulsy ¿ycia) kszta³tuj¹ i organizuj¹ materiê w odrêbne formy. Formy te istniej¹ póty, póki impuls trwa, gdy ten siê cofa, rozpadaj¹ siê na sk³adowe cz¹stki. Wszystkie dzia³ania materii polegaj¹ na braniu. Tylko przyjmuj¹c mo¿e utrzymaæ siê i trwaæ jako odrêbny kszta³t. Tote¿ z samej swej natury wszystko chwyta, zagarnia, przyswaja, trzyma jako w³asne. Samo jej istnienie zale¿y od tej umiejêtnoœci chwytania i wch³aniania. Aby jakakolwiek forma mog³a byæ wzglêdnie trwa³a, musi trzymaæ siê przyswajaæ. Tote¿ jej normalnym instynktem bêdzie zdobywaæ, broniæ swego zajadle, ¿a³owaæ najdrobniejszej kruszyny tego „swego”, któr¹ ktoœ chce jej  wydrzeæ i zabraæ. Jej radoœæ to zdobyæ i zatrzymaæ, „uczyniæ swoim”, a oddaæ to jakby umrzeæ w jakiejœ swej cz¹stce.

Spojrzawszy z tego punktu ³atwo zrozumieæ, sk¹d powsta³o to uto¿samianie ofiary z cierpieniem. Duch – ¿ycie boskie w nas – radoœæ i rozkosz zachwytu znajduje w twórczym dawaniu, we wprowadzaniu innych w uczestnictwo swego w³asnego ¿ycia. A jeœli jest zamkniêty w kszta³t, nie dba czy ten jego twórczy czyn nie przyniesie pow³oce krzywdy a nawet œmierci, wiedz¹c, i¿ jest ona tylko znikomym, krótkotrwa³ym narzêdziem, œrodkiem do wyra¿ania jego odrêbnego istnienia. A ta pow³oka w nas, ta przemijaj¹ca osobowoœæ, która jest tylko narzêdziem ducha, „¿yw¹” jego odzie¿¹, czuj¹c, i¿ si³y ¿ywotne odp³ywaj¹, rzuca siê w udrêce i przera¿eniu, protestuje, czepia siê, wo³a rozpaczliwie i za wszelk¹ cenê chce „swoje” zatrzymaæ, nie puœciæ. Wiêc stawia opór temu pr¹dowi ducha p³yn¹cemu ku zewn¹trz, ku innym. Duch zna sw¹ nieœmiertelnoœæ, wie, ¿e nic mu nie mo¿e ubyæ, bo wszystko w sobie samym zawiera. Zaœ osobowoœæ jakby czuj¹c sw¹ czasowoœæ, broni swego stanu posiadania instynktem samozachowawczym. Ofiara radosna dla ducha umniejsza jej ¿ywotnoœæ, poci¹ga za sob¹ jakby odp³yw krwi z jej arterii. Nie dziwi wiêc, ¿e siê broni. Jest ona dziedzictwem niezliczonych pokoleñ zarówno naszych zwierzêcych praszczurów, jak setek pokoleñ przodków ludzkich, w których duch jeszcze spa³.

Ta bolesna strona ofiary by³a jedyn¹ znan¹ i dostêpn¹ pojêciom ni¿szego œwiata, nie dziw wiêc, ¿e osobowoœæ tych ludzi czu³a siê zawsze jak zwierzê wleczone na postronku do jakiejœ kaŸni i w przera¿eniu rzuca³a okrzyki grozy, skargi i protestu. £atwo nam teraz zrozumieæ, dlaczego ludzie oœlepieni materi¹, ¿yj¹cy tylko osobowoœci¹ uto¿samiaj¹ zawsze ofiarê z rozpacz¹ ni¿szej, a nie swobodn¹ radoœci¹ wy¿szej natury.

Czy¿ mo¿emy siê dziwiæ, ¿e ludzie œwiadomi istnienia wy¿szej i ni¿szej natury, a uto¿samiaj¹c siê w swym zwyk³ym ¿yciu wci¹¿ z t¹ ostatni¹, odczuwaj¹c w sobie opór i sprzeciw osobowoœci, uwa¿ali to jako reakcje w³asn¹ i znaczyli wszelk¹ ofiarê piêtnem cierpienia. A gdy wiedzieli, i¿ ta jest nieodzown¹, przyjmowali j¹ jako „zrz¹dzenie Boskie” w rezygnacji i poddaniu siê „woli wy¿szej”, ale bynajmniej nie w duchu samodzielnie podjêtego i radoœnie spe³nionego poœwiêtnego czynu? Istnotnie nie wczeœniej ka¿dy akt ofiary stanie siê swobodny i radosny a nawet naturalny i po¿¹dany a¿ cz³owiek odczuje, ¿e jest duchem a nie osobowoœci¹, ¿yciem a nie form¹ i materi¹. Istota doskonale zharmonizowana nie odczuwa wogóle cierpienia, gdy¿ nie ma w niej ¿adnych taræ ani rozterek. Osobowoœæ jest w niej ca³kowiecie poddanym, uleg³ym i giêtkim narzêdziem Ducha, przyjmuj¹c czy oddaj¹c bez oporu a z gotowoœci¹. Wraz z zanikiem oporu i tarcia zanika i cierpienie. Bowiem cierpienie wynika z konfliktu i ze zderzeñ odwrotnych ruchów i kierunków. A tam, gdzie ca³oœæ natury cz³owieka, tak ni¿sza jak i wy¿sza natura dzia³aj¹ jednolicie i harmonijnie, cierpienie nie mo¿e mieæ miejsca.

Poniewa¿ Ofiara jest Prawem rozwoju na wszystkich szczeblach wielkiej drabiny ewolucyjnej, widzimy, i¿ ka¿dy krok wznoszenia siê  przez ni¹ siê dokonywa. ¯ycie rozwija siê, rozrasta, przechodzi w wy¿sze formy, a te które mu s³u¿y³y, rozpadaj¹ siê. Kto patrzy na Przyrodê widz¹c tylko zewnêtrzne zjawiska (umieranie ¿ywych stworzeñ, rozpadanie siê cia³, za¿art¹ walkê o byt, itd.) mo¿e j¹ uwa¿aæ za jedno wielkie pole nieub³aganej i morderczej bitwy. Ale ten kto spojrzy g³êbiej, dostrze¿e nieœmiertelne ¿ycie, duszê wymykaj¹c¹ siê z ciasnych form, by u¿yæ wnet nowych, szerszych i podatniejszych. A widz¹c to rozrastanie siê i rozszerzanie ¿ycia, gdy ws³ucha siê, us³yszy równie¿ radosn¹ pieœn wci¹¿ nowych narodzin, tryumfuj¹cy pean zwyciêskiego ¯ycia.

Gdy cz¹stka boskiego Ducha (zwana czêsto w filozofii Monad¹, co znaczy niepodzieln¹ jednostk¹) rozpoczyna swe zst¹pienie w stworzony œwiat, przechodzi wyraŸne stadia nauki w ró¿nych „królestwach” Przyrody. Pominê pierwsze trzy tzw. „Królestwa Elementarne”, gdy¿ za daleko by mnie zaprowadzi³o wyjaœnianie tego. Zacznijmy od królestwa mineralnego. Monada, jak wspomnieliœmy, wysy³a cz¹stkê swego ¿ycia, które „zamyka siê” niejako w królestwo mineralne, które nie jest bynajmniej „martwe” ani bezduszne. Nie istnieje w ca³ym wszechœwiecie ¿adna martwa rzecz, bowiem nie masz takiej, która by³aby poza ¿yciem Boga, która by Jego tchnienia nie zawiera³a w sobie, choæ mo¿emy go nie dostrzegaæ i nie umieæ rozpoznaæ. W królestwie mineralnym dzia³a ju¿ Prawo ofiary, kszta³ty s¹ rozbijane, kruszej¹ i rozpadaj¹ siê, aby kszta³ty „wy¿sze” roœlin budowa³y siê z tego materia³u. Roœliny ci¹gn¹ sk³adniki z ziemi, rozk³adaj¹ jej cz¹stki i wch³aniaj¹ je w swój organizm. Czyli formy mineralne gin¹, by daæ zycie roœlinom. Jest to pierwsza widzialna w Przyrodzie Ofiara.

Monada tworzy nastêpnie królestwo roœlinne i tu ni¿sze formy musz¹ gin¹æ po to, by mog³y pojawiæ siê i utrzymaæ wy¿sze. Roœliny s¹ nieustannie poœwiêcane dla ¿ycia i wzrostu zwierz¹t. Wszêdzie gin¹ trawy, zio³a, zbo¿a, krzaki dla utrzymania wy¿szych form. Tkanki roœlinne siê rozpadaj¹ na sk³adniki i s¹ przyswajane przez zwierzêta i buduj¹ ich organizmy. I znów prawo Ofiary zaznacza siê w ca³ym roœlinnym królestwie dobitnie. ¯ycie w nim rozwija siê, a formy gin¹ „dla innych”. Monada w swym dalszym rozwoju tworzy królestwo zwierzêce utrzymywane przez nieustann¹ ofiarê królestwa roœlinnego.

Dot¹d cierpienie nie ³¹czy³o siê z ofiar¹, gdy¿ cia³o uczuciowo-wra¿eniowe roœlin jest zbyt prymitywne i jeszcze dostatecznie nieuorganizowane. Nie posiada systemu nerwowego, aby mog³o odczuwaæ ból albo rozkosz. Dopiero w królestwie zwierzêcym dzia³anie prawa Ofiary poci¹ga za sob¹ cierpienie, gdy¿ zabija siê czuj¹cy kszta³t. Wprawdzie suma cierpienia, gdy jedno zwierzê zabija drugie (co jest w tym królestwie „stanem naturalnym”) jest stosunkowo niezbyt znaczna, ale bezsprzecznie istnieje. Prawd¹ jest równie¿, ¿e cz³owiek w swej roli pomocnika jak¹ mu przyroda wyznaczy³a w ewolucji zwierz¹t nadu¿y³ niepomiernie swych praw i ogrom cierpienia powiêkszy³ oraz wzmocni³ zamiast os³abiæ os³abiæ instynkty krwio¿ercze zwierz¹t. Ale sam ich nie zaszczepi³, choæ wyzyskiwa³ je dla w³asnej korzyœci. A przez wprowadzenie okrucieñstwa nie istniej¹cego wœród zwierz¹t ewolucjê ich opóŸnia, a nawet wypacza, jak to mo¿na stwierdziæ badaj¹c potwornoœci rzeŸni i wiwisekcji oraz wiedz¹c o ogniwach ³¹cz¹cych zwierzêta z najni¿szym typem ludzkim.

Ni¿sza natura cz³owieka pochodzi od zwierz¹t, wy¿sza wprost od Boga. Ludzie, którzy twierdz¹, ¿e zwierzêta musz¹ mieæ „duszê”, maj¹ racjê; jak i ci, którzy mówi¹ „ale nie tak¹ jak cz³owiek”. Zachodzi tu niezmiernie ciekawy fakt: oto gdy któreœ z wy¿szych zwierz¹t (pies, koñ, s³oñ, ma³pa, krowa – nie jest to jeszcze dostatecznie zbadane, ale iloœæ zbli¿aj¹cych siê do cz³owieka zwierz¹t jest pewna  - 7) rozwija sw¹ myœlowo-wra¿eniow¹ naturê niemal do najwy¿szego mo¿liwego dla swego gatunku zenitu zazwyczaj przy pomocy wp³ywu cz³owieka. Cz³owieka z³ego lub dobrego, tj. pobudzaj¹cego w zwierzêciu przywi¹zanie, mi³oœæ (któ¿ mo¿e zaprzeczyæ, ¿e psy i konie „kochaj¹” cz³owieka?), chêæ zrozumienia rozkazów pana, itd.; albo odwrotnie: strach, nienawiœæ, itp., gdy spotyka je okrucieñstwo ponad miarê znan¹ w królestwie zwierzêcym. Potrzeba ju¿ tylko jakiegoœ jednego, bardzo silnego wzruszenia lub „psychicznego” wstrz¹su, aby „dusza” np. pojedynczego psa oderwa³a siê od duszy-grupy, tj. ¿ycia wzruszeniowo-myœlowego o¿ywiaj¹cego dajmy na to dwa czy cztery psy, wznios³a siê jakby „wybuchem” w górê i dotknê³a progu œwiata wy¿szej myœli (nale¿¹cego ju¿ do dziedziny, gdzie bezpoœrednio dzia³a Duch). Jest to wówczas jakby wezwaniem uwagi Ducha. Istotnie trzecia fala boskiego ¿ycia – od Boga Ojca wprost – sp³ywa w tê wzniesion¹ „duszyczkê” zwierzêcia, jednoczy siê z jego ¿yciem i tworzy to, co nazywamy „cia³em przyczynowym”, które odt¹d stanowi narzêdzie Ducha. I oto „rodzi siê” dusza cz³owieka, boska istnoœæ dzia³aj¹ca odt¹d w pow³oce ni¿szych cia³, przygotowanych przez d³ug¹ ewolucjê w królestwie zwierzêcym. Jest to ¿ycie Boga, które nazwaliœmy Monad¹ pracuj¹c¹ przez królestwa mineralne, roœlinne i zwierzêce w ci¹gu niezliczonych wieków. Otrzymuj¹c now¹ falê ¿ycia boskiego zmienia siê w to, co nazywamy „Monad¹ ludzk¹”, innymi s³owy w idnywidualn¹ i nieœmierteln¹ duszê cz³owieka.  Odt¹d poczyna siê d³uga wêdrówka poznawcza tego prymitywnego cz³owieka, w której musi on nie tylko rozwin¹æ dalej elementy fizyczne i psychiczne odziedziczone po zwierzêcych przodkach, ale i obudziæ, i rozwin¹æ swoje ludzkie zdobywaj¹c w³adzê nad ich ca³¹ ni¿sz¹ natur¹. Gdy¿ dopiero wówczas staje siê naprawdê cz³owiekiem przejawiaj¹cym swoje, tj. boskie dziedzictwo, a nie jedynie zwierzo-cz³owiekiem wyra¿aj¹cym tylko atawizmy pradawnych gatunków i ras.

Ni¿sza natura cz³owieka rozwija³a siê wed³ug tego samego Prawa Ofiary, jakie rz¹dzi³o w poprzednich królestwach, ale wraz ze sp³yniêciem owego wy¿szego boskeigo ¿ycia, czyli tzw. „indywidualizacji” (narodzin w œwiecie fizycznym i psychicznym Cz³owieka), dzia³anie tego prawa zmienia siê.

Zadaniem niemowlêcego cz³owieka jest rozwiniêcie woli, inicjatywy, samodzielnoœci, energii, decyzji, itp. A w tym  narzucane z zewn¹trz prawo, przymus jaki dzia³a³ w ni¿szych królestwach, pchaj¹c je niejako naprzód, nie by³by pomocny, raczej odwrotnie, hamuj¹cy; nale¿a³o wiêc zastosowaæ metodê inn¹. Trzeba by³o daæ cz³owiekowi swobodê wyboru, by móg³ rozwin¹æ analizê i rozpoznaj¹c¹, porównuj¹c¹ inteligencjê oraz samoœwiadomoœæ. I tu powsta³ dylemat: jak mo¿e jakakolwiek ¿ywa istota posiadaæ swobodê wyboru a jednoczeœnie poznaæ, i¿ zasadniczym prawem rozwoju jest ofiara. A nawet dobrowolnie temu prawu siê poddaæ, bêd¹c organizmem czuj¹cym, który instynktownie unika wszystkiego, co mo¿e mu przynieœæ cierpienie, a to od rozbijania i niszczenia ¿ywych form jest nieod³aczne.

Byæ mo¿e setki wieków doœwiadczeñ, rozpamiêtywanych przez coraz to bardziej rozwijaj¹c¹ swe w³adze poznawcze istnoœæ, doprowadzi³yby w koñcu do zrozumienia – po prostu na podstawie wyci¹ganych z tych doœwiadczeñ wniosków – do odkrycia ogólnego dzia³ania tego Prawa Ofiary. Ale oczywiœcie zajê³oby to tak zawrotnie d³ugi czas, ¿e nie odpowiada³oby bo¿emu zamierzeniu, to te¿ przychodzi tu pomoc od Istot, w ewolucji starszych. Pojawiaj¹ siê u boku niemowlêcej ludzkoœci boscy Nauczyciele i kierownicy, którzy z ca³¹ moc¹ i autorytetem stwierdzaj¹ istnienie tego prawa i w³¹czaj¹ je do nauk ró¿nych religii w formie najprzystêpniejszej, naj³atwiejszej do przyswojenia dla budz¹cej siê inteligencji cz³owieka. Bezcelowym by³oby ¿¹danie od cz³owieka prymitywnego oddawania najcenniejszych dlañ rzeczy, od których jego ¿ycie zale¿a³o, za nic, bez ¿adnej kompensaty czy nagrody; trzeba by³o prowadziæ powoli, miarowo tê dzieciêc¹ psychikê, aby w koñcu pozna³a i przyjê³a dobrowolnie prawo Ofiary. Zadaniem rozwoju cz³owieka na tym stopniu ewolucji, by³o wyrabianie wszystkich w³adz, tak fizycznych jak umys³owych i wzruszeniowych, a wiêc prawem jego rozwoju by³o jeszcze prawo formy – walczyæ, zdobywaæ, przyswajaæ, „powiêkszaæ siebie”, wyrabiaj¹c zdolnoœci, buduj¹c charakter. Ale juz od pocz¹tku wejœcia jego na arenê ewolucji, trzeba go by³o te¿ uczyæ, choæby na prymitywnych przyk³adach, tego wszechobecnego prawa Ofiary. I oto Wielcy, starsi Bracia ludzkoœci, wprowadzaj¹ w religie, jakie jej daj¹ pojêcie wspó³zale¿noœci wszystkiego drabiny ¿ycia.

Ucz¹, i¿ fizyczne istnienie cz³owieka zale¿y od ziemi, od istot ni¿szych ci¹gle poœwiêcanych, by jego ¿ycie utrzymaæ – roœlin i zwierz¹t, ¿e jest to niejako d³ug, który bêdzie musia³ wyrównaæ; powtarzaj¹ wci¹¿, ¿e ¿yj¹c kosztem innych stworzeñ musi z kolei poœwiêcaæ coœ ze swego dobytku dla ich ¿ycia. A ¿e wiara w istnienie niewidzialnych a œwiadomych istnoœci (ni¿szych i wy¿szych od niego, kieruj¹cych procesami przyrody) by³a powszechna i stanowi³a sk³adow¹ czêœæ wszystkich religii, uczono prymitywnego cz³owieka, i¿ musi im sk³adaæ ofiary, by odwzajemniæ siê za pomoc oraz uprosiæ opiekê i b³ogos³awieñstwo. St¹d wy³oni³ siê ca³y system ofiar sk³adanych duchom ¿ywio³ów, Œwietlistym, Dewom (Anio³om) w hinduizmie i w wielu innych religiach, jak egipskiej, ¿ydowskiej i prastarej s³owiañskiej, których ró¿ne formy przetrwa³y do dziœ dnia. W Indiach w ka¿dej œwi¹tyni podczas obrzêdu Pud¿y ofiarowuje siê kwiaty, owoce, kadzid³a oraz specjalnie przyprawione gotowane ró¿ne ziarna i zbo¿a (po pob³ogos³awieniu rozdaje siê je obecnym). A po przydro¿nych kapliczkach czêsto przez wiernych pozostawione owoce staj¹ siê och³od¹ dla znu¿onych i g³odnych wêdrowców, Sanjasinów i ¿ebraków. U nas pozosta³oœci¹ tych zamierzch³ych czasów jest zawieszanie wot oraz ofiary sk³adane u stóp o³tarza w wiejskich koœció³kach (które pamiêtam z dzieciñstwa): ose³ki mas³a, serki, jaja, wi¹zki lnu i we³ny a czasem nawet snopki zbo¿a. Te ostatnie stawiane w k¹tach przy wigilijnej wieczerzy maj¹ to samo prastare pochodzenie.

Ongiœ rzucano ofiary w ogieñ poœwiêtny, bowiem poch³aniaj¹c szybko grubsze cz¹stki wyzwala on subtelniejsze, tzw. eteryczne i  one to mia³y zasilaæ i byæ przyjmowane z upodobaniem przez owe niewidzialne Duchy ró¿nych stanów i poziomów. Wiele typowych wedyjskich ofiar do dziœ dnia polega na rzucaniu topionego mas³a w ogieñ.

Ofiary ze zwierz¹t a czasem nawet z ludzi by³y spaczeniem pierwotnych wskazówek, przesadn¹ gorliwoœci¹ fanatyków, którzy istnieli przed wiekami, jak istniej¹ i dziœ. Nie by³y one nigdy zalecane przez Wielkich Nauczycieli – odwrotnie, by³y surowo karcone. Ten obowi¹zek ofiar i obrzêdów, nieraz bardzo z³o¿onych i trudnych, uczy³ dzieciêc¹ œwiadomoœæ cz³owieka wspó³zale¿noœci wszystkiego, co ¿yje, jego zobowi¹zañ wobec Przyrody i zwi¹zku z niewidzialnymi potêgami, jak i z ca³oœci¹ ¿ycia. Wprawdzie przez d³ugi czas ofiary by³y interesowne: „Ile ja ci dam z proœb¹, tyle ty mi musisz daæ w zamian dobrym plonem, obfitym urodzajem, pomyœlnoœci¹ w ³owach, opiek¹ przed klêskami: gradem, powodzi¹, ogniem”. Ale prymitywny cz³owiek tylko t¹ drog¹ móg³ sobie przyswoiæ prawdê o wspólnoœci i  wspó³zale¿noœci wszystkiego, co ¿yje. Trudno by³o od niego wymagaæ, aby wyrzeka³ siê cennych dlañ dóbr bez nadziei „zap³aty” i odpowiedniej korzyœci. Wprawdzie mo¿na przypuszczaæ, ¿e w ka¿dej religii istnia³y nawet w owych niezmiernie dawnych czasach jednostki o wy¿szym rozwoju, które jak Abraham gdy Bóg „za¿¹da³” ofiarowania Mu tego, co mu by³o najdro¿sze (syna) by³y gotowe „na niewiadome” oddaæ dobrowolnie najcenniejsze; ale to mog³y byæ najrzadsze wyj¹tki. I dziœ wœród plemion pierwotnych w puszczach Indii zdarzaj¹ siê tego echa, gdy w chwili egzaltacji religijnej ktoœ poczuje rozkaz ofiarowania Bogu najdro¿szego. A jeœli tym jest ¿ona lub dziecko, nie waha siê je Bogu na ofiarê z³o¿yæ. Oczywiœcie dziœ wydaje siê to nam anormaln¹ psychoz¹, ale bior¹c pod uwagê prymitywizm tych szczepów, znajdziemy w tych, zreszt¹ bardzo rzadkich wypadkach, przyk³ad jak dzia³a³a ongiœ dzieciêca œwiadomoœæ ludzkoœci.

