Prawo Ofiary i Nauka Serca
Szczêœcie Teraz Zaraz
¯ycie Duchowe dla Cz³owieka w Zwyk³ym Œwiecie
Wanda Dynowska. 1959.
(brak pierwszych kilku akapitów)
(...) Ofiar¹ S³owa Przedwiecznego (Logosu) jest dobrowolne ograniczenie Siebie – zakreœlenie Sobie Samemu granicy, krêgu, w którego obrêbie ma siê pojawiæ Jego twórczoœæ. Symbolicznie mo¿na by powiedzieæ, i¿ w bezgranicznym, praodwiecznym, nieskoñczonym morzu Œwiat³oœci, której œrodek jest wszêdzie a obwód nigdzie, powstaje wyraŸnie wygraniczony zarys krêgu ¿ywego œwiat³a i to jest Logos. Powierzchni¹ tej kulosfery jest odt¹d Jego wola ograniczenia Siebie, aby pocz¹æ Swe przejawienie i wszechœwiat powo³aæ do bytu. A ta Jego samoograniczaj¹ca siê moc (Maja, boska wyobraŸnia) to ów pierwiastek, który stanie siê pod³o¿em wszystkich kszta³tów i form zjawiskowego Œwiata. ¯ycie Logosu to duch rodz¹cego siê kosmosu; a Jego Maja (wola samoograniczenia, wyobraŸnia stwórcza, Œakti) to „Pra-materia”, a te dwa bieguny s¹ nierozdzielne przez ca³y czas trwania zjawy kosmicznej.
¯ywa, zawsze symbolem operuj¹ca wyobraŸnia hinduska nazwa³a ten proces „rozdzielania siê” Jedynego Nieograniczonego na dwa bieguny o odwrotnym namagnetyzowaniu (dwój-biegunowoœæ) Sziw¹ wy³aniaj¹cym z Siebie swoj¹ Œakti, tj. energiê stwórcz¹, która nieod³¹czna stanowi¹c z Nim jedniê – dzia³a i tworzy w wieczystym ruchu, a On pozostaje Wol¹ nieruchom¹ trwaj¹c¹ w niezm¹conym spokoju, w medytacji, ponad przejawieniem konkretnym, choæ je o¿ywia i podtrzymuje.
Pomiêdzy Sziw¹ a Jego „Oblubienic¹” (Œakti) tka siê tkañ wszechtwórczoœci. Jest to zwane „gr¹” bosk¹ „zabaw¹” (Lil¹) w wieczystym ruchu i rytmie, w nieobjêtym Piêknie. Wiêc wed³ug hinduizmu œwiat jest stworzon w pe³ni „Anandy” – boskiej szczêœliwoœci. Ananda jest jego sercem i sednem. Gdy cz³owiek j¹ odkrywa i pogr¹¿a siê w jej pr¹d, poznaje, ¿e u podstaw wszechœwiata i wszelkiego ¿ycia jest bezgraniczna Radoœæ. Ods³ania mu siê wówczas cel naszego istnienia, cel ofiary Logosu.
To raczej ci, gwoli których podejmuje On tê ofiarê (owijania siê w coraz to gêstsze zas³ony) jeszcze nie zaistnieli, jeszcze Logos nie „uzewnêtrzni³” ich bytu. Sama tylko „potencjalnoœæ” ich istnienia tai siê w „Myœli” Jego, w niej s¹ poczête, jej zawdziêczaj¹ swój przejawiony i „skonkretyzowany” ¿ywot. Ale niezmiernie ciekawym jest pojêcie, ¿e Duchy-Monady w Jego ³onie dzieli³y z Nim wolê przejawienia, a wiêc zst¹pi³y w „siedmiosferyczny” œwiat zgodnie z „w³asn¹ wol¹”. Dziel¹c ¿ycie Rodzica, gdy by³y w Jego ³onie, by³y „jako On”. Wychylaj¹c siê zeñ w najwy¿szej ojczyŸnianej swej sferze by³y „wszechmocne i wszechwiedz¹ce” (bo Duch nie ewoluuje), ale bezsilne s¹ i nie znaj¹ce ni¿szych sfer powstaj¹cego wszechœwiata. A ¿e zapragnê³y w nim dzia³aæ i na wzór Rodzica tworzyæ, przeto rozpoczê³y d³ug¹, nieskoñczenie d³ug¹ wêdrówkê poznawcz¹, rzutuj¹c w przejawiony œwiat znaczn¹ czêœæ siebie, buduj¹c w ka¿dej z jego sfer odpowiadaj¹ce jej poznawcze aparaty – narzêdzia lub „cia³a” – aby wejœc w kontakt z jej specyficznymi wibracjami. A powoli poznawszy je, zdobyæ nad ich materi¹ w³adzê i umiejêtnoœæ rz¹dzenia ni¹. Innymi s³owy: Duch nasz zst¹pi³ na ziemiê dobrowolnie, aby staæ siê twórc¹. A mog³o siê to staæ tylko dziêki ofierze Logosu.