Przepisy religijnych ofiar i obrzêdów dla zapewnienia sobie pomyœlnoœci by³y te¿ u¿yteczne w innej dziedzinie, mianowicie w przezwyciê¿aniu ociê¿a³oœci cia³a, lenistwa, gnuœnoœci, ospa³oœci, a wiêc pomaga³y cz³owiekowi w jego powolnym rozwoju. Po pewnym czasie przychodzi druga, nieco trudniejsza nauka, gdy rezultat ofiar, nagroda za poœwiêcane przesuwa siê poza wrota œmierci. Kto chce siê dostaæ do „raju” i za¿ywaæ tam wesela i przyjemnoœci, powinien spe³niaæ dok³adnie obowi¹zki przez jego religiê wskazane. Tu uczy siê poœwiêcenia dóbr znikomych dla wzglêdnie trwa³ych a niewidzialnych i oddalonych. Jest to ju¿ bardzo znaczny postêp. Wiêc naprzód wyrzeczenie siê czêœci dóbr materialnych mia³o mu je pomno¿yæ i pmyœlnoœæ zwiêkszyæ. Nastêpnie poœwiêcanie dóbr materialnych, widzialnych i konkretnych mia³o mu zapewniæ radoœæ w niewidzialnym „raju”. Wniosek: warto oddawaæ dobra znikome dla trwa³ego dobrobytu „potem”. By³o to znów wa¿n¹ nauk¹. Namiêtne trzymanie przedmiotów fizycznych zamieni³o siê na równie namiêtne po¿¹danie roszkoszy emocjonalnych w wyobra¿anym raju.

Wszystkie egzoteryczne religie u¿ywa³y tej wychowawczej metody. Za³o¿yciele ich zbyt dobrze znali mo¿liwoœci dzieciêcych dusz, aby oczekiwaæ od nich cnoty bez nadziei nagrody, bohaterstwa bez korzyœci i z niewyczerpaln¹ cierpliwoœci¹ przynaglali, a nawet kusili obietnicami krn¹brne, samowolne, zuchwa³e dzieci, kieruj¹c je powoli, bardzo powoli z szerokiego goœciñca u¿ycia i egoizmu ku w¹skiej, nie pozbawionej cierni œcie¿ce dobroci i wyrzeczenia „dla innych”.

Wœród Hindusów, Persów, Chiñczyków nakazana czeœæ dla przodków i starszych, jak i obowi¹zek mi³osierdzia (podobnie jak w chrzeœcijañstwie – uczynki mi³osierne wzglêdem cia³a i wzglêdem duszy) uczy³y cz³owieka opanowania zachcianek i sk³onnoœci fizycznego cia³a w spe³nianiu tych przepisów religijnych, poœwiêcania swych przyjemnoœci i wygód, choæby nawet z myœl¹ o nagrodzie poœmiertnej za ka¿dy czyn mi³osierdzia. Powoli budzi³o siê poczucie obowi¹zku wobec spo³ecznoœci i Boga, ros³a œwiadomoœæ, i¿ s¹ wartoœci wa¿niejsze ponad fizyczny dobrobyt a nawet samo ¿ycie. Najdalej rozwiniête jednostki ju¿ sz³y na dobrowoln¹ ofiarê ¿ycia w obronie rodziny, kraju, wiary. Pojawiali siê bohaterowie i mêczennicy, którzy postawieni przed wyborem: zaparcie siê swej wiary (wartoœci psychiczno-duchowej) czy œmieræ, wybierali œwiadomie œmieræ.

I znów, choæ niejeden z nich liczy³ na „koronê chwa³y” w niebie, na swoist¹ nagrodê u stóp Boga nie by³a to wiêc jeszcze ofiara doskona³a, radosna, z samej wewnêtrznej koniecznoœci p³yn¹ca. Ale samo przezwyciê¿enie fizycznego instynktu samozachowawczego organizmu w imiê „imponderabiliów”, czyli spraw myœli i duszy, rzeczy nieuchwytnych i niewidzialnych by³o ju¿ postêpem ogromnym. Jednoczeœnie u znacznej wiêkszoœci rozwinê³a siê œwiadomoœæ, ¿e poœwiêcanie ni¿szego dla wy¿szego, siebie samego i wszystkiego, co jest nasze dla spraw wiêkszych (ojczyzny, spo³ecznoœci, religii) jest dobre, szlachetne, piêkne. A wiernoœæ swym ludzkim obowi¹zkom decyduje o wartoœci cz³owieka.

I tu dopiero zacz¹³ siê prawdziwy dramat istoty ludzkiej, bo choæ dusza i myœl, pojêcia i przekonania a nawet przeczucia duchowe jasno wskazywa³y, co jest wielkie i dobre, a dusza rwa³a siê do czynów ofiarnych i piêknych, natura ni¿sza ca³¹ si³¹ bezw³adu i atawizmu trzyma³a siê dawnego, zwierzêco-ludzkiego prawa. Powstaje konflikt, rozterka nieraz a¿ do tortury. Jest to okres m³odzieñczy, okres „dojrzewania” ludzkoœci, w którym w³aœnie dziœ siê znajduje z ca³ym chaosem k³êbi¹cych siê namiêtnoœci, po¿¹dañ i egoizmów, a zarazem ze œwiadomoœci¹, i¿ „to nie to”, ¿e to droga do nik¹d. Jest to konflikt niejako dwóch istnoœci w jednej, jak to œw. Pawe³ wspaniale oddaje: „Bo nie czyniê dobrego, które chcê, ale z³e, którego nie chcê, to czyniê... Znajdujê wiêc to prawo, ¿e gdy ja chcê czyniæ dobro, z³o siê mnie trzyma. Albowiem kocham siê w Zakonie Bo¿ym wed³ug wewnêtrznego cz³owieka, lecz widzê inny zakon w cz³onkach moich, sprzeciwiaj¹cy siê zakonowi umys³u mojego i czyni¹cy mnie niewolnikiem... A przeto ja umys³em s³u¿ê Zakonowi Bo¿emu, lecz cia³em zakonowi grzechu”. Trudno o jaskrawsze sformuowanie tego rozdarcia w psychice cz³owieka. Dwa „zakony” jak je nazywa œw. Pawe³, czyli dwa prawa walcz¹ ze sob¹ na polu naszego jestestwa. Prawo dawne zwierzêce (naszego wczoraj, atawizmu) i prawo cz³owieka, które ju¿ czujemy byæ naszym w³asnym, ludzkim z rzutem w upragnion¹ przysz³oœæ, gdy staniemy siê w³adc¹ i panem wszystkich swych narzêdzi, ca³ej natury. Te dwa g³osy, dwie si³y rozdzieraj¹ce nasz¹ istot¹ i mo¿e trzy czwarte tragedii ludzkich w tej dwoistoœci ma swe Ÿród³o. To samo stwierdza œw. Augustyn, jak i Goethe, gdy mówi: „Niestety, dwie dusze ¿yj¹ w mej piersi”. Nie ma cz³owieka na tym poziomie ewolucji, który by tej tragicznej walki w sobie nie przechodzi³.

W poprzednich okresach nie by³o walki a poddanie siê pos³uszne albo nakazom religii, albo ¿¹dzom i namiêtnoœciom, po prostu i bez ¿adnych wyrzutów, gdy¿ prawo wy¿sze nie by³o jeszcze w³asnym przy¿yciem odczute. By³a to „niewinnoœæ” nieœwiadomoœci. Chwilê po tym okresie, gdy punkt ciê¿koœci przesuwa siê ku duszy, a osi¹ ¿ycia staje siê pragnienie wy¿sze - innymi s³owy, gdy istota wewnêtrzna o tyle dojrza³a i usamodzielni³a siê, ¿e dawanie, ofiara wszelkiego rodzaju staje siê jej mi³a, walka ustaje równie¿.

Nie od razu jednak, jest jeszcze jeden przebolesny choæ przepiêkny okres, jak ostatnie cienie przed wschodem s³oñca, które juz nie zajdzie. Oto, gdy prawo duszy ju¿ dzia³a i ono wymaga od „serca”, tj. emocjonalnej, nieraz ju¿ oczyszczonej a przecie jeszcze namiêtnie czuj¹cej i „przywi¹zanej” natury, oddania najdro¿szego. ¯ycie stawia nas wówczas w dramatyczne sytuacje, gdy poœwiêcenie staje siê koniecznoœci¹ i dusza przyjmuje j¹ ju¿ dobrowolnie, ale serce jednoczeœnie „sp³ywa krwi¹”. Powstaje wówczas dziwne, nieznane uczucie jakby rozkrzy¿owania, ale ponad rozpiêtym na krzy¿u sercem wznosi siê ju¿ uœmiech – ból ni¿szego a przecie piêknego (np. osobistego kochania) i radoœæ niemal dopiero œwitaj¹cego przeczucia duchowego stapiaj¹ siê w jedno. Niewymowne i nie nazwane uczucie, które najbli¿sze jest tego, co siê nazywa ekstaz¹.

W niejednym utworze wielkiej sztuki spotykamy oddanie tego przedziwnego uczucia, jak w dzie³ach pewnego typu mistyków. Tu ju¿ cz³owiek staje wobec ofiary zdawa³oby siê w imiê „niczego”, bez ¿adnego nadziei na kompensatê, a poœwiêciæ ma najswojsze i naukochañsze. I nieraz musi przejœæ po takim bohaterstwie prawie ponad si³y emocjonalnej natury okres martwoty, obojêtnoœci, jakby gleba jego psychicznej istoty musia³a odpocz¹æ po spe³nieniu rozkazu wy¿szej JaŸni, aby móc dalej s³u¿yæ jej twórczo. Wiele symbolicznych nazw maj¹ prze¿ycia tego okresu: „Bóg da³, Bóg wzi¹³, niech bêdzie b³ogos³awione œwiête Imiê Jego”, „Po w³asnym sercu trzeba kroczyæ ku Niemu”, „Nagim trzeba iœæ za nagim Chrystusem”, „Ludzie ¿yj¹ œmierci¹ bogów, bogowie ¿yj¹ œmierci¹ ludzi”. Innymi s³owy to staro¿ytne a zagadkowe powiedzenie Hermesa Trismegistosa brzmi: „Natura ni¿sza, czysto ludzka musi w nas zamilkn¹æ, „umrzeæ”, aby natura duchowa, boska mog³a w pe³ni sie przejawiæ.

Na tym poziomie, a na nim znajduje siê dziœ niewielka garstka wœród naszej ludzkoœci, odkrywa siê ju¿ w pe³ni prawo Ofiary, a pragnienie udzia³u w nim coraz szerszego staje siê marzeniem i wol¹. Czuje siê wyraŸnie i dobitnie sw¹ przynale¿noœæ do wielkiej Ca³oœci czy to przez Naród, który siê kocha i widzi siê go jako cz¹stkê o wiele wiêkszej – jako instrument w wielkiej orkiestrze, która musi niebawem zgraæ siê, by partiê jej powierzon¹ przez Najwy¿szego wykonaæ – czy przez wspó³czucie dla ludzi-dzieci, którzy nie widz¹ jeszcze celu ni sensu ¿ycia i cierpi¹ w g³uchej nocy i rozpaczy; czy przez mi³oœæ dla Starszych Braci, którzy s¹ uosobieniem prawa Ofiary i wci¹¿ czuwaj¹ nad krn¹brn¹ i dotychczas jeszcze prawie œlep¹ ludzkoœci¹. I owa wola wspó³dzia³ania z Nimi poczyna odt¹d kierowaæ ¿yciem i czyni ka¿d¹ ofiarê coraz l¿ejsz¹ a¿ staje siê ona czyst¹ radoœci¹ „na obraz i podobieñstwo” ofiary boskiej. Zapomina siê wówczas, ¿e niegdyœ ³¹czy³o siê z Ofiar¹ cierpienie. Czuj¹c wyraŸnie – bo œwiadomoœæ dzia³a ju¿ w sferze ducha a ponad intelektem, który jednoœci nie pojmuje – jedniê ¯ycia ka¿dy czyn spe³nia siê „dla wszystkich” lub dla wszystkoœci istnienia.

Jest to nowa œwiadomoœæ, o której mo¿na powiedzieæ, i¿ jest „poœwiêceniem” (w znaczeniu œwiêtoœci a nie cierpienia) „ca³oœci ¯ycia”, jak i wejœciem we wszechmi³oœæ kosmiczn¹ jako energiê powszechn¹. Widzi siê j¹ w tej sferze wyraŸnie jako potoki ¿ycia nieustannie p³yn¹ce z „Serca” S³owa Przedwiecznego. A wobec piêkna tej jednoœci Wszech¿ycia, ¿ywot pojednyczego cz³owieka, który siebie uwa¿a za oddzieln¹, wyodrêbnion¹ ze wszystkoœci jednostkê, wygl¹da stamt¹d mizernie i ubogo.

Gdy cz³owiek dosiêgnie w swym rozwoju tego poziomu, serce jego otwiera siê ku bezbrze¿nej mi³oœci i oddaje Jej siebie w najwy¿szym weselu pragn¹c jednego: byæ Jej czystym narzêdziem dla ludzi, którzy Jej jeszcze nie znaj¹. Staæ siê Jego „pomocnikiem”, „œwiat³onoœc¹”, wys³añcem nios¹cym wszelkie b³ogos³awieñstwo i najtkliwsz¹ „macierzyñsk¹” rozumiej¹c¹ mi³oœæ skierowan¹ najsilniej ku tym, którzy s¹ najbardziej œlepi, zamkniêci w formie, „pogrzebani” w materii. Radoœci¹ najwy¿sz¹ jest móc budziæ w duszach ludzkich têsknotê ku Prawdzie, rozœwietlaæ mroki niewiedzy, rozgrzewaæ zziêbniête w samotnoœci, œciœniête w mêce serca; wskazywaæ drogê ku sferom, gdzie radoœæ i szczêœcie s¹ przyrodzonym, naturalnym stanem cz³owieka.

Taki „pomocnik” Braci Starszych, kierowników ludzkoœci staje siê znaczn¹ energi¹ duchow¹, gdy¿ si³y, które przed wczeœniej zu¿ywa³ na oddzielne d¹¿enia i wysi³ki (na fizycznym, emocjonalnym i myœlowym planie), s¹ teraz wszystkie zestrzelone w jednym, radoœnie ofiarnym akcie a przez to samo przetworzone w energiê, która p³ynie ³¹cz¹c siê ze strumieniem energii najwy¿szej ku u¿ytkowi i b³ogos³awieñstwu œwiata.

Przetworzenie to dokonuje siê dziêki pobudce, która sama decyduje, w jakiej sferze dana energia dzia³a. Jeœ³i motywem cz³owieka jest po¿¹danie przedmiotów fizycznych dla siebie, energia jego bêdzie dzia³aæ tylko na fizycznym i emocjonalnym planie. Lecz jeœli w tej¿e sferze bêdzie dzia³a³ jako wys³aniec i wyraziciel Potêgi Jedynej, zupe³nie bezosobiœcie, energia któr¹ w dzia³anie w³o¿y stanie siê duchow¹, choæ czyn bêdzie spe³niony fizycznie. Podobnie, jeœli pragnie uczuciowej radoœci dla siebie, energia bêdzie dzia³aæ tylko w  sferze astralnej; a jeœli po¿¹da wiedzy osobistym pragnieniem, aby poznaæ i wiedzieæ coraz wiêcej samemu, energia skupi siê w sferze myœlowej. Lecz jeœli pragnie kochaæ wiêcej, aby innym daæ mi³oœæ gorêtsz¹, a wiedzy „po¿¹da” tylko po to, by móc nieœæ wiêcej œwiat³ai prawdy innym, wówczas energia jego siêga a¿ w sferê duchow¹ i jest potê¿n¹, niezmo¿on¹ si³¹. Bowiem pobudka decyduje, w jakiej sferze dana przez cz³owieka w ruch wprawiona energia bêdzie dzia³aæ. Ta sama widzialna czynnoœæ spe³niona przez dwóch ludzi, jednego egoistê umiej¹cego tylko ¿¹daæ dla siebie, drugiego ¿yj¹cego mi³oœci¹ i promieniuj¹cego ni¹ naokó³ w radosnej ofierze bêdzie o¿ywiona zgo³a inn¹ energi¹, inne wyda owoce, inne przyniesie dla autora i otoczenia skutki.

A zmiana motywów od nas samych zale¿y. Dla takiego cz³owieka jak mówi Bhagawad Gita: „Czyn i bezczyn s¹ jednakie”, bowiem nawet, gdy nic nie robi widzialnie, „dzia³a” wci¹¿ swym promieniowaniem. A gdy najitensywniejsze czynnoœci spe³nia w œwiecie widzialnym, pozostaje równie bezosobisty i spokojny, bez egoizmu i po¿¹dañ w nieustaj¹cej wewnêtrznej ciszy. Wszyscy s¹ dlañ godni czci jako ¿ywe „obrazy” Boga –œwiêty czy grzesznik równie wart szacunku, tak samo ogarniany mi³oœci¹. Nic nie ma za w³asne a posiada wszystko, bowiem nie uto¿samia siê z form¹ a z wszechprzenikaj¹cym ¯yciem, którego treœci¹ jest Radoœæ. Zaiste „cierpieniu wówczas po³o¿y³ kres”.

Ka¿dy kto wyczuje w tych liniach prawdê, mo¿e od razu staraæ siê ¿yæ wedle tego prawa ofiary zaczynaj¹c od drobnych uczynków a nade wszystko od pobudek. Czyny mog¹ nie zawsze od nas samych zale¿eæ, ale pobudkami rz¹dzimy bezsprzecznie sami. Mo¿na nie ruszaj¹c siê z miejsca nawet w chronicznej chorobie, w odciêciu od œwiat³a i wszelkich mo¿liwoœci widzialnego dzia³ania staæ siê si³¹ twórcz¹ i dobroczynn¹, kieruj¹c ¿yczliw¹ myœl¹, dobrym ¿yczeniem, œl¹c naokó³ b³ogos³awi¹c¹ moc. Myœl nasza jest potêg¹, z której zakresu nie zdajemy sobie zwykle sprawy. Mo¿emy ni¹ równie „konkretnie” czyniæ jak rêkoma w œwiecie materii. A nieraz nawet „konkretniej”, bo wp³ywamy bezpoœrednio na nasze otoczenie myœlami i uczuciami o wiele wiêcej ani¿eli uczynkami; a w ka¿dym razie nieraz wp³yw myœlo-czuæ jest trwalszy i g³êbiej siêgaj¹cy. ¯adna energia nie ginie, ka¿da wywo³uje skutki w tej samej sferze, w której siê przejawia. Na tym prawie mo¿emy œmia³o oprzeæ dzia³anie myœl¹ i uczuciem we wspó³pracy twórczej z Tymi, których normalnym ¿yciem jest ci¹g³a radosna ofiara. A w miarê jednoczenia naszych si³ z Nimi przekonamy siê, jak zmieni siê ca³e nasze ¿ycie, jak coraz nowe prawdy bêd¹ ods³aniaæ siê przed naszym wewnêtrznym wzrokiem, coraz bogatsze i b³êbsze uczucia rodziæ siê w sercu. Bowiem „prawem rozwoju cz³owieka jest ofiara”, a to znaczy radosne promieniowanie z serca naokó³, nic nie pragn¹c i nie ¿¹daj¹c od ¿ycia, gdy¿ pe³nia w nas samych jest teraz tak wielka, i¿ nic ju¿ dodaæ nie trzeba do wype³niania wiekoœci ¯ycia, tylko snuæ z coraz wiêkszej g³êbi w³asnej. Dzieliæ siê, dawaæ, darzyæ, promieniowaæ ¿yciem twórczym – oto prawdziwe powo³anie „dojrza³ego” wewnêtrznie cz³owieka. Czy¿ nie warto tego przyœpieszyæ?

O kosmicznym Prawie Ofiary mówi wspania³ym s³owem w „Genezie z Ducha” Juliusz S³owacki, który nie tylko zna³ tradycje i filozofiê Wschodu, ale i sam by³ do pewnego stopnia „widz¹cym” i niejedno odczytywa³ w³asnym wewnêtrznym wzrokiem, choæ stosunkowo niedu¿o przekaza³ ze swej ezoterycznej wiedzy w swych poematach. W paru utworach najmniej rozumianych przez zwyk³ych czytelników jak i „uczonych” profesorów i intelektualistów, a najg³êbszych, dotyka wielu tajemnic; zw³aszcza – poza „Królem Duchem”, gdzie mówi o paru inkarnacjach Ducha Narodu i „Samuelem Zborowskim”, gdzie dotyka jednego z najbardziej z³o¿onych zagadnieñ indywidualnoœci Duszy i osobowoœci, tj. ni¿szej i wy¿szej zbiorowej natury Polski jako Narodu w „Genezis z Ducha”.

Mo¿e uwa¿ny czytelnik porówna powy¿szy rozdzia³ o wêdrówce poznawczej Monady poprzez ró¿ne królestwa przyrody, w której zbiera doœwiadczenia i opanowuje materiê ró¿nych sfer z ujêciem S³owackiego. Przekona siê, ile jest punktów wspólnych z jego widzeniem. Mamy pojêcie „dobrowolnoœci” zst¹pienia w stworzony wszechœwiat, rozwój poprzez królestwa przyrody. Ka¿dy nastêpny krok dokonywany przez Ofiarê i pracê Ducha. Mamy wspania³e s³owa: „....wszystko przez Ducha i dla Ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje...”. Czy¿ nie s¹ one powtórzeniem najg³êbszych stwierdzeñ Mêdrców odleg³ej staro¿ytnoœci? Czy¿ nie warto ich dziœ przypomnieæ?

Mieliœmy w³asnych jasnowidzów i wieszczów na miarê Wielkich dawnych Indii, aleœmy dot¹d ich najwspanialszych utworów nie zg³êbili, wiedzy z nich nie zaczerpnêli i w Naród jej nie wnieœli. Jak¿e smutnym i ¿a³osnym faktem jest obezcenianie najg³êbszego mistycyzmu Mickiewiecza, jego towiañszczyzny. Jak¿e p³ytkim i tendencyjnym jest rzucanie na Towiañskiego haniebnych podejrzeñ, bez wysi³ku by przenikn¹æ w jego naukê. A ta poci¹gnê³a nie tylko Mickiewicza, ale i paru myœlicieli w³oskich, jak np. Tancredo Canonico. A grupê wiern¹ ideom Towiañskiego spotka³am we W³oszech jeszcze w pierwszym dziesiêcioleciu tego wieku, a wszyscy jej cz³onkowie byli ludŸmi œwiat³ymi, których trudno by³oby pos¹dzaæ o mglistoœæ intelektualn¹ i brak krytycyzmu. Zreszt¹ sam fakt, ¿e Mickiewicz, który by³ nie tylko geniuszem poetyckim ale i cz³owiekiem g³êbokiej wiedzy wewnêtrznej, widzia³ wielkoœæ duchow¹ Towiañskiego – a ta niekoniecznie idzie w parze z uznaniem przeciêtnych choæby i „uczonych” ludzi – powinnoby powstrzymaæ „odbr¹zawiaj¹cych” krytyków od zbyt drastycznych wniosków. To, ¿e utwory Mickiewicza nawet najbardziej znane jako tylko „literackie” (Farys, Sonety Krymskie) posiadaj¹ g³êboki, choæ trudny do odczytania dla nieznaj¹cych filozofii mistycznej Indii – nurt, wykaza³a dr Maryla Falk (wybitna znawczyni wszechœwiatowego mistycyzmu, autorka wielu dzie³ z tej dziedziny po w³osku, by³a lektorka literatury s³owiañskiej na uniwersytecie w Kalkucie) w swoim wyczerpuj¹cym artykule porównuj¹cym najg³êbsz¹ myœl mistyczn¹ Romantyków z prastar¹ Wed i Upaniszadów Indii.

Wróæmy do S³owackiego, cytujê wyj¹tki z Genezis: „Albowiem duch mój przed pocz¹tkiem stworzenia by³ w S³owie (Logos) a S³owo by³o w Tobie – jam by³ w S³owie. My Duchy S³owa  by³o w Tobie – a jam by³ w S³owie. My Duchy S³owa za¿¹daliœmy kszta³tów i natychmiast widzialnymi uczyni³eœ nas, Panie pozwoliwszy i¿eœmy sami z siebie, z woli naszej i z mi³oœci naszej wywiedli pierwsze kszta³ty...”

„Duchy wiêc które wybra³y za formê œwiat³o, od³aczy³eœ od duchów obra³y objawienie siê w ciemnoœci i tamte na s³oñcach i gwiazdach, a te na ziemiach i ksiê¿ycach rozpoczê³y pracê form, z której Ty, Panie, odbierasz ci¹gle wyrób mi³oœci, dla której wszystko jest stworzone, przez któr¹ wszystko siê rodzi”.

Czy¿ nie jest jasne: przyczyn¹ przejawienia wszechœwiatów, wyjœcia z Niepoznawalnego Absolutu (ParaBrahman  filozofii indyjskiej) jest mi³oœæ. Duchy (Monady) „za¿ada³y same ze siebie, w³asn¹ wol¹, a przez mi³oœæ, objawienia siê tak¿e w kszta³tach, czyli wziêcia udzia³u w „pracy” stwórczej S³owa Przedwiecznego. A Œwiat³o i ciemnoœæ nie odnosz¹ siê oczywiœcie do fizycznej, a jest to symbol znany w ró¿nych ksiêgach, energii pozytywnej mêskiej i negatywnej, odbiorczej, tj. ¿eñskiej. Ciemnoœæ nie jest tu symbolem ani ociê¿a³oœci (Tamas), ani tym bardziej „z³a”, czyli oporu wielkiej fali boskiego ¯ycia, a po prostu „biernoœci odbiorczej”, pierwiastka ¿eñskiego. Wydaje siê, ¿e S³owacki rozumia³, i¿ pewne duchy na ca³y czas Przejawienia (Manwantary) dzia³aj¹ jako pozytywne, mêskie a inne, jego negatywne, ¿eñskie – co jest nieco inaczej formuowane w filozofii ezoterycznej  Indii, ale nie mogê siê teraz nad tym zatrzymywaæ.

Ciekawe jest powtarzanie s³owa „praca” duchów, „praca form”, czyli nad ewolucj¹ form. To jest owa d³uga praca poprzez królestwa przyrody, któr¹ nazywa siê tak¿e – „wyrobem mi³oœci”, co jest œcis³e i obrazowe. I ciekawe jest nastêpne ujêcie, i¿ Duch (Monada) jest trójc¹ (na obraz i podobieñstwo Przedwiecznego), indyjskie Sat-Czit-Ananda, co S³owacki nazywa pierwsz¹ Trójc¹ z trzech osób: z Ducha, z Mi³oœci i Woli z³o¿onej. A dalej: „Wieki minê³y a duch mój ani jednego z tych dni (oczywiœcie okresy geologiczne trwajce miliony lat) nie spocz¹³, lecz ci¹gle pracuj¹c myœl now¹ o kszta³cie zamienia³ w kszata³t, zgodziwszy siê ze S³owem Globowym stanowi³ prawo, a nastêpnie siê prawu poddawa³ w³asnemu.

W tych s³owach jest ciekawe ujêcie wspó³dzia³ania Monady z myœl¹ S³owa Globalnego (Duch Ziemi), które stwarza prawa i kszta³ty. Jak Wedanta mówi, i¿ wszechœwiaty s¹ wywo³ane w byt „myœl¹ Boga” (jak i nasz¹), co ³¹czy siê z pojêciem Maji, która z jednej strony jest uwa¿ana za wyobraŸniê Stwórcy, z drugiej za to wszystko co jest przez ni¹ stworzone. „W ska³ach wiêc ju¿, o Panie, le¿y duch jako pos¹g doskona³ej piêknoœci, uœpiony jeszcze a tego, co dziœ zowiemy œmierci¹, to jest przejœcia Ducha z formy do formy, nie by³o”, „...wtenczas to, o Panie, pierwsze id¹ce ju¿ ku Tobie duchy (...) z³o¿y³y Ci pierwsz¹ Ofiarê. Ofiarowa³y siê na œmieræ. Co zaœ dla nich œmierci¹ by³o, to w oczach Twoich, o Bo¿e, by³o tylko zaœniêciem Ducha w jednej a obudzeniem siê jego w drugiej, doskonalszej formie”, „Z tej œmierci, jako z najpierwsze ofiary, wyrodzi³o siê najpierwsze zmartwychwstanie. Z ³aski Twojej, o Panie, przydan¹ zosta³a duchowi cudowna moæ odtwarzania podobnej sobie formy, przez któr¹ to potêgê w ró¿nej liczbie ujedynione duchy, uderzaj¹c na siebie i zogniaj¹c moce swoje zosta³y twórcami kszta³tów sobie podobnych”.

Jak¿e dobitnie zaznacza, ¿e ofiara jest u podstaw ewolucji. Jak ciekawie i dziwnie wyra¿a rozszczepienie siê dalsze na odwrotnie namagnetyzowane bieguny, „ujednione”, tzn. rozdzielone i zamkniête w odwrotnych formach; w po³¹czeniu i „uderzeniu” na siebie daj¹ „ogniow¹” si³ê stwórcz¹. Wspania³e ujêcie p³ci. „Jedno wiêc ofiarowanie siê Ducha na œmieræ uczynione z ca³¹ potêg¹ mi³oœci i woli, wyda³o potomstwo niezliczone kszta³tów, cuda tworów przeró¿nych. Ty wiesz o wszystkich, ¿adna bowiem forma nastêpna nie zrodzi³a siê z poprzedniej bez wiedzy Twojej”.

Podkreœlenie, ¿e tylko Ofiara jest stwórcza a im ona wiêksza, tym wiêkszy krok naprzód, wa¿niejsze osi¹gniêcie, bardziej znamienna i daleko id¹ca zmiana, „...bo przez przyspieszenie œmierci cia³ przyœpiesza³ siê pêd duchowy ¿ywota, a œmieræ jako prawo formy zosta³a, ¿e tak powiem, królow¹ masek, pow³ok i szat duchowych i dotychczas jest mar¹, bez ¿adnej rzeczywistej w³adzy nad stworzeniem”. Nie wiem, czy istniej¹ w ca³ej nasej literaturze dobitniejsze s³owa o w³aœciwym znaczeniu i miejscu, jakie we wszechœwiecie zajmuje œmieræ – najwiêksza u³uda.
Wreszcie zakoñczyæ bym chcia³a tymi znamiennymi s³owy S³owackiego: „Spraw, o Panie, aby niektóre wielkie duchowe moce w ojczyŸnie mojej uœpione wywiod³y... O to proszê, Bo¿e i Panie mój! O widz¹c¹ wiarê a zarazem o uczucie nieœmiertelnoœci... Spraw, aby ta jedyna droga rozwidnieñ i oœwieceñ – droga mi³oœci i wyrozumienia coraz mocniej lud Twój wybrany, a drog¹ bolesn¹ teraz id¹cy, do Królestwa Bo¿ego zaprowadzi³a”.



NAUKA SERCA


W ¿yciu duchowym, w Jodze czy te¿ w prawdziwym okultyzmie (tzn. w ¿yciu wedle niewidzialnych, ukrytych praw, a to nie ma nic wspólnego z tzw. fenomenami i sztukami mylnie zwanymi okultyzmem) istnieje jeden aksjomat, który warto poznaæ i zrozumieæ od pocz¹tku. Oto chc¹c postêpowaæ i szybko rozwijaæ siê wewnêtrznie, nie ma lepszej drogi, jak pomagaæ w rozwoju innym. Ka¿demu, gdzie i jak siê da – powiedzmy nawet wszelkiemu ¿yciu, nie ograniczaj¹c siê do cz³owieka.

W ka¿dej istocie ¿ycie usi³uje siê przejawiaæ, w ka¿dej walczy o szerszy oddech, o przezwyciê¿enie oporu formy, ci¹gnie do œwiat³a, d¹¿y do wiêkszej swobody i wielostronnego wyrazu. I w tej walce, w tym nieustannym ciœnieniu od wewn¹trz ku „wiêcej œwiat³a”, ten, który chce sam rozszerzaæ siê œwiadomoœci¹ musi pomagaæ. Mus ten nie jest oczywiœcie narzucony z zewn¹trz, jest tylko wyrazem niezmiennego prawa przyrody.

Ludzkoœæ w swej ca³oœci jest ¿ywym organizmem, narody jego organami, ludzie – ¿ywymi nieod³¹cznymi ich cz¹stkami – komórkami: „W szczêœciu wszystkiego s¹ wszystkich cele”. ¯aden cz³owiek nie mo¿e siê wydzieliæ z narodu, z ludzkoœci. Co szkodzi jednemu, szkodzi wszystkim. Co zatruwa jeden organ czy komórkê, zatruwa ca³oœæ. Wspó³zale¿noœæ jest tak œcis³a, ¿e nie da siê samemu grzeszyæ ani te¿ samemu siê wznosiæ i rosn¹æ, czy zbieraæ plonu dobrych czynów. I jedno, i drugie oddzia³ywuje nieuniknienie na innych. Przyj¹wszy to jako sksjomat (a ma on wszelkie podstwy i dowody naukowe) mo¿na od razu zrozumieæ, i¿ pomagaj¹c innym w ewolucji, w nastêpnym kroku ku œwiat³u, tym samym pomaga siê sobie. Utrudniaj¹c i opóŸniaj¹c rozwój innych, szkodzimy sobie. Oto dlaczego praca ku dobru innych ludzi jest warunkiem szybkiego wewnêtrznego rozwoju, podwalin¹ duchowego ¿ycia oraz wymaganiem wszystkich szkó³ czy systemów prawdziwej Jogi.
Prawem i samorzutn¹ potrzeb¹ obudzonego ducha jest dawaæ, dzieliæ siê. Lecz zanim stanie siê to nieodpart¹ koniecznoœci¹ w³asnego serca, przyjêcie tego aksjomatu za podstawê ¿ycia jest ze wszech miar u¿yteczne i pomocne. Czytelnik mo¿e zapytaæ: czy nie nale¿y najpierw czegoœ zdobyæ, coœ istotnego w sobie rozwin¹æ, aby dopiero póŸniej móc siê tym dzieliæ? Pytanie logiczne jest tylko pozornie i bardzo z³udne. Nie ma bowiem na œwiecie tak ubogiego cz³owieka, który by nie znalaz³ „ubo¿szej” od siebie istoty, który by nie mia³ absolutnie nic do „dania” drugiemu. Cz³owiek materialnie najbiedniejszy mo¿e mieæ zawsze dobr¹ myœl, ¿yczliwe spojrzenie, mi³y gest i uœmiech. Przy tym wedle pewnego paradoksu, tylko to jest naprawdê naszym, czym siê mo¿emy podzieliæ. A drug¹ stronê tego jest: tylko daj¹c, zdobywamy „wiêcej”, oczywiœcie w sferze psychicznej; choæ przy pewnym po³¹czeniu œwiata moralnego z fizycznym stosuje siê i do tego ostatniego. Zna³am w Polsce klasztor ¿yj¹cy z darów, gdzie przeor mi mówi³, ¿e jeœli daje siê odczuæ brak œrodków w którymœ dziale pracy tak, i¿ grozi mu zamkniêcie, idzie przede wszystkim do kuchni i jadalni, gdzie rozdziela siê darmowe posi³ki ubogim oraz bada czy nie zakrad³o siê gdzieœ najmniejsze sk¹pstwo lub zacieœnienie – „niepe³ne otwarcie r¹k”, jak siê wyrazi³. Twierdzi³, ¿e nieodmiennie tam znajdowa³ przyczyny (uchybienia w swobodnym dawaniu) sprowadzaj¹ce jako skutek zastój w dop³ywie œrodków z zewn¹trz dla ca³ej instytucji.

Z ka¿dego stopnia naszej ewolucji wznosimy siê najszybciej na nastêpny dziel¹c siê tym coœmy ju¿ zdobyli. W ka¿dym stanie im wiêcej oddajemy, tym szybciej siêgamy dalej. Uœmiech mo¿e daæ ka¿dy, nieprawda¿? Zna³am dziewczynê pracuj¹c¹ w biurze, której serdeczny uœmiech kierowany do wszystkich, osobiœcie jej nawet nieznajomych kolegów, oddali³ siê narzucaj¹c¹ siê jednemu z nich myœl o samobójstwie. A ¿ebracy w Indiach niejednokrotnie wiêcej sobie ceni¹ dobre s³owo, uœmiech, serdeczne dotkniêcie a nawet rozumiej¹ce spojrzenie, ani¿eli grosz. Zdarza³o mi siê, ¿e raz otrzymywali takowe, na drugi dzieñ nie przyjmowali datku mówi¹c, i¿ s³owo ma wiêksze dla nich znaczenie. A dzieci nieraz wol¹ z uœmiechem podany kwiat od s³odyczy. Czy¿ nie rozporz¹dzamy wszyscy takim uœmiechem, spojrzeniem i s³owem? Wprawdzie tradycja hinduska mówi, ¿e mo¿emy staæ siê du¿¹ si³¹ pomocn¹ wspó³pracuj¹c¹ z ewolucj¹ dopiero, gdy sami wyzwolimy siê od wszelkich œladów egoizmu i poczucia „ja” i „moje”, czyli prze¿yjemy do dna sw¹ jednoœæ z wszech¿yciem. Ale ja tu mówiê o drodze ku temu celowi pokazuj¹c jak najszybciej mo¿na doñ dojœæ.

Przyj¹wszy za niewzruszony fakt, i¿ ludzkoœæ jest organizmem, trzeba przemyœleæ wynikaj¹ce z tego konsekwencje. A wiêc: ka¿de nienawistne uczucie – a nawet nie¿yczliwa myœl – szkodzi ludziom wokó³ i rozszerzanie siê ¯ycia opóŸnia. Mo¿na pójœæ o krok dalej i spróbowaæ wnikn¹æ g³êbiej w to zagadnienie. Gdy Chrystus mówi o kochaniu nieprzyjació³ i czynieniu dobrze tym, którzy nas maj¹ w nienawiœci, nie jest to ani sentymentalizmem, ani nakazem ku œwiêtoœci – jest to proste naukowe, matematyczne prawo. Jeœli odpowiadamy nienawiœci¹ (we wszelkiej jej postaci: gniewu, oburzenia, z³oœci, itp.) na skierowan¹ ku nam niechêæ, tedy suma tej rozk³adowej energii w organizmie ludzkoœci wzrasta, a szkodz¹c ca³oœci, szkodzi nam samym. Jeœli natomiast odpowiemy enrgi¹ odwrotn¹, ta – jeœli jest równa w nasileniu i napiêciu – neutralizuje i unicestwia poprzedni¹ (plus i minus siê znosz¹). I w rezultacie nie tylko „obroniliœmy” siebie, ale i innych przez uchylenie i zniweczenie szkodliwej si³y. Zaœ odpowiadaj¹c tym samym wedle niszcz¹cego wskazania pism hebrajskich - „oko za oko, z¹b za z¹b”, czyli prawa atawistycznego, zwierzêcego – jad w organizmie ludzkoœci zasilamy, wiêc szkodzimy równie¿ sobie i stajemy na tym samym poziomie co i ten, który nas krzywdzi lub nienawidzi.

To, ¿e myœl, namiêtnoœæ, uczucie s¹ to ró¿ne formy energii, by³o przez psychologów dostatecznie dowiedzione. Jeszcze Mickiewicz wspaniale pisa³: „Cz³owieku, gdybyœ wiedzia³ jaka twoja w³adza! Samotny, wiêziony – myœl¹ i wiar¹ móg³byœ wznosiæ i obalaæ trony”. Nie jest to tylko przenoœni¹, ale dos³own¹, najœciœlejsz¹ prawd¹. „Myœl¹ i wiar¹”, uczuciem i wyobraŸni¹ mo¿na leczyæ i raniæ, uderzaæ i koiæ, pomagaæ w trudnoœciach, jak i te trudnoœci dla drugich stwarzaæ; a tym samym sumê cierpienia na œwiecie powiêkszaæ i rozchylanie siê ¿ycia ku œwiat³u opóŸniaæ. A ten kto chce szybszego rozwoju, kto pragnie zbli¿yæ siê do duchowej Œcie¿ki powinien przede wszystkim zbadaæ, czy nie czyni mimowolnie absurdu, tj. czy nie pcha jedn¹ rêk¹  i nie powstrzymuje drug¹; np. czyta powa¿ne filozoficzne rzeczy, u¿ywa modlitwy i g³êbokiego skupienia, a jednoczeœnie w „wolnych chwilach” myœli i mówi z przyjemnoœci¹ o wadach, przywarach i ma³oœciach innych ludzi. Nie zwa¿a na to, czy jego ton i sposób bycia nie upokarza kogoœ lub nie czyni mu krzywdy; czy nie przysparza ciê¿aru i cierpienia jakiejkolwiek ¿yj¹cej istocie. Rozumne i praktyczne pod tym wzglêdem s¹ rady, jakie dawa³a Annie Besant swoim hinduskim wspó³pracownikom: „Prawdziwy okultysta (czytaj: cz³owiek naprawdê uduchowiony) bêd¹c dla siebie najsurowszym sêdzi¹, najbardziej wymagaj¹cym kierownikiem jest dla wszystkich wokó³ najserdeczniejszym towarzyszem, najbardziej rozumiej¹cym przyjacielem, naj³agodniejszym pomocnikiem. Aby zdobyæ takie rozumienie i zdolnoœæ czucia wespó³ z innymi, trzeba przede wszystkim chcieæ, aby te cechy siê w nas obudzi³y. A rozwin¹ siê najszybciej, jeœli bêdziemy siê staraæ okazywaæ je ka¿demu kogo spotkamy usi³uj¹c nawet nie czyniæ w tym wzglêdzie wyj¹tków. Kto chce zbli¿yæ siê do ¿ycia duchowego, powinien w domu, w rodzinie i w swym otoczeniu byæ tym, do którego ka¿dy najchêtniej siê zwraca w chwilach smutku, niepowodzenia, trudnoœci, a nawet grzechu i przewinieñ pewien, ¿e spotka go wspó³czucie, zrozumienie i pomoc. Nawet cz³owiek g³upi, têpy, nudny i nijaki, nie tylko niczym nie poci¹gaj¹cy, ale nawet dla zwyk³ych ludzi odpychaj¹cy powien by czuæ siê, ¿e temu przynajmniej mo¿e zaufaæ i wierzyæ, i¿ nie bêdzie odtr¹cony ani wyœmiany. „Ka¿da têsknota do lepszego ¿ycia, ka¿da chêæ us³u¿enia innym, ka¿de pragnienie nauki czy jakiegokolwiek rozszerzenia swych umiejêtnoœci i mo¿liwoœci, a nawet pó³œwiadome szukanie œwiat³a, piêkna czy szlachetnoœci musia³oby w nim znaleŸæ zachêtê, otuchê i pomoc, aby najdrobniejszy zal¹¿ek dobra móg³ zakie³kowaæ i wzrastaæ w ciep³ych i wzmacniaj¹cych promieniach jego serdecznej obecnoœci.”