Niepojêty i Niepoznawalny nie móg³ pocz¹æ w Swym niepodzielnym byæie wieloœci i ró¿norodnoœci. Trzeba by³o „postanowienia” Woli, tej bo¿ej chêci przyjêcia na siebie (z w³asnowolnej ofiary) kszta³tów, zamkniêcia Swego ¿ycia w okreœlone formy, aby wy³oniæ z Siebie miriady istnieñ jakby iskier Jego ognia, posiadaj¹cych w potencjalnoœci wszystkie cechy ogniowego Rodzica, aby siê mog³y z czasem rozwin¹æ w pe³ni „na obraz i podobieñstwo” Ojca. Aby nauczy³y siê dzia³aæ we wszystkich sferach stworzonego wszechœwiata i wziê³y udzia³ w Jego szczêœliwoœci, mocy i twórczoœci. Owa pierwotna boska ofiara jest zwana w Bhagawad Gicie „Czynem – Karmanem”, a owo wyjœcie z niepojêtej szczêœliwoœci, ze spokoju równowagi samoistnoœci, z absolutu w dzia³anie uznawano w Indiach zawsze za ofiarê, trwaj¹c¹ niezliczon¹ iloœæ wieków, póki trwa przejawienie wszechœwiatów. Bowiem ka¿da ich cz¹stka, ka¿de najdrobniejsze Ÿdziebe³ko, jak i najwiêksze s³oñca i planety tylko Jego energia utrzymuje przy ¿yciu. W miriadach tworów, które powo³a³ do bytu Sam trwa znosz¹c wszystkie ich ograniczenia, uciski, uwarunkowania (nieod³¹czne od zamkniêcia w ciasny kszta³t) z ka¿dego z nich móg³by w ka¿dej chwili wychyliæ siê rozbijaj¹c formê i nieskoñczon¹ potêg¹ i chwa³¹ wype³niæ przestwory. Ale tylko przez najwy¿sz¹ cierpliwoœæ i powolny, miarowy wzrost (rozszerzanie siê œwiadomoœci a rozwój formy) mo¿e ka¿da istnoœæ rosn¹æ w górê a¿ stanie siê samowystarczalnym oœrodkiem, Jemu podobnej potêgi i samoistnego ¿ycia. Po to w³aœnie zamyka siê Sam w kszta³ty oraz znosi ich u³omnoœci i ciastnoty a¿ dosiêgn¹ doskona³oœci i z Nim œwiadomie siê zjednocz¹, nie zapominaj¹c wszak¿e w³asnej drogi ku temu zjednoczeniu i uroœniêciu.
Wiêc ów „wylew” fali ¿ycia, rozpryœniêcie siê Jego (nie zmieniaj¹c w niczym Swej pe³ni ani jej nie umniejszaj¹c) na miliardy tworów, istnoœci i kszta³tów, jest czêœci¹ Jego przedwiecznej ofiary i posiada w sobie b³ogoœæ niepojêt¹, szczêœcie najwy¿sze i niewymierne, jak niewymiern¹ jest Mi³oœæ Ojca, który rzuca w widzialnoœæ swe dzieci, aby ka¿de rozwinê³o odrêbne ¿ycie, sw¹ „indywidualn¹ jedynoœæ”, która nie zaginie nigdy a wplecie siê nowym tonem czy pó³tonem w orkiestrê dŸwiêków wszechœwiata wzbogacaj¹c brzmienie nieskoñczonej pieœni ¯ycia: Bytu-Œwiadomoœci-Szczêœcia (Sat-Czit-Ananda). Owa radosna twórczoœæ, dobrowolne ograniczenie, by cz¹stki ¿ywe zbudzi³y samoœwiadomoœæ i wspó³uczestniczy³y w twórczoœci Logosu, jest g³ówn¹ treœci¹ Jego ofiary, choæ mog¹ w niej istnieæ dodatkowe tony; to boska beztroska Radoœæ, która jest zyciem ducha. Atrybutem ka¿dego ducha zawsze jest dawanie, promieniowanie, bo jest on w ka¿dej istnoœci ¿yciem w ruchu, w tworzeniu, w mimowolnym samorzutnym dzieleniu siê samym swym bytem jak oddechem. Wiêc ofiara jest nieod³¹czn¹ w³aœciwoœci¹ ducha i zawsze radoœci¹.