Kto jest naprawdê przyjacielem wszelkiego ¯ycia, jednoczy siê z nim nieœwiadomie wszêdzie; poleje wiêdn¹c¹ roœlinê, nakarmi g³odnego psa czy inne zwierzê, zainteresuje siê bli¿ej zyciem w ka¿dej spotkanej osobie. Zazwyczaj ludzie „nie widz¹” jedni drugich, s¹ tak poch³oniêci sob¹, swymi troskami, pragnieniami i zawodami, smutkiem czy walk¹ i zdobywaniem, ¿e wprost nie patrz¹, wzrok przeœlizguje siê po twarzach nie zatrzymuj¹c siê i nie widz¹c wyrazu – sta³ego czy przemijaj¹cego pod wra¿eniem danej chwili – nie istnieje dla niech ta, jak¿e ciekawa ksiêga ludzkiego oblicza. Nieraz nawet w rodzinie lub wœród dobrych znajomych nie staramy siê odczytywaæ tej subtelnej gry wyrazów twarzy o wiele wierniej odbijaj¹cej prawdê wewnêtrznych prze¿yæ, ani¿eli przypuszczamy. A przecie¿ mo¿e to byæ tak pasjonuj¹ce nawet z punktu widzenia artysty i psychologa.

Jak¿e czêsto mo¿na naprawdê widz¹c – bez jednego s³owa, bez jednego gestu – ul¿yæ lub ukoiæ. Twarz, ruchy, g³os a nade wszystko uœmiech i œmiech zdradzaj¹ cz³owieka. Czytelnik mo¿e powiedzieæ: „tak, ale najczêœciej to , co w nich mo¿na wyczytaæ jest brzydkie, banalne i przeciêtne, po có¿ bym mia³ siê tym interesowaæ?” Pozornie mo¿e mieæ racjê. Jeœli chce sam nale¿eæ do ludzi przeciêtnych, racjê bêdzie mia³ tym wiêksz¹. Ale mówimy do tych, którzy z przeciêtnoœci¹ niewiedz¹cej, bezcelowej egzystencji i chosem biernego ¿ycia chc¹ zerwaæ. Mówimy do tych, którzy do duchowoœci chc¹ zdecydowanie d¹¿yæ, których przestaje obchodziæ ci¹g³e oczekiwanie i ¿¹danie czegoœ od ¿ycia, a w których siê ochota widzenia i wydobywania z siebie twórczej odpowiedzi na ka¿d¹ rzecz, ka¿de ¿ycia „wyzwanie”. A wyzwaniem jest wszystko: ka¿dy napotkamy choæby przelotnie cz³owiek. Ludzie oddzia³ywuj¹ na siebie nie tylko s³owami i widzialnymi czynnoœciami. Czynem mo¿e byæ i myœl, uczucie a nawet nasze „nastawienie”, ton wewnêtrznego stosunku do tego, co spotykamy.

Pierwszym przejawem stosunku twórczego bêdzie zainteresowanie czy to w obserwacji wyrazu twarzy, czy w s³uchaniu tego, co drugi cz³owiek mówi; a zdradza siê o wiele bardziej tym, jak mówi ani¿eli w tym, co mówi; „ws³uchiwanie siê” bezs³owne w atmosferê drugiego cz³owieka. Im ten jest inteligentniejszy, bardziej obudzony wewnêtrznie czy uczuciowo, tym owo us³yszenie jego „dŸwiêku” jest ciekawsze. A jeœli w naszym ogólnym nastawieniu jest ¿yczliwoœæ, nieraz przez samo takie ws³uchanie siê mo¿emy prze³amaæ zaczarowany kr¹g samotnoœci i rozgrzaæ wiotczej¹ce w zgnêbieniu wewnêtrzne miêœnie cz³owieka. Z owego zainteresowania i ws³uchiwania siê – a mo¿e ono dotyczyæ nie tylko ludzi, ale i przyrody, drzew, kwiatów, barw, szmerów, szelestów, wszelkich g³osów natury jak i ¿ycia zwierz¹t, czy te¿ „nastroju” ró¿nych miejsc, gdzie siê znajdujemy – rodzi siê  rozumienie, rozszerza siê skala wra¿liwoœci i ¿ycie staje siê bogatsze. A rozumienie wszystkiego, co ¿yje jest bliskie m¹droœci.

Rodin, wielki rzeŸbiarz francuski, w swoim pamiêtniku prywatnym pisa³, i¿ ka¿dy prawdziwy artysta – nawet w ciê¿kich osobistych doœwiadczeniach – zawsze jest cz³owiekiem „okropnie szczêœliwym” (formidablement heureux), bo chce nieodmiennie widzieæ prawdê rzeczy, ludzi  i zjawisk oraz umie poza pozorem i form¹ dotrzeæ do sedna, przenikn¹æ w treœæ, wyczuæ wewnêtrzne „s³owo” danej istoty; tê prawdê czci i j¹ niejednokrotnie oddaje w swej sztuce. I w tym procesie ods³aniania siê prawdy, prze¿ywa swoist¹ – mo¿e nieco surow¹ a nawet jakby „gorzk¹” – moc wobec nagoœci widzianego ¿ycia. A przecie¿ nie odda³by jej za ¿adne s³odkie zachwyty nad wyobra¿an¹ u³ud¹. Okultysta zna radoœæ podobn¹ z jedn¹ wszak¿e, doœæ znaczn¹ ró¿nic¹. Gdy artysta zadowala siê wiedzeniem i ewentualnie oddawaniem widzianego, okultysta ³¹czy siê z utajonym pod form¹ ¿yciem nie przestaj¹c widzieæ jej nagiej prawdy, która mo¿e byæ brzydka, nie poci¹gaj¹ca a nawet straszna; siêga w to, co ukrywa siê poza ni¹, w owo: „duch siê w ka¿dym poniewiera”. Bowiem wie dobrze, ¿e ów duch nie umie siê jeszcze przejawiæ poprzez pow³oki materii, nie potrafi opanowaæ zwierzêcych atawizmów swych narzêdzi. A czuj¹c owo „utajone”, ³aczy siê z nim czynnie, bierze w nim niejako udzia³ w doœæ dziwny, najczêœciej nieœwiadomy sposób. Z naszej strony potrzebna wiêc jest czujna, ¿ywa aktywnoœæ i ona to jest najwa¿niejsza.

Znaj¹c teorie psychoanalizy, jak¿e czêsto w zwyk³ej rozmowie, s³uchaj¹c uwa¿nie czyjegoœ sposobu mówienia, mo¿emy poznaæ, ile dawnych urazów kryje siê poza szat¹ banalnych s³ow; ile zadra¿nieñ, bólów, blizn w pewnych specyficznych reakcjach na ró¿ne zjawiska i fakty. Artysta, np. pisarz lubi tak¹ obserwacjê, bo mu to daje materia³ psychologiczny, ale okultystê nie tylko to interesuje – widzi w tym cz³owieku zahamowania ¿ycia, widzi i czuje, i¿ nie p³ynie ono swobodnie, a potyka siê zawadza o urazy, martwe punkty i nie mo¿e uwolniæ siê z jakichœ spowijaj¹cych mgie³ czy wyobra¿eniowych upiorów. A ¿e ukochane ¯ycie wszêdzie jest w nim wci¹¿ zywe, korci go to i budzi samorzutn¹ chêæ rozproszenia tych mgie³, zmniejszenia zatorów, rozbicia przeszkód i jakby gor¹ce pragnienie, by siê coœ g³êbszego wydoby³o z tego cz³owieka; jakaœ odrobina prawdy jego w³asnej wewnêtrznej istoty. I to pragnienie wraz ze szczerym wczuciem siê w owo „utajone” mo¿e mieæ przedziwne nastêpstwa.

„Czy¿byœmy mogli istotnie komukolwiek w tym pomóc?” – mo¿e siê spytaæ czytelnik. „Wszak na tzw. analizy psychologiczne, które maj¹ nas uwalniaæ od podœwiadomych urazów i zahamowañ, specjaliœci trac¹ wiele dni i tygodni. Jak¿e my spotykaj¹c ludzi na parê godzin czy dni moglibyœmy coœ uczyniæ w tej z³o¿onej i trudnej dziedzinie?” I tak, i nie. Gdybyœmy chcieli to œwiadomie i z premedytacj¹ robiæ, oczywiœcie by³oby to brakiem szacunku, a wiêc i istotnej ¿yczliwoœci wobec drugiego cz³owieka. Ale gdy samo nasze wewnêtrzne nastawienie jest silnie zabarwione mi³oœci¹ ¿ycia, czyli duszy, wszêdzie i w ka¿dym ona w³aœnie poczyna dzia³aæ przy takim uwa¿nym wpatrzeniu siê i ws³uchaniu w cz³owieka – najczêœciej poza nasz¹ œwiadomoœci¹ a mo¿e nawet przypuszczeniem. I to jest dobre, bo tylko owa „nieœwiadomoœæ” jest gwarancj¹ „czystoœci”, tj. bezinteresownoœci naszego stosunku. Sami mo¿emy zdawaæ sobie sprawê tylko z serdecznego zainteresowania i wspó³czucia dla zahamowañ i zatorów w innych; a przecie¿ coœ siê mo¿e dziaæ poza nasz¹ œwiadomoœci¹. Ukrywa siê w tym przedziwna tajemnica. Ja mówi dalej Mickiewicz: „Na ka¿d¹ myœl czekaj¹ szatan i Anio³y”. Zamieñmy te niezbyt wspó³czesne s³owa na „œwiadome energie” – jedne twórcze, duchowe, drugie destrukcyjne, co tamuj¹ i niszcz¹ ¿ycie, a bêdziemy mieli œcis³¹ prawdê, która tak dobrze by³a wieszczowi znana.

Jak niechêæ czy z³oœæ w cz³owieku przyci¹ga podobne energie z otaczaj¹cej atmosfery, tak ¿yczliwoœæ i owo ukochanie ¯ycia w ka¿dym i wszêdzie jest samo przez siê wyzwaniem rzuconym w przestrzeñ i przyci¹gaj¹cym albo pr¹dy kosmicznej energii Mi³oœci rozpylonej wokó³, zogniskowuj¹c j¹ niejako w punkcie sk¹d wyszed³ zew (tj. w sercu serdecznego cz³owieka), albo Istoty rozumne (acz dla naszych oczu niewidzialne), którym jeszcze bardziej od nas chodzi o rozszerzanie siê ¿ycia wszêdzie i nieustannie. St¹d ka¿da mi³oœæ cz³owieka, byle czysta, tj. bez egocentryzmu, zwraca Ich uwagê i przywo³uje wspó³pracê. Wiêc samo serdeczne zainteresowanie z naszej strony i wczucie siê w drugiego cz³owieka mo¿e sprowadziæ skutki zupe³nie nieoczekiwane (przez Ich lub si³y kosmicznej wspó³dzia³anie), a id¹ce dalej ni¿ mog³oby przypuszczaæ najœmielsze nasze marzenie. Z naszej strony potrzeba tylko czujnej, ¿ywej, serdecznej „aktywnoœci” wewnêtrznej. Reszta nie do nas nale¿y.

Mo¿emy równie¿ uczyæ siê s³uchaæ jakby poza wierszami tego, co ludzie mówi¹, albo te¿ porozumiewaæ siê „poza ich plecami” z ich istotn¹ dusz¹, apelowaæ wewnêtrznie do tego, co w nich ukryte, najg³êbsze, a im samym jak i zwyk³ym, choæby przyjaznym im ludziom zupe³nie nieznane. Któ¿ ze znajomych Stefana Starzyñskiego czu³ w nim bohatera, a przecie¿ nim by³. Ilu¿ bohaterów i œwiêtych jest i dziœ poœród nas? A zadaniem okultystów czy tych, co chc¹ iœæ drog¹ Jogi, jest wyczuwaæ takie ukryte, potencjalne cechy w innych i zasilaæ je, a tym samym zbli¿aæ ich przejawienie. Czy¿ nie jest to pomaganiem w rozszerzaniu wyra¿eñ ¯ycia? Znów przytoczê s³owa A. Besant: „Aby rozwin¹æ w sobie tak¹ zdolnoœæ pomocy ka¿demu, trzeba j¹ zdobywaæ w codziennym dniu. Przede wszystkim uznaæ (nie tylko teoretycznie) jednoœæ Ducha we wszystkich ludziach. Wówczas ³atwiej nam bêdzie nie zwracaæ uwagi na ich wady, usterki, niemi³e cechy albo nawet na du¿e braki czy przewiny, jako nale¿¹ce do zewnêtrznej natury cz³owieka – a patrzeæ poza ni¹ w g³¹b i dojrzeæ tam, choæby najbardziej st³umion¹ i niewidoczn¹ Duszê. Nastêpnie trzeba uœwiadomiæ sobie ¿ywo odczuciem, nie tylko intelektem, i¿ Dusza ta w ka¿dym usi³uje przejawiæ siê poprzez pow³oki i ciasne ograniczenia osobowoœci”.

Ale i te ograniczenia i pow³oki cz³owieka trzeba badaæ i rozumieæ chc¹c mu pomóc w sytuacji, gdy ktoœ nas pyta o zdanie, o wyjaœnienie jakiegoœ pal¹cego zagadnienia lub prosi bezpoœrednio o radê. Nieraz dawanie innym dobrych rad dla nas samych, przekonywanie ich o s³usznoœci naszych przekonañ a nawet g³êbokiej wiary mo¿e staæ siê narzucaniem lub wywo³ywaæ w nich poczucie „autorytetu”, a wówczas wiêcej szkody mo¿e to przynieœæ ni¿ po¿ytku. Ka¿dy cz³owiek ma w³asn¹ drogê, inn¹ naturê, inna przysz³oœæ. Chc¹c mu pomóc, musimy spojrzeæ od jego strony, wczuæ siê w jego prze¿ycia abstrahuj¹c na chwilê od naszych w³asnych, odrywaj¹c siê niejako od siebie wejœæ jak mo¿na najb³êbiej w jego œwiat ze wszystkimi jego ograniczeniami, ciasnot¹ i przes¹dem. Dopiero gdy jakaœ struna w nas odpowie pokrewnym dŸwiêkiem jego psychicznemu ¿yciu, bêdziemy mogli wydobyæ z naszej g³êbi tak¹ radê, która z jego istotn¹ natur¹ bêdzie w zgodzie, a¿ on sam poczuje, ¿e jest to jakby g³os jego w³asnej duszy. Takie jednoczenie siê z osobowoœci¹ drugiego cz³owieka i odczuwanie tego, co on czuje z jednoczesnym spojrzeniem od strony jego duchowej natury (mo¿e jeszcze na wpó³ uœpionej) nie jest to ³atwe, ale mo¿liwe. A tylko takie podejœcie pomaga naprawdê. Zna³am wielu ludzi serdecznych i gor¹co chc¹cych wszystkim wokó³ pomóc, ale po swojemu nie licz¹c siê z tym czy ich naturze to odpowiada, czy nie. A rezultaty tego by³y smutne - mimowolne narzucanie nieraz bezu¿ytecznych a nawet utrudniaj¹cych, bo dla danego cz³owieka obcych, choæ samo przez siê mo¿e i dobrych metod lub wartoœci.

W stosunku naszym do ludzi wa¿nym te¿ jest poznanie lub wyczucie pobudek cz³owieka. Te s¹ o wiele wa¿niejsze od widzialnych czynów, choæ mo¿e siê to wydawaæ nielogicznym; dla wewnêtrznej oceny jest to œcis³e. Bo czyny s¹ zawsze wynikiem dawnych myœli, namiêtnoœci, czuæ; s¹ nieraz ju¿ nieuniknionym ich skutkiem, jak œciêcie siê nasyconego roztworu soli. Natomiast aktualnoœci¹ gotuj¹c¹ bezpoœredni¹ przysz³oœæ s¹ dzisiejsze pobudki, obecne myœli i uczucia. Nieraz cz³owiek pope³nia coœ, co dla niego samego jest wstrêtne, jakby pchany przez jak¹œ fataln¹ si³ê. Wówczas sam cierpi nawiêcej, choæ rzadko rozumie jak to cierpienie stworzy³. Bywa te¿ odwrotnie – ktoœ spe³nia jakiœ dobry czyn z nisk¹, interesown¹, egoistyczn¹ pobudk¹. Mo¿na powiedzieæ ogólnie, ¿e ka¿dy kto chce ¿yæ duchowo powinien byæ niezmiernie ostro¿yny w swych s¹dach i ocenach ludzi i ich czynów. Gdy¿ id¹c za zwyk³ymi sprawdzianami mo¿na nie tylko siê pomyliæ i cz³owieka tym skrzywdziæ (wznieœæ zaporê na jego drodze, dodaæ mu niepotrzebnie trudnoœci) w i tak nie ³atwej drodze walki jego duszy, a tym samym staæ siê czynnikiem przeszkadzaj¹cym rozszerzaniu siê ¯ycia. Ale mo¿na naszym pos¹dzeniem pchn¹æ go do nowego z³a, jak i skrzywdziæ siebie, bo powiêkszaj¹c myœl¹ sumê z³a i cierpienia na œwiecie opóŸniamy i swój w³asny rozwój.

Nigdy nie przypisywaæ nikomu z³ych, niskich pobudek -  jest to jedna z najsurowiej przestrzeganych wskazówek w Jodze. Nie zastanawiaæ siê te¿ i nie roztrz¹saæ z innymi wad, uchybieñ, brzydkich cech, przewinieñ i grzechów ludzi, jeœli nie jest to naszym wyraŸnym obowi¹zkiem, np. jako wychowawcy czy nauczyciela lub rodzica. Ale i wtedy pamiêtaj¹c zawsze, ¿e naszym zadaniem jest pomóc zmagaj¹cej siê duszy, która usi³uje daæ sobie radê ze swymi krn¹brnymi narzêdziami (myœlo-czuciowym i fizycznym), a nie przeszkadzaæ w tej walce przez zasilanie nasz¹ myœl¹ jej „wrogów”. Z tego jasno wynika, ¿e wszelkie obmowy, plotki, potêpienia, oczerniania, itp. s¹ wrêcz z³e, szkodz¹ innymi i nam samym. Stwarzaj¹ na naszej w³asnej jak i innych drodze nadwy¿kê trudnoœci, jak umyœlnie rzucane k³ody pod nogi. Nie mo¿e szybko rozwijaæ siê wewnêtrznie ten, kto na to nie zwraca uwagi i ci¹gle ciê¿aru swym braciom walcz¹cym dodaje, a siebie tym poni¿a i sp³yca. Gdyby¿ ludzie mogli to zrozumieæ!

A wreszcie najtrudniejszy stosunek do ludzi tzw. „z³ych”, okrutnych, znêcaj¹cych siê nad innymi zazwyczaj s³abszymi od siebie, itd. Trzeba wci¹¿ pamiêtaæ ten aksjomat, o którym mówi³am na pocz¹tku: organizm ludzkoœci ogarnia wszystkich, ka¿da nienawiœæ zatruwa i szkodzi czy bêdzie ona wyra¿ona przez zbrodniarza, czy przez tych, którzy w imiê sprawiedliwoœci nañ siê oburzaj¹ i go nienawidz¹ i chc¹ dlañ kary, i ¿ywi¹ mœciwoœæ, itp. W ka¿dym z nas tkwi¹ mo¿liwoœci nienawiœci i nei zdajemy sobie sprawy, ¿e w oburzeniu naszym w stosunku do ludzi okrutnych tai siê ta sama nienawiœæ tylko w nieco innej formie. Zazwyczaj dzia³amy i czujemy zgodnie z mœciwym wskazaniem przesz³oœci: za ka¿d¹ winê konieczna kara z t¹ ró¿nic¹, ¿e nie sami chcemy siê „mœciæ” i karaæ, a przekazaliœmy to prawom zespo³u, ale sami solidaryzujemy siê zwykle z tzw. „surowym wymiarem sprawiedliwoœci”. Dla zwyk³ego cz³owieka jest to zrozumia³e i naturalne. Ale nie dla cz³owieka, który chce d¹¿yæ do ¿ycia duchowego. Dla niego jedynym prawem musz¹ byæ s³owa Chrystusa.

Nie jest to ³atwe; zrozumienie psychologii szerszej ponad przyjêt¹ dziœ przez naukê mo¿e w tym dopomóc. A gdy  przyjmiemy (choæby jako robocz¹ hipotezê) prawo reinkarnacji, czyli powolne, poprzez setki istnieñ na ziemi opanowywanie przez Ducha swych narzêdzi (fizycznej i myœlowo-namiêtnoœciowej natury) i poznawanie poprzez nie praw przejawionych œwiatów dowiemy siê o niez³omnym Prawie przyczyny i skutku, dzia³aj¹cym we wszystkich sferach wszechœwiata. £atwiej zrozumiemy, ¿e istniej¹ dziœ na ziemi dusze „starsze” i „m³odsze”, tj. które rozpoczê³y sw¹ wêdrówkê poznawcz¹ wczeœniej lub póŸniej. Maj¹ wiêc za sob¹ niejednakow¹ iloœæ doœwiadczeñ i wiedzy. Jedne maj¹ jej wiêcej, co wyra¿a siê w jaœniejszym rozpoznawaniu co „dobre” a co „z³e” oraz w tym, co nazywamy „g³osem sumienia”. Inne s¹ jeszcze „niemowlêce” i dla ich pojmowania to jest dobre, co im przynosi rozkosz czy przyjemnoœæ, choæby to krzywdzi³o innych. To jest z³e, co dla nich osobiœcie jest przykre lub dokuczliwe. Te ¿yj¹ dla atawistycznego prawa rz¹dz¹cego œwiatem zwierzêcym i dopiero bardzo powoli zbieraj¹ doœwiadczenia i nauki.

Oczywiœcie wœród ludzi zbrodniczych czy okrutnych jest wiele typów i w rozumnym prawodawstwie ka¿dy typ musia³by byæ inaczej traktowany. S¹ jednostki zupe³nie prymitywne, niemal nie ponosz¹ce jeszcze pe³nej za swe czyny odpowiedzialnoœci i s¹ ca³kiem œwiadome o perfidnym intelekcie, du¿ej przebieg³oœci i sprycie. Inne jeszcze popchniête s¹ do jakiejœ zbrodni jakby „pomimo woli” przez „jak¹œ” si³ê, jak nieraz same okreœlaj¹. Wreszcie fizycznie lub intelektualnie zwyrodnia³e, a do tego rzêdu, s¹dzê, nale¿a³a znaczna czêœæ nazistów. Cz³owiekowi prymitywnemu okrucieñstwo wobec drugiej istoty daje poczucie si³y, zaspokaja jego „wolê ku potêdze”, jak psychoanalitycy nazywali ten prymitywny a równie powszechny instynkt, jak instynkt p³ci. A gdy spotykamy cz³owieka o intelekcie bynajmniej nieprymitywnym, któremu przyjemnoœæ sprawia cierpienie drugiej istoty, mamy do czynienia ze spaczeniem tak powa¿nym, ¿e mo¿emy prawie byæ pewni, i¿ jest to chorobowe – psychiczne lub moralne skrzywienie. Pierwsze nale¿y do psychopatii, drugie jest zwyk³ej nauce nieznane, jest to nadw¹tlenie kontaktu ze sw¹ Dusz¹, które mo¿e prowadziæ do zupe³nego oderwania siê od niej, a to by odpowiada³o w du¿ej mierze teorii o „potêpieniu”.

Jaki¿ mo¿e byæ nasz do tych wszystkich typów stosunek? Do pierwszego oczywiœcie jak do moralnego niemowlêcia, nie rozumiej¹cego naszych wartoœciowañ i sprawdzianów; do dziecka, które trzeba uczyæ, a nie karaæ. Do drugiego – choæ ka¿de spo³eczeñstwo ma prawo ich izolowaæ, ale sama izolacja w dziesiejszej formie wywo³uje pogorszenie a nie polepszenie, pcha ich dalej po drodze nienawiœci, z³oœci i zemsty. A jedyn¹ pomoc¹ by³oby obudzenie jakichkolwiek wzruszeñ dobroci i choæby prymitywnej mi³oœci i przywi¹zania oraz zmuszenie do jakiejkolwiek aktywnoœci jako przeciwwagi dla zimnego i chytrego intelektu. Oczywiœcie ze strony Jogów czy uczniów – tylko rozumienie a nie potêpienie. Trzeci typ ma wiele odmian: od ludzi ju¿ zupe³nie œwiadomych „z³ego i dobrego”, walcz¹cych szczerze ze sw¹ ni¿sz¹ natur¹, têskni¹cych w tej czy innej formie do „lepszego” a nieoczekiwanie dla siebie pchniêtych ku „z³emu”; a¿ do tych, którzy pope³niaj¹ okrucieñstwa dla „idei” (czyli w³asnego, wyobraŸni¹ skreœlonego, u³udnego zazwyczaj obrazu), dla jakiegoœ wy¿szego celu, jak to czynili, np. inkwizytorzy. Dopuszczali siê oni najpotworniejszych okrucieñstw dla w³asnego wyimaginowanego pojêcia o nauce Chrystusa – Pana nieskoñczonej Mi³oœci – niby dla ratowania dusz mêczonych heretyków. A ludzi na tym poziomie i dziœ jest niema³o. Takim by³ np. zabójca Gandhiego – fanatyk wpatrzony w swoje ciasne, ma³e pojêcie o Hinduizmie i w jego imiê ziej¹cy nienawiœci¹ do wznosz¹cego ten¿e Hinduizm na wy¿yny odnowienia – Gandhiego.

Zapewne natrudniejszy jest w³aœnie stosunek do tego typu (takimi byli Faryzeusze), bo jest w nich to, co samemu ¯yciu jest wrogie – zak³amanie, ob³uda, nieszczenie ¿ycia dla w³asnej, potwornie nêdznej fikcji. Ale i w tym wypadku, jak w poprzednim, o wiele ³atwiejszym do ustosunkowania siê mog¹ byæ zastosowane s³owa znamienne i g³êbokie wypowiedziane przez jednego z najwiêkszych ¿yj¹cych dziœ ludzi, J. Krysznamurtiego. Gdy w parê dni po zabójstwie Gandhiego na wielkim zebraniu ktoœ siê spyta³: „Kto jest w³aœciwie wienien œmierci Gandhiego?”, pad³a dziwna na pozór odpowiedŸ: „Wy sami, ka¿dy z was, który nienawidzi³, kto swoj¹ religiê i w³asne przekonania uwa¿a³ za jedynie dobre, a cudze lekcewa¿y³; kto ¿ywi³ niechêæ, pogardê, wy³¹cznoœæ...” Chwila zastanowienia a zrozumiemy, co ta odpowiedŸ zawiera. Myœl, uczucie, namiêtnoœæ jak mówiliœmy, s¹ konkretn¹ energi¹. Ludzie oddzia³ywuj¹ jedni na drugich. Któ¿ z nas mo¿e byæ pewien, czy nie pchn¹³ kogoœ, kto siê znalaz³ w sferze dzia³ania jego nienawistnych myœli do takiej czy innej zbrodni? Ka¿dy okrutny czyn jest jeno konkretyzacj¹, ostatnim punktem krystalizacji szeregu takich samym okutnych czucio-myœli. A któ¿ z nas od takch czucio-myœli by³ przez ca³e ¿ycie ca³kowicie wolny? A jeœli przyjmiemy reinkarnacjê, có¿ wiemy o naszych poprzednich ¿ywotach i ich dziedzictwie, tj. sumie nienawiœci, jak¹ w nich zrodziliœmy? Ta, jeœli jej nie przeciwstawimy neutralizuj¹cej energii, w ka¿dej chwili mo¿e skonkretyzowaæ siê w jakimœ czynie, którego brzydot¹ sami bêdziemy zdziwieni, jak i pchn¹æ do podobnego kogoœ, kto mo¿e znaleŸæ siê blisko nas. Psychiczne atmosfery ludzi nie tylko wci¹¿ siê dotykaj¹, ale oddzia³ywuj¹ na siebie wzajemnie w o wiele wiêkszej mierze ni¿ mo¿emy przypuszczaæ. Jak harmonijne i „dobre” przyci¹gaj¹ podobne energie kosmiczne oraz równie harmonijne œwiadome Istnoœci, tak dysharmonijne –  rozk³adowe i niszcz¹ce przyci¹gaj¹ te energie, które rozszerzanie siê œwiadomoœci opóŸniaj¹, czyli utrudniaj¹ rozkwit ¿ycia (tak¹ jest wszelka nienawiœæ, nawet w naj³agodniejszej formie). A si³ takich, równie œwiadomych jak „anielskie” jest wokó³ niema³o. Czyli nigdy nie wiemy czy nie jesteœmy indywidualnie wspó³odpowiedzialni za wszelkie dziej¹ce siê wokó³ nas z³o, bo kolektywnie jesteœmy za nie odpowiedzialni zawsze jako nieoddzielne komórki jednego organizmu narodu i ludzkoœci.

Któ¿ wie, ile zbieraj¹cych siê przez wieki potwornych si³ nienawiœci do ¯ydów wyla³o siê, gdy przepe³ni³ siê zbiornik w zbrodniach nazistów wobec ich? Czy ka¿dy antysemita nie ponosi za nie zupe³nie wyraŸnej odpowiedzialnoœci? To samo stosuje siê do wszystkich okrucieñstw dziej¹cych siê w naszych czasach. S¹ one uzewnêtrznieniem tego, co w atmosferze myœlo-czuæ i namiêtnoœci wielkich zespo³ów ludzkich kr¹¿y³o jadem od lat czy od wieków. Dlaczego w³aœnie w naszej epoce konkretyzuje siê to  w olbrzymich, przera¿aj¹cych rozmiarach? Bo jest to epoka prze³omowa przeciêcia siê dwóch wielkich ³uków ewolucyjnych, wa¿enia siê si³ atawistycznych „wczoraj” (prawa zwierz¹t) i si³ nowopowstaj¹cych, cz³owieczych, które zadecyduj¹ o bezpoœrednim, najbli¿szym i nieco dalszym „jutrze” ludzkoœci.

Rozumiej¹c to, ci z nas, którzy pragn¹ widzieæ to „jutro” a nwet jeszcze „dzisiaj” w œwietle nowego promienia œwiadomoœci i chc¹ sami wzi¹æ w tym czynny udzia³, musz¹ stosowaæ to prawo w swym ¿yciu. Nie jakieœ nowe prawo, tylko to samo, które g³osi³ Chrystus, o którym przed Nim mówi³ Buddha (nienawiœci nie ugasisz nienawiœci¹; nienawiœæ ugasisz tylko mi³oœci¹); a jeszcze wczeœniej Szri Kriszna na wielkich polach Kurukszetry – bitwy ¿ycia – w swej s³ynnej Bhagawad Gicie. A stosuj¹c to prawo do owych najokrutniejszych, z³o czyni¹cych mo¿e zdo³amy wydobyc z dna serca – gdzie ukrywa siê w ka¿dym, który ju¿ to rozumie, Chrystusowy Duch – litoœæ zamiast zemsty. Bo ci, którzy dziœ czyni¹ z³o, „zap³ac¹” za to sami niezmiernym cierpieniem w przysz³oœci, bowiem „co kto posieje, to i ze¿nie”, z Prawa nikt naigrywaæ sie nie mo¿e. Nienawiœæ, chêæ odwetu i zemsty szkodzi, zatruwa przede wszystkim tego, który j¹ ¿ywi i zespó³ – np. Naród – do którego nienawidz¹cy nale¿y. Wiêc ci, którzy swój Naród przwdziwie kochaj¹ powinni siê tych namiêtnych uczuæ specjalnie wystrzegaæ, by nie ws¹czaæ owych jadów w organizm Narodu. Warto nad tym g³êboko siê zastanowiæ. Chc¹c myœleæ matematycznie, nale¿a³oby powiedzieæ: im wiêksza zbrodnia, tym wiêksza powinna byæ litoœæ dla sprawcy a mi³oœæ dla grupy, w której ta zbrodnia siê dokona³a jako czêœci ca³oœci (np. narodu), jeœli nie potrafimy jeszcze ogarn¹æ wszystkich ludzi, a ludzkoœæ zdawaæ siê nam mo¿e abstrakcj¹. Takie nautralizowanie z³a, jak przetapianie go w wielkim roz¿arzonym p³omieniu w nowy stop jest zadaniem tych, którzy na Œcie¿kê przyspieszonego rozszerzania siê œwiadomoœci chc¹ wst¹piæ lub ju¿ ni¹ krocz¹. Któ¿ wie, czy nie jest to cicha, nieznana a najpiêkniejsza funkcja w ca³ej ludzkoœci?

Dziœ, gdy moment historyczny jest dla niej moralnie tak krytyczny, a zakrêt drogi tak ostry i tak niebezpieczny potrzeba ochotników do tego przedziwnego zadania. Aby mu sprostaæ nie potrzeba ani uczonoœci, ani wybitnego intelektu czy wp³ywowego widzialnie stanowiska – potrzeba wielkiego serca, jednolitoœci charakteru i uniezale¿nienia siê od przesz³oœci, tak osobistej jak zespo³owej. A droga choæ „w¹ska” jest najpiêkniejsz¹ ze znanych mi na ziemi, bo staje przy nas Najwy¿szy Przyjaciel, gdy wedle tego, co tak dawno wskazywa³, zaczynamy ¿yæ i czyniæ w codziennym dniu.

Oby takich „ochotników” wœród Polaków znalaz³o siê wielu, bo kraj nasz by³ w tej ostatniej epoce terenem najbardziej rozszala³ych i niszcz¹cych si³. Czy¿ nie nale¿y wiêc rzuciæ na szalê równej mocy si³y Chrystusowej dŸwigniêtej z dna naszych serc? Odpowiedz sobie sam czytelniku.



J. Pang Way
SZCZÊŒCIE TERAZ, ZARAZ


W mym badaniu ¿ycia i jego zagadnieñ stara³em siê zawsze sprowadzaæ wszystkie teorie do najjœniejszej i najprostszej formy. Filozoficzne systemy, które traktuj¹ problemy ¿ycia w oderwaniu, w z³o¿ony czysto intelektualny sposób nie przemawia³y do mnie nigdy, ale wiem, ¿e przemawiaj¹ do wielu ludzi.

Najwa¿niejsz¹, centraln¹ rzecz¹ jest sam cel naszego ¿ycia. Nie ma wedlug mnie znaczenia,jak go sobie ka¿dy po swojemu wyobra¿a. Czy chrzeœcijanin nazwie go „niebo” lub zbawienie, a hindus czy buddysta – wyzwolenie lub doskona³oœæ, a jeszcze ktoœ inny „prawda”, szczêœcie lub „nadcz³owieczeñstwo”, bêd¹ to tylko ró¿nice nazw. Dla mnie trzy krêgi lub stopnie wiod¹ do tego najwa¿niejszego celu. Pierwszym jest maksyma – poznaj samego siebie, drugim – prawo karmy, trzecim –  czyn.

Wyjaœniê pokrótce, co pod tym rozumiem. „Poznaj samego Siebie” to staro¿ytne s³owa, które by³y wyryte nad drzwiami greckich œwi¹tyñ, bowiem Grecy uwa¿ali, ¿e bez dok³adnej znajomoœci naszej natury nie mo¿na daleko zajœæ a drogach ¿ycia ani ich zrozumieæ. A badaj¹c nasz¹ naturê i jej z³o¿on¹ budowê trzeba braæ pod uwagê szerokie, wspania³e zadania rozwijaj¹cej siê spiralnie ewolucji ka¿dej duszy, jak to podaje filozofia ezoteryczna lub teozofia, bo bez tego nie zdobêdziemy bodŸca w d¹¿eniu do naszego celu. A w tym badaniu i poznawaniu siebie musimy braæ pod uwagê ów drugi punkt czy stopieñ, o którym wspomnia³em, tj. prawo, które rz¹dzi naszym ¿yciem i jest najœciœlej zwi¹zane z naszymi myœlami, uczuciami i czynami. Jest to prawo przyczyny i skutku, czyli przyczynowoœci, zwane karm¹. W nauce udowodniono, ¿e akcja i reakcja s¹ odwrotne i sobie równe. Wszystkie religie i tym wielkim prawie mówi¹. Chrzeœcijañstwo o nim wspomina w s³owach: co cz³owiek posieje, to i zbierze. Istnieje wiele przyrodniczych praw, ale tylko prawo karmy uczy nas wszystkich, gdy¿ jest ono kluczem zarówno do naszego szczêœcia, jaki i do wszelkich cierpieñ i udrêczeñ. Nauczy ono w koñcu ka¿dego bez wzglêdu na to, jakie wyznaje wierzenia czy teorie, tworzyæ harmoniê zamiast zgrzytów niezgody i nienawiœcie, bo samo ¿ycie nieustannie nas zachêca i zmusza do szukania pokoju i szczêœcia.

Jeœli jest to jedyne prawo, które nas naprawdê uczy, tedy rz¹dz¹c przyczynami oczywiœcie zdobêdziemy równie¿ w³adzê nad ich skutkami. Wiêc najwa¿niejszym zagadnieniem bêdzie zrozumienie, kiedy i jak stwarzamy owe przyczyny? Powiedzmy, ¿e ktoœ (nazwijmy go A) ma niechêæ, czyli wywo³uje niezgodê, tworzy zgrzyt w stosunku do kogoœ drugiego (nazwijmy go B). Tym samym A stwarza pewn¹ przyczynê przez swoje bierne lub czynne postêpowanie. W ka¿dej chwili wiêc, gdy tego zechcemy mo¿emy wywo³ywaæ pewne przyczyny myœl¹, uczuciem i czynem. Karm¹ B bêdzie zneisienie tej niechêci, gdy¿ sam da³ do niej w przesz³oœci jak¹s przyczynê, a przez swe obecne na ni¹ reagowanie stworzy now¹ przyczynê. Jeœli reakcja jego bêdzie harmonijna, wywo³a harmonijny skutek i odwrotnie. Jeœli zareaguje gniewem, czyli z³oœci¹ (zgrzytem) skutek bêdzie nieharmonijny. Musimy zrozumieæ, ¿e za ka¿dym razem, gdy na coœ siê gniewamy, mamy pretensjê lub ze zniecierpliwieniem krytykujemy lub oburzamy siê (choæby to by³a nawet pogoda) stwarzamy tym nieharmonijne skutki. A gdy jestem œwiadom, ¿e siê oburzam czy to na ¿al, czy ostro coœ krytykujê, muszê zdaæ sobie sprawê, ¿e moje zrozumienie wielkiego prawa karmy jest bardzo niedoskona³e. Przyroda nie zmusza nas do reagowania harmoni¹, ale jeœli wywo³ujemy zgrzyty musimy nieuniknienie ponieœæ tego konsekwencje. Wiêc najwa¿niejsze jest jak najstaranniej baczyæ na owo stwarzanie przyczyn. Powinniœmy byæ zawsze czujni i œwiadomi naszych reakcji zw³aszcza na zdarzenia, które nas bezpoœrednio osobiœcie dotycz¹ oraz staraæ siê pamiêtaæ, ¿e mamy zupe³n¹ swobodê reagowania jak, siê nam podoba, tj. zawsze mamy mo¿noœæ tworzenia przyczyn harmonijnych przez myœl i uczucia. A jeœli tworz¹ one wci¹¿ dysharmoniê, nie trzeba narzekaæ na los, gdy smutki i strapienia przewa¿aj¹ w naszym ¿yciu. Aldous Huxley powiedzia³ s³usznie: „Zdarzenia i wypadki, jakie nas spotykaj¹ nie s¹ doœwiadczeniem, jest nim dopiero to, co cz³owiek z tych zdarzeñ robi, tj. jak je przyjmuje.”

Czasem ludzie nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e swymi reakcjami stwarzaj¹ nowe przyczyny, mog¹ uwa¿aæ prawo przyczynowoœci za naukê, która rozwija fatalizm, gdy¿ jesteœmy pozornie pod w³adz¹ nie koñcz¹cego siê ³añcucha przyczyn i skutków i nie jesteœmy w stanie nic na to poradziæ ani spod tej w³adzy siê wyrwaæ. Tymczasem jest odwrotnie, bo mamy pe³n¹ swobodê w stwarzaniu nowych przyczyn. Od chwili, gdy zdamy sobie jasno sprawê, co stanowi przyczyny i skutki, zmienia siê ca³y nasz stosunek do ludzi, którzy nam dokuczaj¹, nas krzywdz¹ czy zwracaj¹ siê ku nam z jakimkolwiek przykrym nastawieniem. Rozumiemy wówczas, ¿e oni stwarzaj¹ przyczyny dla swej przysz³oœci, my zaœ znosimy tylko skutki tego, coœmy w przesz³oœci posiali. Mo¿emy im powiedzieæ: „Wdziêczny ci jestem, ¿e u³atwiasz mi sp³acenie d³ugu, który móg³by dalej mi ci¹¿yæ, a tobie wspó³czujê, bo sam siê zad³u¿asz.”

A ostatni mój punkt czy te¿ stopieñ polega na zrozumieniu, ¿e wszelka myœl przy jej dostatecznym nasileniu musi zakoñczyæ siê czynem. Jeœli tylko przyjmujemy istnienie tego prawa przyczyny i skutku, ale nie postêpujemy wed³ug niego, nie mo¿emy siê spodziewaæ radoœci ani szczêœcia w ¿yciu. Ziarna, które siejemy, (przyczyny, które stwarzamy teraz) musz¹ byæ harmonijne, jeœli chcemy radoœci. Dr Arundale pisa³: „Jak¿e ma³o ludzi rozumie, ¿e ka¿da troska, ból, smutek czy rozpacz, jak i ka¿da radoœæ czy zadowolenie wêdruj¹ poprzez ca³y œwiat i ca³y œwiat przenikaj¹.” Jak¿e wiêc niezmiernie wa¿ne jest tworzyæ teraz harmoniê, teraz ka¿d¹ myœl¹ i ka¿dym uczuciem wywo³ywaæ wielki ton mi³oœci dla ogólnej, powszechnej symfonii ¿ycia. W istocie ¿yjemy tylko w teraŸniejszoœci, w owym „wiecznym teraz” i mamy w³adzê tylko nad tym, jak dzia³amy i jak reagujemy tylko w „teraz”, tylko w danej chwili. Jeœli potrafimy zupe³nie œwiadomie rz¹dziæ ka¿d¹ chwil¹ naszego ¿ycia, dzia³aæ i reagowaæ tak, jak sami chcemy, bêdziemy z koniecznoœci stwarzali tak¹ sumê postêpu i radoœci, jaka bêdzie odpowiadaæ naszej umiejêtnoœci harmonijnego czynu i reagowania. Jeœli w ka¿dym momencie bêdziemy stwarzaæ tylko harmonijne przyczyny, tedy zupe³nie naturalnie osi¹gniemy wkrótce nasz cel, jakkolwiek byœmy go nazwali. Osobiste okreœlenie go nie jest w tym wypadku wa¿ne. Nie znaczy to oczywiœcie, ¿e harmonijne przyczyny mog¹ wynikaæ z interesownych i ciasnych pobudek.

Zrozumia³em niedawno, dlaczego jeden z najwiêkszych myœlicieli wspó³czesnych J. Krishnamurti du¿e znaczenie nadaje czujnoœci i zdawaniu sobie sprawy z ka¿dej chwili ¿ycia. Trzeba nie tylko intelektualnego przyjêcia prawa karmy.  Potrzeba ci¹g³ej o nim pamiêci i œwiadomoœci jego aktualnego dzia³ania. Dochodzi siê do tego nieraz latami rozmyœlañ, ale i wielk¹ czujnoœci¹ i baczeniem na ka¿dy czyn, myœl i uczucie. Œwiadomoœæ, i¿ tworzymy nieuniknione karmiczne skutki, dopomaga nam do dzia³ania i reagowania myœl¹ i uczuciem coraz czêœciej spokojnie i harmonijnie. Jeœli bêdziemy wci¹¿ o tym najwa¿niejszym prawie pamiêtaæ, bêdziemy te¿ usi³owaæ nie stwarzaæ nic, co by siê sprzeciwia³o harmonii teraz, w tej chwili, wówczas nasze osobiste koncepcje, jak i nazwa naszego ostatecznego celu nie bêd¹ wa¿ne. Poczu³em niedawno wielkoœæ wiary w powszechne braterstwo, zrozumia³em, ¿e w³aœnie karma jest podstaw¹ prawa braterstwa a¿ dopóki nie odkryjemy w³asnym doœwiadczeniem nastêpnego szczebla, gdzie juz rz¹dzi wszechw³adnie mi³oœæ.