Ale gdy spojrzymy na materiê, tu przyrodzona cecha jest wrêcz odwrotna – zdobywanie, zagarnianie lub otrzymywanie dawanego jest prawem. Przyjmowane bodŸce (impulsy ¿ycia) kszta³tuj¹ i organizuj¹ materiê w odrêbne formy. Formy te istniej¹ póty, póki impuls trwa, gdy ten siê cofa, rozpadaj¹ siê na sk³adowe cz¹stki. Wszystkie dzia³ania materii polegaj¹ na braniu. Tylko przyjmuj¹c mo¿e utrzymaæ siê i trwaæ jako odrêbny kszta³t. Tote¿ z samej swej natury wszystko chwyta, zagarnia, przyswaja, trzyma jako w³asne. Samo jej istnienie zale¿y od tej umiejêtnoœci chwytania i wch³aniania. Aby jakakolwiek forma mog³a byæ wzglêdnie trwa³a, musi trzymaæ siê przyswajaæ. Tote¿ jej normalnym instynktem bêdzie zdobywaæ, broniæ swego zajadle, ¿a³owaæ najdrobniejszej kruszyny tego „swego”, któr¹ ktoœ chce jej wydrzeæ i zabraæ. Jej radoœæ to zdobyæ i zatrzymaæ, „uczyniæ swoim”, a oddaæ to jakby umrzeæ w jakiejœ swej cz¹stce.
Spojrzawszy z tego punktu ³atwo zrozumieæ, sk¹d powsta³o to uto¿samianie ofiary z cierpieniem. Duch – ¿ycie boskie w nas – radoœæ i rozkosz zachwytu znajduje w twórczym dawaniu, we wprowadzaniu innych w uczestnictwo swego w³asnego ¿ycia. A jeœli jest zamkniêty w kszta³t, nie dba czy ten jego twórczy czyn nie przyniesie pow³oce krzywdy a nawet œmierci, wiedz¹c, i¿ jest ona tylko znikomym, krótkotrwa³ym narzêdziem, œrodkiem do wyra¿ania jego odrêbnego istnienia. A ta pow³oka w nas, ta przemijaj¹ca osobowoœæ, która jest tylko narzêdziem ducha, „¿yw¹” jego odzie¿¹, czuj¹c, i¿ si³y ¿ywotne odp³ywaj¹, rzuca siê w udrêce i przera¿eniu, protestuje, czepia siê, wo³a rozpaczliwie i za wszelk¹ cenê chce „swoje” zatrzymaæ, nie puœciæ. Wiêc stawia opór temu pr¹dowi ducha p³yn¹cemu ku zewn¹trz, ku innym. Duch zna sw¹ nieœmiertelnoœæ, wie, ¿e nic mu nie mo¿e ubyæ, bo wszystko w sobie samym zawiera. Zaœ osobowoœæ jakby czuj¹c sw¹ czasowoœæ, broni swego stanu posiadania instynktem samozachowawczym. Ofiara radosna dla ducha umniejsza jej ¿ywotnoœæ, poci¹ga za sob¹ jakby odp³yw krwi z jej arterii. Nie dziwi wiêc, ¿e siê broni. Jest ona dziedzictwem niezliczonych pokoleñ zarówno naszych zwierzêcych praszczurów, jak setek pokoleñ przodków ludzkich, w których duch jeszcze spa³.
Ta bolesna strona ofiary by³a jedyn¹ znan¹ i dostêpn¹ pojêciom ni¿szego œwiata, nie dziw wiêc, ¿e osobowoœæ tych ludzi czu³a siê zawsze jak zwierzê wleczone na postronku do jakiejœ kaŸni i w przera¿eniu rzuca³a okrzyki grozy, skargi i protestu. £atwo nam teraz zrozumieæ, dlaczego ludzie oœlepieni materi¹, ¿yj¹cy tylko osobowoœci¹ uto¿samiaj¹ zawsze ofiarê z rozpacz¹ ni¿szej, a nie swobodn¹ radoœci¹ wy¿szej natury.
Czy¿ mo¿emy siê dziwiæ, ¿e ludzie œwiadomi istnienia wy¿szej i ni¿szej natury, a uto¿samiaj¹c siê w swym zwyk³ym ¿yciu wci¹¿ z t¹ ostatni¹, odczuwaj¹c w sobie opór i sprzeciw osobowoœci, uwa¿ali to jako reakcje w³asn¹ i znaczyli wszelk¹ ofiarê piêtnem cierpienia. A gdy wiedzieli, i¿ ta jest nieodzown¹, przyjmowali j¹ jako „zrz¹dzenie Boskie” w rezygnacji i poddaniu siê „woli wy¿szej”, ale bynajmniej nie w duchu samodzielnie podjêtego i radoœnie spe³nionego poœwiêtnego czynu? Istnotnie nie wczeœniej ka¿dy akt ofiary stanie siê swobodny i radosny a nawet naturalny i po¿¹dany a¿ cz³owiek odczuje, ¿e jest duchem a nie osobowoœci¹, ¿yciem a nie form¹ i materi¹. Istota doskonale zharmonizowana nie odczuwa wogóle cierpienia, gdy¿ nie ma w niej ¿adnych taræ ani rozterek. Osobowoœæ jest w niej ca³kowiecie poddanym, uleg³ym i giêtkim narzêdziem Ducha, przyjmuj¹c czy oddaj¹c bez oporu a z gotowoœci¹. Wraz z zanikiem oporu i tarcia zanika i cierpienie. Bowiem cierpienie wynika z konfliktu i ze zderzeñ odwrotnych ruchów i kierunków. A tam, gdzie ca³oœæ natury cz³owieka, tak ni¿sza jak i wy¿sza natura dzia³aj¹ jednolicie i harmonijnie, cierpienie nie mo¿e mieæ miejsca.
Poniewa¿ Ofiara jest Prawem rozwoju na wszystkich szczeblach wielkiej drabiny ewolucyjnej, widzimy, i¿ ka¿dy krok wznoszenia siê przez ni¹ siê dokonywa. ¯ycie rozwija siê, rozrasta, przechodzi w wy¿sze formy, a te które mu s³u¿y³y, rozpadaj¹ siê. Kto patrzy na Przyrodê widz¹c tylko zewnêtrzne zjawiska (umieranie ¿ywych stworzeñ, rozpadanie siê cia³, za¿art¹ walkê o byt, itd.) mo¿e j¹ uwa¿aæ za jedno wielkie pole nieub³aganej i morderczej bitwy. Ale ten kto spojrzy g³êbiej, dostrze¿e nieœmiertelne ¿ycie, duszê wymykaj¹c¹ siê z ciasnych form, by u¿yæ wnet nowych, szerszych i podatniejszych. A widz¹c to rozrastanie siê i rozszerzanie ¿ycia, gdy ws³ucha siê, us³yszy równie¿ radosn¹ pieœn wci¹¿ nowych narodzin, tryumfuj¹cy pean zwyciêskiego ¯ycia.