UNESCO zwo³a³o niedawno posiedzenie specjalistów od zagadnienia ras. Najlepsi wszechœwiatowi specjaliœci w dziedzinie biologii, genetyki, psychologii i antropologii zgromadzeni w Pary¿u opracowa³i naukowe podstawy równoœci wszystkich ras, wiêc i jednoœci ca³ej ludzkoœci. To znalaz³o swój praktyczny wyraz w Karcie Praw Zjednoczonych Narodów. Innymi s³owy sformuowali podstawy filozofii powszechnego braterstwa.
Oczywiœcie jest doœæ ³atwo staraæ siê o postêpowanie braterskie jak i o braterskie myœli i uczucia, gdy jesteœmy pewni, ¿e odp³ac¹ nam tym samym. Jak¿e inaczej wygl¹da³ by nasz œwiat, gdyby wszyscy zrozumieli niez³omnoœæ tego jednego prawa! Wszyscy staralibyœmy siê byæ humanitarni i ¿yæ z bliŸnim jak z bratem, choæby z zupe³nie egoistycznej pobudki, pamiêtaj¹c, ¿e nasze okrucieñstwo dziœ, zwróci siê z takim samym skutkiem przeciw nam jutro. Czyli reakcja bêdzie tak samo nasilona jak nasza akcja. A gdybyœmy w to prawo wniknêli g³êbiej, odrzucilibyœmy i egoizm rozumiej¹c, ¿e i on przyniesie nam odpowiednie, na pewno ma³o po¿¹dane skutki. I powoli wyrabialibyœmy w sobie o wiele szersze spojrzenie na œwiat i czystsze uczucia.

Zapamiêtajmy wiêc te trzy podstawy: znaj siebie samego, karma i czyn, które doprowadz¹ nas zawsze do naszego celu. Gdy dzia³amy teraz stwarzaj¹c harmoniê myœl¹, uczuciem, czynem, jakie¿ mog¹ mieæ znaczenie odrêbnoœci w naszym ujmowaniu i nazywaniu owego celu? Có¿ to szkodzi, ¿e jeden go nazwie „zbawieniem” a inny doskona³oœci¹, szczêœciem, prawd¹ czy ¿yciem. Ka¿dy musi dbaæ przede wszystkim o rozumienie Wielkiego Prawa, o czujnoœæ na wszystkie jego przejawy. Musi wiedzieæ, ¿e trzeba tworzyæ harmoniê teraz przejawiaj¹c dobroæ, wspó³czucie i rozumienie, a unikaj¹c krytyki, niezadowolenia, gniewu, z³oœci, itp. Starajmy siê zrozumieæ, i¿ ka¿d¹ chwil¹, ka¿dym obecnym momentem, owym teraz trzeba rz¹dziæ. A jeœli potrafimy tworzyæ w obecnej chwili harmoniê –  radoœæ i szczêœcie stanie siê tak¿e teraz, zaraz naszym udzia³em.

Rozes³ano niedawno ankietê z pytaniem: „Co jest bezpoœrednim celem dla którego ¿yjecie?” Trzy tysi¹ce osób odpowiedzia³o i na tê iloœæ a¿ 94 procent stwierdzi³o, ¿e po prostu znosz¹ teraŸniejszoœæ, a oczekuj¹ czegoœ lepszego w przysz³oœci, czyli czekaj¹, ¿e siê coœ stanie i zmieni w ich ¿yciu. Jest to zupe³nie fa³szywe podejœcie. Nie nale¿y ani marzyæ o szczêœciu, które ma przyjœæ kiedyœ w przysz³oœci, ani wspominaæ dawne, które przesz³o, wszak jesteœmy pewni tylko tego, co jest dziœ. Czytamy, i¿ wielkie fabryki poddaja ka¿d¹ nowowyprodukowan¹ naszynê starannym próbom i sprawdzaniu zanim j¹ wypuszcz¹ na rynek. Wydaje siê, ¿e najlepszym trenerem dla wypróbowywania wszystkich naszych filozoficznych teorii i religijnych przekonañ jest dom, rodzina a zw³aszcza ma³¿eñstwo. A ilu¿ to ludzi skar¿y siê, ¿e ich ma³¿eñstwo jest nieudane nie rozumiej¹c, ¿e aby mog³o byæ „udane” nie tyle o doskona³ego i najbardziej dobranego towarzysza chodzi, ile o rozumienie i stosowanie praw przyrody dla stwarzania nieustannie harmonii w domu, gdzie jest ona tak bardzo wa¿na. G. Hodson ³adnie powiedzia³: „Teozofia czy jakakolwiek inna filozofia religijna jest przede wszystkim kwesti¹ ¿ycia w codziennym dniu, szczêœcia, które mamy dawaæ, mi³oœci, któr¹ mamy dzieliæ z innymi.” Jeœli teorie naszez i wierzenia przejd¹ zwyciêsko najwiêksz¹ próbê ¿ycia –  jak owe maszyny w fabrykach – na terenie rodziny, mo¿emy im zawierzyæ i byæ pewni; ¿adne argumenty nie zdo³aj¹ nas przekonaæ, ¿e siê mylimy lub poddaæ naszych wierzeñ w w¹tpliwoœæ.

Od chwili gdy rozumiemy, ¿e ka¿da dysharmonijna wibracja powróci do nas w tym samym nasileniu i w tej samej skali, w jakiej j¹ nadaliœmy, jasn¹ nam siê stanie koniecznoœæ panowania nad swymi nastrojami i uczuciami, które te wibracje stwarzaj¹. A smutki, zgnêbienia, zgryzoty i troski, jak i utyskiwania i niezadowolenia stwarzaj¹ wibracje wielce dysharmonijne i takie¿ do nas musz¹ powracaæ a¿ zrozumiemy ich Ÿród³a i zmienimy stosunek do siebie i ¿ycia. Jeœli nie potrafimy nauczyæ siê innej wobec zycia i jego zdarzeñ postawy tylko przy pomocy rozs¹dku lub filozofii czy religii, tedy przyjd¹ wiêksze cierpienia, aby nas jaœniej przekonaæ, ¿e sami jesteœmy za nie odpowiedzialni i nowe stosunki tylko nowym stosunkiem mo¿emy stworzyæ. Nauka ta musi byæ przyswojona, oczywiœcie im prêdzej tym lepiej. A rozumiej¹c nieco wiêcej tak zwane „wyroki losu”, wyrabiaj¹c wobec nich pewn¹ cierpliwoœæ i pogodê a tym samym zbli¿aj¹c siê do duchowoœci poznamy wkrótce, i¿ prawem ¿ycia jest mi³oœæ. Jeden z wielkich Nauczycieli powiedzia³, ¿e mi³oœæ jest najwa¿niejsza, ¿e bez niej wszystkie cnoty s¹ jak woda wsi¹kaj¹ca w piasek.
Rz¹dzenie ka¿d¹ obecn¹ chwil¹ jest jednoznaczne z rozwijaniem mi³oœci, bo centrum zainteresowania przesuwa sie powoli z naszej w³asnej osoby i jej przyjemnoœci ku dobru i radoœci innych, i powoli rozszerza siê na wszystkich. Jest to droga prawdziwej, ¿ywej religii – bezpoœrednie poznawanie Wiecznego przez odkrywanie naszej w³asnej najg³êbszej natury. Gdy poznajemy podstawy ¿ycia i prawa, jakie nimi rz¹dz¹, gdy widzimy wszystkie jego zdarzenia we w³aœciwej perspektywie, ca³e ¿ycie staje siê ciekaw¹ i wielk¹ przygod¹ – zmienia siê w radoœæ, piêkno i kochanie, dziêki naszej w³asnej umiejêtnoœci stwarzania odpowiednich przyczyn dla po¿¹danych skutków. Stajemy siê wówczas dos³ownie twórcami w³asnego ¿ycia. I dziœ, choæby wiele jeszcze cierpienia i przeciwnoœci los na gotowa³, mo¿emy cieszyæ siê piêknem dŸwiêków, kszta³tów, barw, wdziêkiem ruchu i harmonii w przyrodzie. Nikt i nic nie mo¿e nam w tym przszkodziæ, byle byœmy mieli duszê na piêkno otwart¹ i nie pozwalali jej zamykac siê i kurczyæ pod ciosami ¿ycia, które mog¹ przy odpowiednim stosunku nas wzbogacaæ i wzmacniaæ, zamiast przygnêbiaæ. Przyroda jest zawsze otwartym przed nami Ÿród³em piêkna i radoœci, nie narzuca siê, lecz gotowa darzyæ hojnie ka¿d¹ wyci¹gniêt¹ ku niej a prosto otwart¹ d³oñ.

Rz¹dzenie ka¿d¹ obecn¹ chwil¹ jest jednoznaczne z rozwijaniem mi³oœci, bo centrum zainteresowania przesuwa sie powoli z naszej w³asnej osoby i jej przyjemnoœci ku dobru i radoœci innych, i powoli rozszerza siê na wszystkich. Jest to droga prawdziwej, ¿ywej religii – bezpoœrednie poznawanie Wiecznego przez odkrywanie naszej w³asnej najg³êbszej natury. Gdy poznajemy podstawy ¿ycia i prawa, jakie nimi rz¹dz¹, gdy widzimy wszystkie jego zdarzenia we w³aœciwej perspektywie, ca³e ¿ycie staje siê ciekaw¹ i wielk¹ przygod¹ – zmienia siê w radoœæ, piêkno i kochanie, dziêki naszej w³asnej umiejêtnoœci stwarzania odpowiednich przyczyn dla po¿¹danych skutków. Stajemy siê wówczas dos³ownie twórcami w³asnego ¿ycia. I dziœ, choæby wiele jeszcze cierpienia i przeciwnoœci los na gotowa³, mo¿emy cieszyæ siê piêknem dŸwiêków, kszta³tów, barw, wdziêkiem ruchu i harmonii w przyrodzie. Nikt i nic nie mo¿e nam w tym przszkodziæ, byle byœmy mieli duszê na piêkno otwart¹ i nie pozwalali jej zamykac siê i kurczyæ pod ciosami ¿ycia, które mog¹ przy odpowiednim stosunku nas wzbogacaæ i wzmacniaæ, zamiast przygnêbiaæ. Przyroda jest zawsze otwartym przed nami Ÿród³em piêkna i radoœci, nie narzuca siê, lecz gotowa darzyæ hojnie ka¿d¹ wyci¹gniêt¹ ku niej a prosto otwart¹ d³oñ.

Nauka nam mówi, i¿ ca³e ¿ycie jest jednoœci¹. Gdy to w³asnym doznaniem odkrywamy, dobrotliwa ocena naszych bliŸnich i radosne spojrzenie na piêkno przyrody staj¹ siê bardzo ³atwe. Ale, aby móc radoœnie oddŸwiêkaæ na piêkno, trzeba ju¿ obudziæ w sobie przynajmniej do pewnego stopnia Ducha, a wówczas muzyka, np. mo¿e nas unieœæ we wspania³y œwiat szczêœcia rozszerzaj¹cy siê coraz bardziej w miarê jak wchodzimy w jej tajemne zwi¹zki i ukryte melodie. C. Jinarajadasa (czyt. D¿inarad¿adasa) pisa³: „Wœród wszystkich innych sztuk muzyka zajmuje specjalne, tylko jej w³aœciwe miejsce. Znaczenie muzyki nie sprowadza siê tylko estetycznej przyjemnoœci czy uczuciowego balsamu. ona moc odnawiania nas wewnêtrznie i wprowadzania w samo Serce ¯ycia o wiele szybciej i bardziej bezpoœrednio ani¿eli jakakolwiek inna sztuka.”

Rozkosz doznawana przy podziwianiu piêkna stwarza w nas pewne przyzwyczajenie i potrzebê, tote¿ wci¹¿ szukamy nowych widoków, nowych przedmiotów, które by nam da³y œwie¿y zachwyt. Dr Arundale pisa³: „Poczynamy zbli¿aæ siê nieco bardziej do wielkiego ¿ycia Tego, którego moc grzmi w olbrzymich ba³wanach wzburzonego morza, pieœci w p³omieniej¹cych wschodach i zachodach s³oñca, a mówi potêg¹ niebotycznych szczytów górskich; z ¿yciem Tego, którego wdziêczna pieœñ p³ynie w œpiewie ptaków, a chwieje siê w drobnych falach poruszanych wiatrem burzanów i traw. Wszystko, co jest w przyrodzie piêkne, pe³ne czaru, jak i potêgi, a nawet nasze w³asne cia³o trzeba widzieæ jako czêœæ Jego olbrzymiego zewnêtrznego p³aszcza. Rozumieæ, i¿ wszystkie kszta³ty widzialnego œwiata s¹ jakby czar¹ dla Jego boskiego ¿ycia; ¿e ka¿da musi byæ czystym a odpowiednim kielichem dla sp³ywaj¹cej od Niego energii. W piêknie wspania³ych, ciê¿kich, deszczowych chmur, w grozie huraganów, gromów, b³yskawic, sztormów i w grze têczowych barw zachodów, i w tylu cudach przyrody mo¿emy poczuæ i dotkn¹æ Jego ¯ycia i wznieœæ siê ponad siebie, i wst¹piæ chocia¿ w cz¹stkê Jego wszechogarniaj¹cej Œwiadomoœci. A mo¿e i zanurzyæ siê w ni¹ g³êbiej ani¿eli s³owa by mog³y to kiedykolwiek wyraziæ.”

Ilu¿ z nas umie widzieæ bogactwo barw, odcieni i pó³tonów, piêkno linii i kszta³tów tak, jak widzi je prawdziwy artysta? Ale tê wra¿liwoœæ mo¿na w sobie obudziæ. Trochê studiów, zapoznanie siê z podstawami sztuki rozwinie w nas zmys³ estetyczny, pomo¿e w postrzeganiu, a wiêc i  cieszeniu siê harmoni¹ linii i barw w najprostrzych, ci¹gle spotykanych zjawiskach i przedmiotach. Spójrzmy np. na jedno pióro pawie, na ga³¹zki drzew, na przydro¿ny kwiat. A hodowanie ulubionych kwiatów u siebie wniesie w nasze ¿ycie now¹ a ci¹gle dostêpn¹ radoœæ. Zapoznanie siê z podstawami muzyki i klasycznego tañca oraz poezji rozwinie w nas wiêksz¹ wra¿liwoœæ na rytm i dŸwiêk, na muzykê linii i ruchu. Anatol France powiedzia³: „Piêkny wiersz jest jak skrzypcowy smyczek dotykaj¹cy wra¿liwych strun naszej duszy. Nie tylko swoje w³asne dŸwieki dobywa poeta, ale zmusza i nas do wydobycia naszej istotnej melodii.” Najwa¿niejsz¹ rzecz¹ jest dla mnie pochwycenie chwili naszej estetycznej radoœci. Zwyk³y cz³owiek zdaje siê wci¹¿ têskniæ do czegoœ, czegoœ ci¹gle wygl¹daæ i oczekiwaæ, a gdy to przychodzi, jakby siê rozmija z jego treœci¹, piêknem czy znaczeniem, nie ocenia go, prawie przegapia. Starajmy siê na chwytaæ na gor¹co chwilê radoœci, zachwytu, uniesienia; czuæ je dog³ebnie, jakby zanurzyæ siê w treœæ momentów harmonii, gdy czujemy siê zbratani z kwiatami, zachodem, muzyk¹ czy pieœni¹; gdy do nas przemawia poezja lub ¿ywe s³owo kochanego cz³owieka. Zanurzmy siê dusz¹ w treœæ tych chwil, w ich utajone wibruj¹ce ¿ycie i niech harmonia ta uniesie nas w g³¹b w³asnej istoty, na skraj wspania³ej dziedziny Ducha.

Annie Besant powiedzia³a kiedyœ: „Wszak otacza nas œwiat niezrównanego piêkna. Fale jego uderzj¹ o nasz¹ œwiadomoœæ wci¹¿ ze wszech stron. Wszystko, co siê ukrywa w myœli Boga, dotyka naszej duszy i naszych zmys³ów teraz, a stopieñ naszej ewolucji wyra¿a siê w tym, ile z tego wszystkiego zdo³amy przyj¹æ i przyswoiæ. Nie chodzi wiêc o zmiany poza nami, na zewn¹trz, tylko to wewnêtrzne przemiany znacz¹ nasz rozwój. Wszystko jest nam ju¿ dane, ale zdolnoœæ przyjêcia i przyswojenia obudziæ siê musi i rozwin¹æ w nas. W sferze najg³êbszej – w Rzeczywistym – ca³y wszechœwiat istnieje w jednym punkcie. Kto zdo³a do tej sfery dotrzeæ, ten siêga w samo Serce ¯ycia i w nim widzi, i czuje ca³oœæ istnienia.”

Dlaczego nie umiemy cieszyæ siê drobnymi rzeczami codziennego dnia? – choæby soczystoœci¹ aromatycznego owocu; odœwie¿aj¹c¹ wod¹ podczas upa³u, skromnym podwieczorkiem w towarzystwie przyjaciela lub kolegi na drodze naszych odkryæ i poszukiwañ. A gdy odpoczywamy, czy¿ nie jest rozkosz¹ wyci¹gn¹æ zmêczone cz³onki, rozprê¿yæ je na równym , prostym pos³aniu lub zapadaæ w spokojny, mi³y sen po pe³nym trudu i zdrowego zmêczenia dniu? Jeœli potrafimy tak cieszyæ siê ka¿d¹ mi³¹ rzecz¹ w przeci¹gu dnia i jakby do dna wychylaæ skromn¹ czarê drobnych przyjemnoœci, wkrótce nauczymy siê rozszerzaæ ten stosunek i na wa¿niejsze rzeczy i wiêksze zdarzenia. A przez to o ile¿ wiêcej stworzymy harmonii, a wiêc radoœci i zadowolenia woko³o. ¯ycie jest nieustannym przetwarzaniem siebie, a¿ w koñcu zdobywamy sztukê ¿ycia pe³ni¹ w ka¿dej chwili. A gdy siê ju¿ nauczymy ¿yæ wci¹¿ w s³onecznym œwietle – bez wzglêdu na to, co nam ¿ycie ze zdarzeñ przynosi (bo i smutne maj¹ swój czar a tragiczne sw¹ wielkoœæ) – zrodzi siê w nas pragnienie wskazania innym tej radoœci ¿ycia, dopomo¿enia im do odkrycia w³asnej drogi do harmonii i szczêœcia.

Ruskin pisa³ w notatkach i uwagach w swojej szkole Sztuk Piêknych podaj¹c niejako kwintesencjê swych rad dla uczniów: „Po ka¿dym okresie wytê¿onej parcy zbadajcie, na ile wzros³a w was zdolnoœæ zachwytu i podziwu. SprawdŸcie, na ile rozszerzy³a siê wasza umiejêtnoœæ widzenia, gotowoœæ uczczenia ka¿dej wielkoœci, wasza ochota do pracy w dziele Mistrzów. Na ile wzmog³a siê wasza mi³oœæ ku wszystkiemu, co istnieje. To jest nieustannym i jedynym sprawdzianem naszego postêpu.”

Zbadajmy siebie sumiennie i zwa¿my, na ile wzros³a nasza radoœæ ¿ycia, a to nam wska¿e, czyœmy post¹pili na przód w rz¹dzeniu sob¹ i w pog³êbianiu naszych odczuwañ. Ka¿da chwila ¿ycia jest wspania³¹ sposobnoœci¹ do rozwiniêcia cech charakteru i obudzenia w nas Ducha, albo do oddania us³ug innym myœl¹, jeœli nie czynem. Je¿eli z tych sposobnoœci bêdziemy korzystaæ wówczas ka¿dy dzieñ stanie siê krokiem ku naszemu celowi, ku zaspokojeniu naszej wrodzonej têsknoty do szczêœcia. U¿ywajmy wiêc wszystkich sposobnoœci, by wzmocniæ nasz¹ w³adzê nad ka¿d¹ chwil¹. A im ta w³adza jest wiêksza, tym z koniecznoœci musimy byæ bli¿ej zarówno szczêœcia, jak i doskona³oœci i pe³ni zycia.



ANNIE BESANT
¯YCIE DUCHOWE DLA CZ£OWIEKA
W ZWYK£YM ŒWIECIE


Czêsto spotykamy narzekania ludzi sk¹din¹d myœl¹cych i powa¿nych na warunki, w których ¿yj¹. Jest to jeden z najfatalniejszych b³êdów i nieporozumieñ. S³yszy siê utyskiwania: „Ach, gdybym mia³ inne warunki, o ile¿ wiêcej móg³bym osi¹gn¹æ. Gdybym nie by³ wci¹¿ otoczony przez materialne zainteresowania i interesa, nie tak zwi¹zany obowi¹zkami i codzienn¹ trosk¹ z mnóstwem k³opotów i pracy na pewno móg³bym prowadziæ o wiele bardziej uduchowione ¿ycie.” Otó¿ nie jest to s³uszne. Nie ma na œwiecie takich warunków, które by mog³y powstrzymywaæ wewnêtrzny rozwój cz³owieka lub przeszkodziæ jego najg³êbszemu ¿yciu. Uduchowienie nie zale¿y od otoczenia, a jedynie od naszego w³asnego stosunku do ¿ycia. Postaram siê przedstawiæ, jak mo¿e zwyk³e, codzienne ¿ycie staæ sie pomoc¹, zamiast byæ przeszkod¹ w rozwoju wewnêtrznym.

Jeœli cz³owiek nie rozumie stosunku rzeczy materialnych do rzeczy duchowych, jeœli je oddziela tworz¹c nieprzebyt¹ pomiêdzy nimi przegrodê, jeœli przeciwstawia ¿ycie zwyk³e w œwiecie zajêæ, obowi¹zków, interesów ¿yciu wewnêtrznemu, duchowemu i uwa¿a je za groŸnych nieprzyjació³, tedy oczywiœcie napotka na olbrzymie trudnoœci. Wówczas napiêcie ¿ycia codziennego, zarobkowej pracy oraz ró¿ne bodŸce i naciski materialnego œwiata, a tak¿e nieustanne fizyczne pokusy, jak i poch³oniêcie myœli materialnymi troskami mog¹ uczyniæ pojêcia o ¿yciu wewnêtrznym czymœ nierealnym i mglistym. Jakiej wiêc potrzeba magii, aby odwróciæ ten stosunek. Jak¹ znaleŸæ alchemiê, by ¿ycie duchowe zajê³o w³aœciwe, tj. najwa¿niejsze dla nas miejsce? Jeœli to siê stanie, wówczas rzeczywistoœæ tego wewnêtrznego ¿ycia zacznie siê przejawiaæ poprzez wszystkie nasze czyny i dzia³ania, prace i obowi¹zki samorzutnie i prosto. Jak¹¿ tedy zas³onê nale¿y usun¹æ z naszych oczu, jakie odrzuciæ ca³uny owijaj¹ce nas tak szczelnie, ¿e a¿ tamuj¹ce szeroki, swobodny oddech?

Postarajmy siê o to. Wiemy, ¿e wielokrotnie powtarzane pytanie, czy tzw. cz³owiek „œwiatowy, œwiecki” pracuj¹cy wsród zwyk³ych warunków materialnego œwiata mo¿e jednoczeœnie prowadziæ ¿ycie duchowe spotyka³o negatywn¹ odpowiedŸ. W ka¿dej epoce, w ka¿dym kraju i ka¿dej religii zadawano to pytanie i zawsze ta sama przychodzi³a odpowiedŸ: „nie, nie mo¿e”. S³owa te rozbrzmiewa³y w Egipcie i w Indii, jak i w rzymskim katolicyzmie, wszêdzie tam, gdzie usi³owano szukaæ Boga przez usuwanie siê od ludzi i zamykanie siê w pustelniach oddaj¹c siê kontemplacji. A przecie¿ takie ¿ycie w zaciszach i leœnych ustroniach jest dla nas dziœ w warunkach naszej cywilizacji niemo¿liwe. Czy¿ z tego powodu nie mamy interesowaæ siê duchowoœci¹ ani têskniæ i pragn¹æ poznania wewnêtrznych g³êbokich prawd? Œmiem twierdziæ, ¿e przeciwstawianie sobie tzw. œwieckiego czynnika religijnemu i duchowemu, choæ wielokrotnie powtarzane w historii, jest nies³uszne, bo opiera siê na mylnym za³o¿eniu, ¿e s¹ to dwa nigdy ze sob¹ nie godz¹ce siê bieguny. Ludzie, którzy uwa¿aj¹ siê za religijnych traktuj¹ najczêœciej niedzielê jako „poœwiêcon¹” Bogu i myœl¹ wówczas o modlitwie, a zapominaj¹ o niej przez szeœæ dni w tygodniu tak, jakby one nic z religi¹ nie mia³y wspólnego. Jakby o Duchu nale¿a³o myœleæ tylko raz w tygodniu, a przez szeœæ dni o ¿yciu materialnym ró¿nych spraw i interesów. Ten podzia³ ¿ycia na œwieckie i religijne lub duchowe tak siê utar³, ¿e wcale siê nie zastanawiamy nad jego nielogicznoœci¹. Bo w niedomówieniu przyjmujemy, ¿e duch czy dusza jest czymœ poza naszym codziennym dniem pracy i walki. A co za tym idzie, wyrabia siê pojêcie, ¿e dusza jest czymœ oddzielnym, ku czemu nalezy zwracaæ siê od czasu do czasu, jakby do czegoœ poza nami, gdzieœ na zewn¹trz, daleko od nas zwyk³ych, jakimi siebie znamy. Dusza od œwiêta, a cia³o i rozs¹dek kieruj¹cy naszym postêpowaniem na codzieñ.

Jest to zasadniczy b³¹d i to b³¹d w skutkach fatalny. S³uszne, zgodne z prawd¹ pojêcie mówi, ¿e Duch zawsze , wszêdzie i w ka¿dej dziedzinie (a wiêc i w cz³owieku) jest ¿yciem, ruchem, energi¹, a zewnêtrzny œwiat jest form¹, która bez niego nie mog³aby istnieæ. Cz³owiek jako taki sam jest duchem czy dusz¹, która jest motorem i impulsem ku wszelkiemu dzia³aniu, wiêc zewnêtrzny œwiat jego zajêæ, obowi¹zków, pracy powinien byæ jej wyrazem, zgadzaæ siê z jej rytmem, jeœli nie ma siê on staæ „bezduszn¹”, ciasn¹ i coraz bardziej nas ograniczaj¹c¹ klatk¹.

Wszechœwiat jest tworem myœli Boga, jest wyrazem Jego ¿ycia, wiêc wszystkie dobre, u¿yteczne dzia³alnoœci stanowi¹ cz¹stkê boskiego dzia³ania. Ko³o ¿ycia nieustannie siê obraca a si³a, która wprawia je  w ruch i ten ruch wci¹¿ utrzymuje, jest si³¹ Boga. My jesteœmy tylko jakby Jego rêk¹, która ledwie dotyka powierzchni tego ko³a. Wszelka pe³niona na œwiecie praca jest Jego prac¹. Gdybyœmy to odrzucili, musielibyœmy uznaæ, ¿e nic nie jest Jego. Wszystko, co s³u¿y cz³owiekowi, co pomaga w ruchu i rozwoju jakichkolwiek dziedzin ¿ycia jest – wedle zgodnego z prawd¹ rozumienia – dzia³aniem  Bo¿ym, a uwa¿anie tego za „œwieckie”, ludzkie czy laickie jest widzeniem fa³szywym, niezgodnym z prawd¹. Kupiec w swym biurze, sprzedawca za lad¹, lekarz w szpitalu, nauczyciel w szkole, prawnik w s¹dzie, itp. spe³niaj¹ równie „religijn¹” pracê jak kap³an w koœciele czy uduchowiony myœliciel trudz¹cy siê nad g³êbokim dzie³em. Zanim nie spojrzymy z tego punktu na œwiat, bêdzie siê nam wydawa³ bezsensownym a nawet strasznym lub okrutnym. Dopóki nie potrafimy widzieæ jednego ¿ycia we wszystkim i rzecz ka¿d¹ maj¹c¹ swe korzenie w tym jedynym ¯yciu, pochodz¹c¹ z jednego ród³a, dopóty bêdzie na nas czyhaæ beznadziejnoœæ, zagadki bez odpowiedzi, problemy bez rozwi¹zania.

Jeœli to jest prawd¹, jeœli istnieje tylko jedno, jedyne ¯ycie, w którym wszyscy bierzemy udzia³, które i nas o¿ywia, jedna twórcza myœl, która stworzy³a i urobi³a wszechœwiaty i ci¹gle je utrzymuje, w takim razie choæby nawet przenajwy¿sz¹ i niedosiêgalna by³a owa nie wyra¿ona w kosmosie widzialnym istnoœæ Boga (a Bhagawad Gita to jasno podkreœla: „Cz¹stk¹ Siebie stworzy³em œwiat, a Sam trwam niezmienny”, mówi Kriszna o sobie jako o Najwy¿szym) – jednak ca³e stworzenie jest boskie bez wzglêdu na to, i¿ Istota Boga nieskoñczenie je przewy¿sza. A z chwil¹, gdy zrozumiemy, ¿e wszystko co istnieje jest boskie, dotykamy stóp Boga. Jeœli prawd¹ jest, ¿e On jest wszechobecny, tedy musi byæ zarówno na rynku, na pustyni, zarówno w sklepie jak na pustyni i mo¿na Go znaleŸæ tak samo w zat³oczonym mieœcie, jak w cichych ustroniach. Nie chcê przez to powiedzieæ, ¿e nie jest ³atwiej poczuæ Jego potêgê, wielkoœæ i blisk¹ obecnoœæ we wspania³oœci oœnie¿onych szczytów czy w g³êbi dziewiczych puszcz lub w przepiêknych górskich parowach, gdzie przyroda zdaje siê do nas przemawiaæ wyraŸnie i donoœnie. Chcê powiedzieæ, ¿e choæ w tych piêknych zak¹tkach ziemi s³yszymy Jego g³os wyraŸniej, oznacza to tylko, i¿ mamy za ma³o wra¿liwy s³uch, by odró¿niæ Jego g³os wœród zgie³ku i wrzawy ludzkich zbiorowisk. I wcale nie dowodzi to, ¿e przemawia On tam ciszej czy mniej jasno. Jest to nasz¹ s³aboœci¹, ¿e pozwalamy, aby gwar, t³ok, poœpiech naszych miast og³usza³ nas do tego stopnia, ¿e stêpia i nasz¹ wewnêtrzn¹ wra¿liwoœæ na g³os, który nigdy nie milknie. Gdybyœmy byli silniejsi a s³uch nasz bardziej ostry i wyrobiony, gdybyœmy byli wewn¹trz w duszy bardziej skupieni, moglibyœmy dojrzeæ ¿ycie Boga równie wyraŸnie na gwarnych placach Londynu czy Pary¿a, jak wœród najwspanialszej przyrody gór lub w ciszy wygwie¿d¿onej nocy. Wiêc pierwsz¹ rzecz¹, któr¹ musimy zrozumieæ jest to, ¿e nie s³yszymy Go i nie odczuwamy dlatego, ¿e mamy wzrok i s³uch nie doœæ ostry i wra¿liwy, jesteœmy niemal g³usi i œlepi.

Zbadajmy teraz, jakie trzeba spe³niæ warunki, aby cz³owiek pozostaj¹cy w zwyk³ym œwiecie móg³ prowadziæ prowadziwie duchowe ¿ycie, gdy¿ przyznajê, ¿e pewne warunki musi wype³niæ. Czy zapytaliœcie siebie kiedykolwiek, dlaczego otaczaj¹ce nas przedmioty przyci¹gaj¹ nas, dlaczego mamy tak¹ chêæ posiadania wielu z nich? Nasze po¿¹danie jest odpowiedzi¹ na ich zewnêtrzn¹ ³adnoœæ, ponêtnoœæ, mi³y wygl¹d lub obietnicê przyjemnoœci, jak¹ zdaj¹ siê nam zapowiadaæ. Otó¿, gdyby przeznaczeniem ich nie by³o przyci¹ganie nas, nie znalaz³y by siê na naszej drodze. Gdyby mia³y byæ tylko przeszkodami w naszym rozwoju po có¿, by przed nami stawa³y? Na pytanie po co zachodz¹ nam drogê odpowiedzieæ mo¿na, i¿ tak jak matka chc¹c sk³oniæ dziecko do ruchu i wysi³ku, który je niebawem nauczy chodziæ o w³asnych si³ach, pokazuje mu nie zanadto z bliska jakieœ ³adne cacko, jak¹œ ciekaw¹ zabawkê, a dziecko uderzone poci¹gaj¹cym jej widokiem chce pochwyciæ ten przedmiot, który jest tak blisko, a jednak na razie nie w obrêbie jego uchwytu. Usi³uje wiêc stan¹c na nó¿ki i choæ potyka siê i pada parê razy, nie zniechêca siê, bo jest niejako urzeczone po¿¹danym przedmiotem i wci¹¿ wysi³ek ponawia. A wartoœæ tego nie le¿y w zabawce, któr¹ wreszcie pochwyci i po chwili zepsuje, po³amie i rzuci szukaj¹c nowej, ale le¿y w bodŸcu, który sk³ania je do ruchu i wysi³ku, który budzi w nim ¿ycie i zmusza do akcji podczas siêgania po po¿¹dany przedmiot, choæ ten znudzi siê mu wkrótce po jego zdobyciu. Podobnie postêpuje z nami wielkie macierzyñskie Serce, które nad nami czuwa i stara siê pomagaæ w wyrabianiu naszych wewnêtrznych musku³ów wci¹¿ ukazuj¹c prymitywnej œwiadomoœci jakieœ ponêtne przedmioty, pobudza j¹ i zasila ich po¿¹danie, aby w³adze ukryte wewn¹trz w stanie niemal uœpienia pobudziæ do dzia³ania i skierowaæ ku zewn¹trz, by zmusiæ do wysi³ku, bez którego nic nie daje siê zdobyæ. I oto wci¹¿ nas wabi ró¿nymi cackami i zabawkami, jakie ¿ycie tak hojnie stawia na naszej drodze. Istotnie rzucamy siê naprzód w usi³owaniu zdobycia i pochwycenia po¿¹danego, zmagamy siê i walczymy, a gdy nam siê to zdobycie udaje i trzymamy upragnion¹ rzecz w rêku, przez chwilê siê ni¹ cieszymy, ale niebawem ona blednie, a nierzadko owo „rajskie jab³ko” zmienia siê w garstkê popio³u. Natomiast po¿¹danie nasze czy têsknota zwracaj¹ siê w inn¹ stronê ku nowym przedmiotom. Jest to metod¹ wzrostu i rozwoju, metod¹ zmuszaj¹c¹ nas do wyrabiania siê. Rezultat jest widoczny w nas samych. Jakieœ w³adze zosta³y obudzone, jakieœ zdolnoœci rozwiniête, jakaœ dot¹d ukryta si³a znalaz³a swój wyraz, a sk³onnoœæ przejawi³a siê w czynie. O to w³aœnie chodzi, w³aœnie to jest celem boskiego Nauczyciela, który uczy nas zawsze metod¹ pogl¹dow¹. Sam przedmiot po¿¹dania jest raz po raz odrzucany, gdy skutek wysi³ku, by go zdobyæ, zosta³ przyswojony. I tak przechodzimy od jednego przedmiotu czy celu do drugiego, od jednego stopnia ewolucji na nastêpny. Ale, aby w pe³ni oceniæ ca³e piêkno tego boskiego planu ewolucji trzeba przyj¹æ reinkarnacjê, tj. ci¹g³oœæ rozwoju poprzez wiele wcieleñ, ci¹g³oœæ wysi³ków i dokonañ, zdobyczy i nowych usi³owañ. Jednak nawet w obrêbie jednego ¿ycia mo¿emy siê przekonaæ, i¿ wiêcej zyskujemy przez wysi³ek ani¿eli przez sam¹ zdobycz. A nagrod¹ zmagania siê i walki jest rozwój jakichœ w³adz, cech czy zdolnoœci, jak to s³usznie powiedzia³ Carpenter: „Ka¿dy ból, jaki przeszed³em w jednym ¿yciu, sta³ siê moc¹ i zdolnoœci¹ w nastêpnym”. Obserwuj¹c bacznie mo¿emy rozpoznaæ dzia³anie tego prawa nawet na przestrzeni jednego krótkiego ¿ywota pomiêdzy kolebk¹ a grobem – wzrastamy nie przez zewnêtrzne zdobycze a przez rozwój psychicznych cech potrzebnych do zwyciêstwa.

A gdy d³ugie doœwiadzczenie rozwinê³o ju¿ w cz³owieku m¹droœæ, owe przedmioty trac¹ powab i moc przyci¹gania, i pierwszym tego przejawem jest zaprzestanie wysi³ku. To jednak oznacza³oby zastój, stagnacjê. Gdy przedmioty zewnêtrznego œwiata poczynaj¹ nas mniej poci¹gaæ, zdaj¹ sie nam mniej cenne i godne zdobywania, wówczas nastaje czas na szukanie nowej pobudki i motywu dzia³ania. A tym nowym motywem do czynu maj¹cego ju¿ duchow¹ wartoœæ jest przede wszystkim poczucie obowi¹zku, dzia³anie nie dla osobistych korzyœci czy nagród a dlatego, ¿e czynnoœæ musi byæ spe³niona jako, ¿e stanowi nasz obowi¹zek.

WeŸmy cz³owieka zwyk³ego, dzia³aj¹cego z egoistycznych motywów i przypatrzmy siê czego potrzeba, aby siê sta³ cz³owiekiem uduchowionym. Wezmê jako przyk³ad takiego, który gromadzi miliony, który postawi³ sobie za cel ¿ycia zdobycie fortuny i ku temu kieruje wszystkie swe wysi³ki. Mamy takich ludzi na œwiecie tysi¹ce. Zastanówmy siê, jak siê przedstawia ¿ycie takiego cz³owieka. Oto przyporz¹dkowuje on wszystko temu jedynemu celowi. Przede wszystkim musi opanowaæ swe cia³o, bo jeœli ono weŸmie nad nim górê, bêdzie wydawa³ miesiêcznie wszystko, co wysi³kiem zarobi³. Nie bêdzie pob³a¿a³ zachciankom cia³a, by móc wiêcej zgromadziæ, a nie traciæ na zbytki, wybryki i niekoniecznie przyjemnoœci. Musi przyzwyczaiæ organizm do wytrzyma³oœci w pracy, do znoszenia trudów i wysi³ków, jeœli zachodzi tego potrzeba. Przekreœlaæ nawet normalne ¿adania fizycznego organizmu, jak chêæ d³u¿szego spoczynku czy uchylania siê od zbyt d³u¿szego natê¿enia. Czyli w swym d¹¿eniu do fortuny musi wci¹¿ opanowywaæ swe cia³o i stawaæ siê jego wszechw³adnym panem. Jest to wiêc pierwsza rzecz, jakiej siê uczy – ca³kowitego opanowania fizycznego cia³a.

Nastêpnie zdobywa koncetracjê uwagi i si³y myœli, rozwój sprytu, przewidywania, w³aœciwej oceny odpowiedniej dla pewnych poczynañ chwili, szybkiej decyzji, wytrwa³oœci w raz obranej linii dzia³ania. Inaczej zostanie zdystansowany przez rywali, pokonany przez wspó³zawodnicz¹cych z nim na tym samym terenie ludzi. Musi ich pobiæ w wielu punktach chc¹c osi¹gn¹æ najlepsze rezultaty, a to wymaga du¿ego wysi³ku intelektu. Po prostu po¿¹danie z³ota zmusza go do koncentracji i rozwoju mentalnego, czyli nie tylko zdobywa opanowanie cia³a, ale i umys³u. Czy¿ nie zdobywa nic wiêcej? Owszem – siln¹ wolê; tylko ludzie silni i zdecydowani zwyciê¿aj¹ w takim wyœcigu. I oto dusza wzmacnia siê tak¿e w tym zwartym wysi³ku, by osi¹gn¹æ to, co postanowi³a.

Oczywiœcie maj¹c takie opanowanie swych narzêdzi, osi¹ga swój cel – zdobywa fortunê. I co dalej? Oto przekonywa siê wkrótce, ¿e pieni¹dze niekoniecznie s¹ równoznaczne ze szczêœciem i radoœci¹, ¿e posiada tylko jedno cia³o i nie jest w stanie mno¿yæ bez koñca jego potrzeb i po¿¹dañ, choæ ma pod dostatkiem œrodków, aby im zadoœæ czyniæ. Czyli przekonuje siê, ¿e jego zdolnoœæ u¿ywania wszelkich przyjemnoœci tego œwiata jest bardzo ograniczona. Wkrótce z³oto staje mu siê nawet ciê¿arem. Pierwsze upojenie zwyciêstwem blednie, czuje przesyt i nudê wœród ca³ego swego bogactwa, które w istocie mo¿e tak ma³o dla swego szczêœcia wyzyskaæ. Po prostu przyzwyczaja siê do zbytku, który mu nic nie mówi. Z³oto wi¹¿e go, staje siê zmor¹ zamiast ci¹g³¹ rozkosz¹.

Có¿ mo¿e zmieniæ takiego cz³owieka w istotê uduchowion¹? Po prostu zmiana celu, przedmiotu jego d¹¿enia. W tym czy innym ¿yciu zobaczy wyraŸnie ca³¹ znikomoœæ, niemal bezwartoœciowoœæ gromadzonego z³ota, a zarazem dostrze¿e piêkno pomagania innym, s³u¿enia spo³ecznoœci. Mo¿e te¿ ujrzy w b³ysku jakiegoœ podnioœlejszego momentu wspania³oœæ boskiego planu ewolucji i zrozumie, ¿e najcenniejsz¹ rzecz¹ jest branie czynnego i twórczego udzia³u w tym ewoluuj¹cym ¿yciu, ¿e mo¿na dopomagaæ niejako w rozchylaniu siê tego powszechnego ¯ycia w coraz szerszych przejawieniach. Gdy to wszystko zrozumime i zechce wedle tego zrozumienia czyniæ, w³adza, jak¹ zdoby³ nad cia³em i umys³em, wola któr¹ wyrobi³, uczyni¹ go du¿¹ si³¹ i w duchowym œwiecie. Nie ma potrzeby zmieniaæ wyrobionych w pogoni za z³otem cech i zdolnoœci, tylko pozbyæ siê zamolubstwa i egocentryzmu, obojêtnoœci na ludzkie cierpienie, bezwzglêdnoœci, z jak¹ dot¹d traktowa³ wszystkich woko³o nieraz krzywdz¹c braci, by samemu sie wspi¹æ wy¿ej, wyzyskuj¹c pracê milionów dla w³asnej korzyœci i namiêtnoœci z³ota. Musi zmieniæ swój cel, idea³ fortuny na idea³ obowi¹zku i s³u¿enia innym. Musi przestawiæ na inny tor u¿ywanie swej si³y, pomagaæ zamiast uciskaæ, a z potêgi gie³dy i miêdzynarodowych rynków mo¿e staæ siê du¿¹ si³¹ w ¿yciu duchowym. Jego ¿ycie skupi siê odt¹d na s³u¿eniu Cz³owiekowi. Za jedyny swój obowi¹zek poczyta dopomaganie ludziom wszêdzie, gdzie i jak siê da. Widzimy wiêc, ze ró¿nica w celu, ró¿nica pobudki decyduje o tym czy cz³owiek jest „œwiecki” w zwyk³ym œwiecie, czy uduchowiony w dziedzinie ducha.