Gdy cz¹stka boskiego Ducha (zwana czêsto w filozofii Monad¹, co znaczy niepodzieln¹ jednostk¹) rozpoczyna swe zst¹pienie w stworzony œwiat, przechodzi wyraŸne stadia nauki w ró¿nych „królestwach” Przyrody. Pominê pierwsze trzy tzw. „Królestwa Elementarne”, gdy¿ za daleko by mnie zaprowadzi³o wyjaœnianie tego. Zacznijmy od królestwa mineralnego. Monada, jak wspomnieliœmy, wysy³a cz¹stkê swego ¿ycia, które „zamyka siê” niejako w królestwo mineralne, które nie jest bynajmniej „martwe” ani bezduszne. Nie istnieje w ca³ym wszechœwiecie ¿adna martwa rzecz, bowiem nie masz takiej, która by³aby poza ¿yciem Boga, która by Jego tchnienia nie zawiera³a w sobie, choæ mo¿emy go nie dostrzegaæ i nie umieæ rozpoznaæ. W królestwie mineralnym dzia³a ju¿ Prawo ofiary, kszta³ty s¹ rozbijane, kruszej¹ i rozpadaj¹ siê, aby kszta³ty „wy¿sze” roœlin budowa³y siê z tego materia³u. Roœliny ci¹gn¹ sk³adniki z ziemi, rozk³adaj¹ jej cz¹stki i wch³aniaj¹ je w swój organizm. Czyli formy mineralne gin¹, by daæ zycie roœlinom. Jest to pierwsza widzialna w Przyrodzie Ofiara.
Monada tworzy nastêpnie królestwo roœlinne i tu ni¿sze formy musz¹ gin¹æ po to, by mog³y pojawiæ siê i utrzymaæ wy¿sze. Roœliny s¹ nieustannie poœwiêcane dla ¿ycia i wzrostu zwierz¹t. Wszêdzie gin¹ trawy, zio³a, zbo¿a, krzaki dla utrzymania wy¿szych form. Tkanki roœlinne siê rozpadaj¹ na sk³adniki i s¹ przyswajane przez zwierzêta i buduj¹ ich organizmy. I znów prawo Ofiary zaznacza siê w ca³ym roœlinnym królestwie dobitnie. ¯ycie w nim rozwija siê, a formy gin¹ „dla innych”. Monada w swym dalszym rozwoju tworzy królestwo zwierzêce utrzymywane przez nieustann¹ ofiarê królestwa roœlinnego.
Dot¹d cierpienie nie ³¹czy³o siê z ofiar¹, gdy¿ cia³o uczuciowo-wra¿eniowe roœlin jest zbyt prymitywne i jeszcze dostatecznie nieuorganizowane. Nie posiada systemu nerwowego, aby mog³o odczuwaæ ból albo rozkosz. Dopiero w królestwie zwierzêcym dzia³anie prawa Ofiary poci¹ga za sob¹ cierpienie, gdy¿ zabija siê czuj¹cy kszta³t. Wprawdzie suma cierpienia, gdy jedno zwierzê zabija drugie (co jest w tym królestwie „stanem naturalnym”) jest stosunkowo niezbyt znaczna, ale bezsprzecznie istnieje. Prawd¹ jest równie¿, ¿e cz³owiek w swej roli pomocnika jak¹ mu przyroda wyznaczy³a w ewolucji zwierz¹t nadu¿y³ niepomiernie swych praw i ogrom cierpienia powiêkszy³ oraz wzmocni³ zamiast os³abiæ os³abiæ instynkty krwio¿ercze zwierz¹t. Ale sam ich nie zaszczepi³, choæ wyzyskiwa³ je dla w³asnej korzyœci. A przez wprowadzenie okrucieñstwa nie istniej¹cego wœród zwierz¹t ewolucjê ich opóŸnia, a nawet wypacza, jak to mo¿na stwierdziæ badaj¹c potwornoœci rzeŸni i wiwisekcji oraz wiedz¹c o ogniwach ³¹cz¹cych zwierzêta z najni¿szym typem ludzkim.
Ni¿sza natura cz³owieka pochodzi od zwierz¹t, wy¿sza wprost od Boga. Ludzie, którzy twierdz¹, ¿e zwierzêta musz¹ mieæ „duszê”, maj¹ racjê; jak i ci, którzy mówi¹ „ale nie tak¹ jak cz³owiek”. Zachodzi tu niezmiernie ciekawy fakt: oto gdy któreœ z wy¿szych zwierz¹t (pies, koñ, s³oñ, ma³pa, krowa – nie jest to jeszcze dostatecznie zbadane, ale iloœæ zbli¿aj¹cych siê do cz³owieka zwierz¹t jest pewna - 7) rozwija sw¹ myœlowo-wra¿eniow¹ naturê niemal do najwy¿szego mo¿liwego dla swego gatunku zenitu zazwyczaj przy pomocy wp³ywu cz³owieka. Cz³owieka z³ego lub dobrego, tj. pobudzaj¹cego w zwierzêciu przywi¹zanie, mi³oœæ (któ¿ mo¿e zaprzeczyæ, ¿e psy i konie „kochaj¹” cz³owieka?), chêæ zrozumienia rozkazów pana, itd.; albo odwrotnie: strach, nienawiœæ, itp., gdy spotyka je okrucieñstwo ponad miarê znan¹ w królestwie zwierzêcym. Potrzeba ju¿ tylko jakiegoœ jednego, bardzo silnego wzruszenia lub „psychicznego” wstrz¹su, aby „dusza” np. pojedynczego psa oderwa³a siê od duszy-grupy, tj. ¿ycia wzruszeniowo-myœlowego o¿ywiaj¹cego dajmy na to dwa czy cztery psy, wznios³a siê jakby „wybuchem” w górê i dotknê³a progu œwiata wy¿szej myœli (nale¿¹cego ju¿ do dziedziny, gdzie bezpoœrednio dzia³a Duch). Jest to wówczas jakby wezwaniem uwagi Ducha. Istotnie trzecia fala boskiego ¿ycia – od Boga Ojca wprost – sp³ywa w tê wzniesion¹ „duszyczkê” zwierzêcia, jednoczy siê z jego ¿yciem i tworzy to, co nazywamy „cia³em przyczynowym”, które odt¹d stanowi narzêdzie Ducha. I oto „rodzi siê” dusza cz³owieka, boska istnoœæ dzia³aj¹ca odt¹d w pow³oce ni¿szych cia³, przygotowanych przez d³ug¹ ewolucjê w królestwie zwierzêcym. Jest to ¿ycie Boga, które nazwaliœmy Monad¹ pracuj¹c¹ przez królestwa mineralne, roœlinne i zwierzêce w ci¹gu niezliczonych wieków. Otrzymuj¹c now¹ falê ¿ycia boskiego zmienia siê w to, co nazywamy „Monad¹ ludzk¹”, innymi s³owy w idnywidualn¹ i nieœmierteln¹ duszê cz³owieka. Odt¹d poczyna siê d³uga wêdrówka poznawcza tego prymitywnego cz³owieka, w której musi on nie tylko rozwin¹æ dalej elementy fizyczne i psychiczne odziedziczone po zwierzêcych przodkach, ale i obudziæ, i rozwin¹æ swoje ludzkie zdobywaj¹c w³adzê nad ich ca³¹ ni¿sz¹ natur¹. Gdy¿ dopiero wówczas staje siê naprawdê cz³owiekiem przejawiaj¹cym swoje, tj. boskie dziedzictwo, a nie jedynie zwierzo-cz³owiekiem wyra¿aj¹cym tylko atawizmy pradawnych gatunków i ras.
Ni¿sza natura cz³owieka rozwija³a siê wed³ug tego samego Prawa Ofiary, jakie rz¹dzi³o w poprzednich królestwach, ale wraz ze sp³yniêciem owego wy¿szego boskeigo ¿ycia, czyli tzw. „indywidualizacji” (narodzin w œwiecie fizycznym i psychicznym Cz³owieka), dzia³anie tego prawa zmienia siê.
Zadaniem niemowlêcego cz³owieka jest rozwiniêcie woli, inicjatywy, samodzielnoœci, energii, decyzji, itp. A w tym narzucane z zewn¹trz prawo, przymus jaki dzia³a³ w ni¿szych królestwach, pchaj¹c je niejako naprzód, nie by³by pomocny, raczej odwrotnie, hamuj¹cy; nale¿a³o wiêc zastosowaæ metodê inn¹. Trzeba by³o daæ cz³owiekowi swobodê wyboru, by móg³ rozwin¹æ analizê i rozpoznaj¹c¹, porównuj¹c¹ inteligencjê oraz samoœwiadomoœæ. I tu powsta³ dylemat: jak mo¿e jakakolwiek ¿ywa istota posiadaæ swobodê wyboru a jednoczeœnie poznaæ, i¿ zasadniczym prawem rozwoju jest ofiara. A nawet dobrowolnie temu prawu siê poddaæ, bêd¹c organizmem czuj¹cym, który instynktownie unika wszystkiego, co mo¿e mu przynieœæ cierpienie, a to od rozbijania i niszczenia ¿ywych form jest nieod³aczne.