U¿y³am s³owa „obowi¹zek” – tak jest to pierwszy krok. Ka¿dy z nas bez wzglêdu na to, jak¹ prac¹ siê zajmuje, gdy zaczyna j¹ spe³niaæ jako obowi¹zek, bo spe³niona byæ musi,  a nie tylko z w³asnej egoistycznej korzyœci (choæby ni¹ by³o zarabianie na zycie), czyni pierwszy krok ku duchowoœci, tzn. zmienia pobudkê dzia³ania i wszystkie jego codzienne prace zmieniaj¹ sw¹ wartoœæ. Obowi¹zek musi byæ pe³niony, wielkie ko³o zycia musi wci¹¿ siê obracaæ. Praca lekarza, nauczyciela, prawnika, kupca s¹ do tego nieodzowne i ka¿dy z nich mo¿e na sw¹ pracê spojrzeæ pod innym k¹tem i powiedzieæ sobie: „Praca, któr¹ spe³niam jest cz¹stk¹ boskiego porz¹dku na œwiecie. Muszê j¹ spe³niaæ najlepiej, jak potrafiê, nie tylko dla korzyœci i w³adzy, jak¹ mi daje, ale jako drobn¹ cz¹stkê mojej wspó³pracy z Wol¹ najwy¿sz¹, która wszystkim rz¹dzi”. Oto jest pierwszy krok i nie ma takiego cz³owieka, który by nie móg³ go uczyniæ. Praca siê nie zmienia, ale duch, w którym j¹ wype³niamy jest zgo³a inny, nape³nia j¹ te¿ inn¹ treœci¹, nadaje jej inn¹ wartoœæ. I ka¿da choæby najnudniejsza, najbardziej mechaniczna robota wydajê siê wówczas pos³ana nam bezpoœrednio przez Wolê Najwy¿szego, jako nasze uczestnictwo w Jego wiecznie staj¹cym siê ewoluuj¹cym ¿yciu. A przecie¿ i najwspanialszy Archanio³ nie czyni nic innego ponad wype³nianie najlepiej swojej roli, swego wyznaczonego mu przez Stwórcê zadania. Powiedziano s³usznie, ¿e kto zamiata izbê ku chwale Pana, czyni tê czynnoœæ piêkn¹, ofiarn¹, radosn¹. To w³aœnie jest ¿yciem duchowym – czyn jako obowi¹zek, jako uczestnictwo w wielkim ¿yciu a nie dla swego ma³ego „ja”.

Nie zawsze jest to ³atwe, albowiem wszystko co robimy musi byæ wykonane najlepiej, najdok³adniej, jak potrafimy. Bóg jest najdoskonalszym artyst¹ i my w naszej pracy powinniœmy dbaæ o „doskona³oœæ”. Nic nie pozostawiaæ w stanie niedokoñczonym, niedoci¹gniêtym, nie zadawalaæ siê spe³nianiem byle jak. Bowiem nie jest to wa¿ne, co robimy, ale jak to robimy. Dok³adnoœæ, „doskona³oœæ” wykonania ka¿dej , choæby najdrobniejszej pracy œwiadczy o charakterze cz³owieka. Mo¿na po tym s¹dziæ o stopniu jego rozwoju. Sama przez siê ta cecha wydaje siê niezbyt znacz¹ca, gdy j¹ przejawiamy w domu, sklepie czy urzêdzie. Ale wyobraŸmy sobie, i¿ naraz wszyscy na œwiecie poczêliby j¹ przejawiaæ, jak¿e inaczej wygl¹da³by nasz œwiat! Nigdzie tandety, nigdzie podrabiania ani namiastek, nigdzie oszustwa w przedmiotach handlu ani w wykonywaniu jakiejkolwiek pracy, czyli ca³y œwiat zupe³nie przemieniony. Dziœ wydaje siê nam to niemo¿liwoœci¹, utopi¹; a przecie¿ by³oby to tylko rezultatem doskona³ego wype³niania swego obowi¹zku przez ka¿dego poszczególnego cz³owieka. W³aœnie takie wykonywanie swej pracy, najlepsze na jakie nas staæ spe³nianie w³asnego zadania (Swadharmy wedle hinduskich pojêæ, czyli swego specjalnego powo³ania w spo³ecznoœci) jest pierwszym krokiem ku prawdziwej duchowoœci. A nie jest to rzecz¹ nieosi¹galn¹ ani nawet zbyt trudn¹. Ka¿dy mo¿e tak postêpowaæ, zapewne nawet bez wielkiego wysi³ku.

Oczywiœcie to nie wszystko. Nastêpny krok prowadzi nas nieco g³êbiej w ¿ycie duchowe. Jakkolwiek czuæ siê wspó³pracownikiem Boga w tym naszym œwiecie i ³¹czyæ sw¹ pracê z tym Jego dzia³aniem, które utrzymuje wszechœwiaty, jest ju¿ rzecz¹ wielk¹ nadaj¹c¹ now¹ wartoœæ ka¿dej naszej czynnoœci. Istnieje wszak¿e jeszcze piêkniejsze podejœcie a równie jak pierwsze dostêpne dla ka¿dego z nas. Albowiem jedno jest wy¿sze nawet ponad obowi¹zek, jest to ofiara. Có¿ to oznacza? Nie istnielibyœcie wy, moi s³uchacze ani ja, gdyby nie by³o u prapocz¹tku wieków pierwszej ofiary Boga. By³o ni¹ zamkniêcie cz¹stki Swej Myœli w materiê (inny przejaw Jego myœli), ograniczenie Swego wszechpotê¿nego ¿ycia do mikroskopijnych rozmiarów drobnych kszta³tów i form z jednym celem, abyœmy my – wy i ja – zdobyli samoœwiadomoœæ, czyli stali siê w ca³ej pe³ni œwiadomi naszej boskoœci. W chrzeœcijañskim pojêciu to ofiara Baranka Bo¿ego – kiedy? Czy dopiero na Kalwarii? Nie – „od pocz¹tku wieków”. Oddaje to najg³êbsz¹ prawdê. Bez boskiej ofiary nie by³oby ¿adnego ze œwiatów, ¿adnego z istnieñ. Bez samoograniczenia, bez owego zamkniêcia swej wszechpotêgi, swej bezgranicznej wielkoœci w drobne, „ciasne” kszta³ty nie by³oby nic – ¿adnej gwiazdy, ¿adnej planety w przestworzach, ¿adnej ¿ywej istoty na ziemi. Wszystko siê wspiera o Bo¿¹ Ofiarê, wszystko jest jej bezpoœrednim wyrazem – a jest to ofiara mi³oœci, która dobrowolnie siebie ogranicza, aby zaistnia³y miliony tworów, by osi¹gnê³y samoœwiadomy byt i radowa³y siê doskona³oœci¹ istnienia odkrywaj¹c sw¹ utajon¹ boskoœæ, to¿samoœæ ze swym Stwórc¹.

I podobnie jak istnienie ca³ego wszechstworzenia wyp³ywa z ofiary, tak ka¿de prawdziwe ¿ycie jest równie¿ wyrazem ofiary. A gdy ka¿dy nasz czyn staje siê ofiar¹, cz³owiek wchodzi w istotn¹ duchowoœæ, w prawdziw¹ doskona³oœæ cz³owieczeñstwa. Ale nie jest to ³atwe. Pierwszy okres nie jest trudny, staramy siê, by ¿ycie nasze by³o u¿yteczne. Dzielimy siê wszystkim, co posiadamy z innymi, s³u¿ymy im chêtnie i radoœnie. Ale gdy jakaœ praca, w któr¹ wk³adamy ca³¹ duszê, wysi³ek i twórczoœæ ucieka nam z r¹k, gdy siê rozbija i nie pozostaje z niej nic prócz bezu¿ytecznych szcz¹tków – jak¿e trudno jest patrzeæ na to spokojnie i pogodnie. A w³aœnie to jest jedn¹ z odmian ofiary. W³o¿yliœmy w jakieœ dzie³o ca³ego siebie, energiê, myœl, pracê mo¿e lat czy lat dziesi¹tków, piastowaliœmy w duszy plany jej dalszego rozwoju z mi³oœci¹ i oto chwieje siê ona, wymyka z r¹k, ³amie, gruchocze. Za chwilê stoimy bezradni nad kup¹ zgliszcz, nie zostaje z ca³ej misternej budowy nic. Zdawa³oby siê, ¿e na marne posz³y wszystkie wysi³ki, zami³owania i ca³e lata ¿ycia. Czy potrafimy i wówczas nie zachwiaæ siê pod ciosem, nie roz¿aliæ w pretensji do losu, nie zadawaæ bolesnych pytañ: czemu, za co, dlaczego? Jeœli choæby na chwilê odczuwamy ból, zawód, smutek, oznacza to, i¿ pracowaliœmy dla siebie, wedle w³asnego planu i umi³owania a wcale nie jako narzêdzie Boga spe³niaj¹ce cz¹stkê Jego zamierzenia. Bo gdybyœmy pe³nili ca³¹ tê pracê w duchu prawdziwej ofiary, nie uwa¿aj¹c jej wcale za swoj¹, wiedzielibyœmy, ¿e wszystko co jest dobre nie mo¿e siê zmarnowaæ, ¿e dodaje siê do wielkiego zbiornika energii twórczych i bêdzie s³u¿yæ dalej w jakiejkolwiek formie. A jeœli wola Jego nie chcia³a, by forma naszej twórczoœci, naszego s³u¿enia trwa³a, bylibyœmy chêtnie przyjêli jej zniszczenie wiedz¹c, i¿ ¿ycie, które j¹ o¿ywia³o zasili jakieœ inne dzie³a, bardziej w danej chwili odpowiadaj¹ce wielkiemu planowi Boga.

Dam inny przyk³ad. Mamy armiê, która oczekuje natarcia liczniejszego, silniejszego wroga. Wódz naczelny ma ogólny strategiczny plan, wedle niego rozmieszcza swe bojowe jednostki. I oto do jednej przychodzi rozkaz, by zaatakowaæ i zdobyæ le¿¹c¹ opodal fortecê. Dowódca pu³ku, który ten rozkaz dostaje wie, ¿e jest to zadanie prawie niewykonalne, ¿e ca³a podleg³a mu jednostka musi zgin¹æ. Jeœli dos³ownie wykona rozkaz „zdobyæ lub paœæ”, nikt z jego ludzi nie doczeka jutra. Czy¿ waha siê? Nie by³by prawdziwym ¿o³nierzem, gdyby najl¿ejsze wahanie zakrad³o siê do jego serca. Rozkaz rozkazem, plan ogólny nie do niego nale¿y, on ma spe³nic zadanie, które jemu z jego garstk¹ przypad³o w udziale. Atakuje raz, drugi, trzeci, a¿ niemal nikt nie zostaje z jego pu³ku przy ¿yciu. Czy przegra³? Tak, z ludzkiego ograniczonego punktu patrzenia tak, poniós³ klêskê. Bior¹c pod uwagê tylko los tej ma³ej garstki, nie widz¹c ca³oœci pola walki i planu strategicznego wodza, mo¿na z pozorn¹ s³usznoœci¹ stwierdziæ – przegra³. Ale co¿ siê dzia³o na ogólnym polu? Oto wróg zajêty przy fortecy odci¹gn¹³ inne swoje jednostki daj¹c mo¿noœæ broni¹cej siê armii do nowego ataku na os³abiony odcinek ogólnego frontu i przy koñcu dnia szala zwyciêstwa przechyla siê na jej stronê. Któ¿ siê do tego zwyciêstwa przyczyni³? Kto w³asn¹ ofiar¹ ¿ycia uczyni³ je mo¿liwym? Ów bohaterski pu³k, który w³asn¹ œmierci¹ utorowa³ drogê innym wiêkszym jednostkom. I ta bohaterska ofiara bêdzie z³otymi literami zapisana w kronikach narodu, a nieœmiertelnymi w konikach wy¿szych, gdzie decyduj¹ siê „rachunki” i losy jednostek i narodów. Rozumiecie ca³e to porównanie, nieprawda¿? Jest ono œciœlejsze, ni¿by siê mog³o zdawaæ.

Nie istnieje wogóle mo¿liwoœæ pora¿ki tam, gdzie boski Kierownik jest naczelnym wodzem. W ostatecznym rachunku zwyciê¿a zawsze ON. A czy¿ nie by³oby dla ka¿dego z nas najwy¿sz¹ radoœci¹ i dum¹ z³o¿yæ choæby z ¿ycia ofiarê, aby jakaœ czêœæ Jego wielkiego planu zosta³a prêdzej i lepiej wykonana? Có¿ znaczy nasza chwilowa, pozorna, choæ bolesna klêska? Có¿ znaczy rozbicie siê naszych, choæby najukochañszych planów i zamierzeñ, jeœli ma siê to przyczyniæ w najdrobniejszej mierze do powodzenia szerszego planu, do urzeczywistnienia zamierzenia najwy¿szego Wodza. W tym zamierzeniu nie mo¿e istnieæ klêska. W ostatecznym rachunku Wódz zwyciê¿a zawsze, choæ bywaj¹ okresy, gdy siê nam mo¿e wydawaæ, ¿e wszystko dobre i szlachetne upada, ¿e z³o siê szerzy, a pod³oœæ i ma³oœæ zalewa powodzi¹ œwiat. Z³udzenie – nawet gdy wszystko zdaje siê to z³udzenie potwierdzaæ, mo¿emy byæ pewni, ¿e patrzymy tylko na jeden drobny odcinek olbrzymiego pola walki. A czy¿ mo¿e byæ wiêksza, bardziej dumna radoœæ ni¿ poœwiêcenie z ca³¹ gotowoœci¹ wszystkiego, co nazywamy swoim, byle ten wielki strategiczny plan rozwin¹³ siê wspaniale i zwyciêstwo siê przyœpieszy³o? Chyba nie ma wiêkszej chwa³y nad osobist¹ klêskê dla przyœpieszenia ogólnego zwyciêstwa. To radoœæ silnych – zgoda. To droga bohaterów – tak, tak, bezsprzecznie. To ich praca, ich szczêœcie, ich radosna ofiara. Ale nawet, jeœli widzimy piêkno takiej bohaterskiej drogi, to nas ju¿ do niej zbli¿a, bowiem zachwyt jakimkolwiek piêknem budzi w nas samych drzemi¹c¹, ukryt¹ zdolnoœæ do przejawienia takiego samego piêkna. Widzieæ w czymœ szlachetnoœæ, wielkoœæ, dobro – to pierwszy krok do obudzenia tego samego w nas, do wcielenia ich kiedyœ i w naszym ¿yciu. Czyli samo uznanie wielkoœci jakiegoœ idea³u zbli¿a nas do urzeczywistnienia go w naszym ¿yciu.

Jeœli ka¿dy z moich s³uchaczy postara siê wprowadziæ w czyn to, co tu bardzo niedoskonale stara³am siê przedstawiæ, stanie siê cz³owiekiem uduchowionym wœród zwyk³ego, materialistycznie nastawionego œwiata. Cz³owiekiem, który swym ¿yciem pomaga, choæby w najdrobniejszej mierze do jego przetworzenia, do zniweczenia matarializmu, okrucieñstwa, obojêtnoœci dla Prawdy, do skierowania ludzi ku wielkiemu idea³owi doskona³oœci, a co za tym idzie i szczêœcia wedle wspania³ego  „planu Boga”. Takie ¿ycie, taka pobudka – ka¿dego czynu spe³nianego jako radosna ofiara, prawdziwa ofiara jest zawsze radosna – zmienia cz³owieka zwyk³ego w uduchowionego, a jest to dostêpne dla ka¿dego z nas.

A takie ¿ycie ofiary jest mo¿liwe tylko wœród ludzi, nie w pustelni ani w klasztorze. Niekiedy pozostanie w odosobnieniu, w samotnoœci jest potrzebne, jedno na wiele wcieleñ, by skupiæ si³y do nowych walk, by poznaæ nowe doœwiadczenia. Ale zwyk³y œwiat jest trudem, zmaganiem, cierpieniem i daje tych doœwiadczeñ nieskoñczenie wiêcej. I w³aœnie ten œwiat potrzebuje ludzi uduchowionych, ofiarnych, gotowych s³u¿yæ cz³owiekowi w jego ¿mudnej drodze rozwoju wszêdzie, nawet w najtrudniejszych warunkach, najnêdzniejszym otoczeniu, wœród ma³oœci, brudu, nieszczêœcia i z³a. I w³aœnie tu, w tej pracy cz³owiek najprêdzej staje siê uduchowiony, byle znalaz³ odpowiedni¹ do ¿ycia postawê, a naj³atwiej obudzi moce i w³adze w jego duszy ukryte. Albowiem zadaniem ka¿dego z nas jest „rzeŸbiæ siebie”, urabiaæ „na obraz i podobieñstwo” boskiego oblicza, które tai siê w naszym w³asnym sercu. Piêkno, moc, doskona³oœæ Cz³owiekaju¿ w nas jak ziarno, co le¿y w ziemi czekaj¹c na deszcze, by zakie³kowaæ. Idea³, obraz widziany oczyma duszy jest pierwszym krokiem ku przejawieniu potêg drzemi¹cych w ka¿dym z nas. Ca³a nasza praca polega na tak g³êbokiej uprawie i zwil¿eniu roli, by ziarno boskie zakie³kowa³o i uros³o. A gdy siê rozroœnie w wielkie, wspania³e drzewo, stajemy u progu nadcz³owieczeñstwa.

PójdŸmy razem w wyobraŸni do pracowni wielkiego rzeŸbiarza, nie przeciêtnego kuj¹cego marmur rzemieœlnika, ale wielkiego genialnego twórcy, artysty, który potrafi o¿ywiæ ka¿dy materia³ wywo³uj¹c zeñ „myœl-idea³” w nieskalanym piêknie  kszta³tu. Jak¿e taki artysta pracuje? Myœlicie, ¿e po prostu wykuwa pos¹g w marmurze? Bynajmniej, technika jego jest zgo³a inna. Oto wyzwala z by³y marmuru kszta³t, który oczami duszy widzi, m³otem i d³utem odcina i odrzuca niepotrzebne kawa³y, które jego idealny pos¹g ukrywaj¹. Tak pracuje geniusz. Tam, gdzie my widzimy tylko bezkszta³tn¹ bry³ê, on widzi doskona³y kszta³t swej wizji twórczej w tej bryle uwiêziony i zamkniêty. Ka¿dym uderzeniem m³otka, ka¿dym ciêciem d³uta zbli¿a wyzwolenie tego „wiêŸnia” swej wielkiej wizji, czyli „zmusza” idea³ do przejawienia, wprowadza go ze œwiata myœli-wyobraŸni w œwiat konkretnoœci widzialnej. To jest twórcz¹ prac¹ genialnego artysty.

Ka¿dy z nas w wielkiej pracowni œwiata jest tak¹ bezkszta³tn¹ bry³¹ marmuru czy kamienia, nieog³adzon¹, szorstk¹ o licznych kantach, wg³êbieniach, za³omach. A w œrodku, w g³êbi tej bry³y ukrywa siê boski „obraz”, duchowe nasze oblicze wywo³aæ w przejawienie w ca³ym jego piêknie jest naszym zadaniem. Tak, jesteœmy rzeŸbiarzami, musimy wyzwoliæ uwiêziony w bryle obraz w jego prawdziwym kszta³cie i wyrazie. Musimy tak samo jak ów artysta celnymi uderzeniami d³uta i m³ota (myœli i woli) odcinaæ wszystko zbêdne, co wiêzi, t³umi i ukrywa nasze ¿ywe duchowe oblicze. Jest to praca ca³ego ¿ycia i to nie jednego. Zaprawdê rzeŸbiarzami jesteœmy, ods³aniaj¹cymi (mo¿e przez wieki) kszta³t prawdy naszej boskiej istoty. Im sprawniej bêdziemy m³otkiem uderzaæ, im lepiej poznamy materia³ (nasz¹ ni¿sz¹ naturê), im z wiêksz¹ wol¹ bêdziemy w³adali tym d³utem i m³otkiem, tym praca wyzwalaj¹ca ducha pójdzie prêdzej i wy³oni siê z owej szorstkiej bry³y nasze doskona³e Oblicze.

Tê rzeŸbiarsk¹ pracê mo¿emy wykonywaæ wszêdzie, bez wzglêdu na warunki, otoczenie i rodzaj zajêcia. Ale w ka¿dym zak¹tku wszechœwiata przy jakimkolwiek warsztacie was los postawi, nie zapominajcie nigdy o tym boskim w waszym sercu ukrytym wiêŸniu, którego wy sami, i tylko wy mo¿ecie wyzwoliæ. Trzeba mieæ jego istnienie w pamiêci, staraæ siê go czuæ jako ¿yw¹, choæ utajon¹ jeszcze obecnoœæ.

WeŸcie mocno w rêce wasze narzêdzia, odrzucajcie wci¹¿ zbêdne bry³ki i kawa³y kamienia, a wyzwolicie wkrótce to wspania³e duchowe oblicze. Wówczas ca³¹ samoœwiadomoœci¹ poznacie, co znacz¹ s³owa „byæ na obraz i podobieñstwo Boga”.

Wanda Dynowska. 1959 r.


Jeli podoba Ci si artyku
dodaj do niego swj gos
18
Zobacz ranking najbardziej popularnych artykuw na naszej stronie
SZUKAJ na naszej stronie


OGŁOSZENIA
 
Poszukujemy T£UMACZA
z jêzyka polskiego na
CHIÑSKI
.
Prosimy o kontakt
na adres mailowy:
info@himalaya-tirtha.org

Poszukujemy T£UMACZA
z jêzyka polskiego na
HISZPAÑSKI
.
Prosimy
o kontakt na adres mailowy: 
sadadeva@yahoo.es
Tablica ogosze
 
   
 

2005-2010 by Himalaya Tirtha Sangha.
Wszystkie prawa zastrzeone. Wykorzystywanie materiaw
zawartych na stronie bez zgody jej autorw jest ZABRONIONE.
Engine by CodaTeam

Kontakt: info@himalaya-tirtha.org


Firefox 3  Submit your website to 20 Search Engines - FREE with ineedhits!
 
strona zaprojektowana
i zarządzana na platformie
Apple Macintosh
komunikację oraz wymianę
danych z serwerem ftp
obsuguje TRANSMIT 3