Byæ mo¿e setki wieków doœwiadczeñ, rozpamiêtywanych przez coraz to bardziej rozwijaj¹c¹ swe w³adze poznawcze istnoœæ, doprowadzi³yby w koñcu do zrozumienia – po prostu na podstawie wyci¹ganych z tych doœwiadczeñ wniosków – do odkrycia ogólnego dzia³ania tego Prawa Ofiary. Ale oczywiœcie zajê³oby to tak zawrotnie d³ugi czas, ¿e nie odpowiada³oby bo¿emu zamierzeniu, to te¿ przychodzi tu pomoc od Istot, w ewolucji starszych. Pojawiaj¹ siê u boku niemowlêcej ludzkoœci boscy Nauczyciele i kierownicy, którzy z ca³¹ moc¹ i autorytetem stwierdzaj¹ istnienie tego prawa i w³¹czaj¹ je do nauk ró¿nych religii w formie najprzystêpniejszej, naj³atwiejszej do przyswojenia dla budz¹cej siê inteligencji cz³owieka. Bezcelowym by³oby ¿¹danie od cz³owieka prymitywnego oddawania najcenniejszych dlañ rzeczy, od których jego ¿ycie zale¿a³o, za nic, bez ¿adnej kompensaty czy nagrody; trzeba by³o prowadziæ powoli, miarowo tê dzieciêc¹ psychikê, aby w koñcu pozna³a i przyjê³a dobrowolnie prawo Ofiary. Zadaniem rozwoju cz³owieka na tym stopniu ewolucji, by³o wyrabianie wszystkich w³adz, tak fizycznych jak umys³owych i wzruszeniowych, a wiêc prawem jego rozwoju by³o jeszcze prawo formy – walczyæ, zdobywaæ, przyswajaæ, „powiêkszaæ siebie”, wyrabiaj¹c zdolnoœci, buduj¹c charakter. Ale juz od pocz¹tku wejœcia jego na arenê ewolucji, trzeba go by³o te¿ uczyæ, choæby na prymitywnych przyk³adach, tego wszechobecnego prawa Ofiary. I oto Wielcy, starsi Bracia ludzkoœci, wprowadzaj¹ w religie, jakie jej daj¹ pojêcie wspó³zale¿noœci wszystkiego drabiny ¿ycia.
Ucz¹, i¿ fizyczne istnienie cz³owieka zale¿y od ziemi, od istot ni¿szych ci¹gle poœwiêcanych, by jego ¿ycie utrzymaæ – roœlin i zwierz¹t, ¿e jest to niejako d³ug, który bêdzie musia³ wyrównaæ; powtarzaj¹ wci¹¿, ¿e ¿yj¹c kosztem innych stworzeñ musi z kolei poœwiêcaæ coœ ze swego dobytku dla ich ¿ycia. A ¿e wiara w istnienie niewidzialnych a œwiadomych istnoœci (ni¿szych i wy¿szych od niego, kieruj¹cych procesami przyrody) by³a powszechna i stanowi³a sk³adow¹ czêœæ wszystkich religii, uczono prymitywnego cz³owieka, i¿ musi im sk³adaæ ofiary, by odwzajemniæ siê za pomoc oraz uprosiæ opiekê i b³ogos³awieñstwo. St¹d wy³oni³ siê ca³y system ofiar sk³adanych duchom ¿ywio³ów, Œwietlistym, Dewom (Anio³om) w hinduizmie i w wielu innych religiach, jak egipskiej, ¿ydowskiej i prastarej s³owiañskiej, których ró¿ne formy przetrwa³y do dziœ dnia. W Indiach w ka¿dej œwi¹tyni podczas obrzêdu Pud¿y ofiarowuje siê kwiaty, owoce, kadzid³a oraz specjalnie przyprawione gotowane ró¿ne ziarna i zbo¿a (po pob³ogos³awieniu rozdaje siê je obecnym). A po przydro¿nych kapliczkach czêsto przez wiernych pozostawione owoce staj¹ siê och³od¹ dla znu¿onych i g³odnych wêdrowców, Sanjasinów i ¿ebraków. U nas pozosta³oœci¹ tych zamierzch³ych czasów jest zawieszanie wot oraz ofiary sk³adane u stóp o³tarza w wiejskich koœció³kach (które pamiêtam z dzieciñstwa): ose³ki mas³a, serki, jaja, wi¹zki lnu i we³ny a czasem nawet snopki zbo¿a. Te ostatnie stawiane w k¹tach przy wigilijnej wieczerzy maj¹ to samo prastare pochodzenie.
Ongiœ rzucano ofiary w ogieñ poœwiêtny, bowiem poch³aniaj¹c szybko grubsze cz¹stki wyzwala on subtelniejsze, tzw. eteryczne i one to mia³y zasilaæ i byæ przyjmowane z upodobaniem przez owe niewidzialne Duchy ró¿nych stanów i poziomów. Wiele typowych wedyjskich ofiar do dziœ dnia polega na rzucaniu topionego mas³a w ogieñ.
Ofiary ze zwierz¹t a czasem nawet z ludzi by³y spaczeniem pierwotnych wskazówek, przesadn¹ gorliwoœci¹ fanatyków, którzy istnieli przed wiekami, jak istniej¹ i dziœ. Nie by³y one nigdy zalecane przez Wielkich Nauczycieli – odwrotnie, by³y surowo karcone. Ten obowi¹zek ofiar i obrzêdów, nieraz bardzo z³o¿onych i trudnych, uczy³ dzieciêc¹ œwiadomoœæ cz³owieka wspó³zale¿noœci wszystkiego, co ¿yje, jego zobowi¹zañ wobec Przyrody i zwi¹zku z niewidzialnymi potêgami, jak i z ca³oœci¹ ¿ycia. Wprawdzie przez d³ugi czas ofiary by³y interesowne: „Ile ja ci dam z proœb¹, tyle ty mi musisz daæ w zamian dobrym plonem, obfitym urodzajem, pomyœlnoœci¹ w ³owach, opiek¹ przed klêskami: gradem, powodzi¹, ogniem”. Ale prymitywny cz³owiek tylko t¹ drog¹ móg³ sobie przyswoiæ prawdê o wspólnoœci i wspó³zale¿noœci wszystkiego, co ¿yje. Trudno by³o od niego wymagaæ, aby wyrzeka³ siê cennych dlañ dóbr bez nadziei „zap³aty” i odpowiedniej korzyœci. Wprawdzie mo¿na przypuszczaæ, ¿e w ka¿dej religii istnia³y nawet w owych niezmiernie dawnych czasach jednostki o wy¿szym rozwoju, które jak Abraham gdy Bóg „za¿¹da³” ofiarowania Mu tego, co mu by³o najdro¿sze (syna) by³y gotowe „na niewiadome” oddaæ dobrowolnie najcenniejsze; ale to mog³y byæ najrzadsze wyj¹tki. I dziœ wœród plemion pierwotnych w puszczach Indii zdarzaj¹ siê tego echa, gdy w chwili egzaltacji religijnej ktoœ poczuje rozkaz ofiarowania Bogu najdro¿szego. A jeœli tym jest ¿ona lub dziecko, nie waha siê je Bogu na ofiarê z³o¿yæ. Oczywiœcie dziœ wydaje siê to nam anormaln¹ psychoz¹, ale bior¹c pod uwagê prymitywizm tych szczepów, znajdziemy w tych, zreszt¹ bardzo rzadkich wypadkach, przyk³ad jak dzia³a³a ongiœ dzieciêca œwiadomoœæ ludzkoœci.
Przepisy religijnych ofiar i obrzêdów dla zapewnienia sobie pomyœlnoœci by³y te¿ u¿yteczne w innej dziedzinie, mianowicie w przezwyciê¿aniu ociê¿a³oœci cia³a, lenistwa, gnuœnoœci, ospa³oœci, a wiêc pomaga³y cz³owiekowi w jego powolnym rozwoju. Po pewnym czasie przychodzi druga, nieco trudniejsza nauka, gdy rezultat ofiar, nagroda za poœwiêcane przesuwa siê poza wrota œmierci. Kto chce siê dostaæ do „raju” i za¿ywaæ tam wesela i przyjemnoœci, powinien spe³niaæ dok³adnie obowi¹zki przez jego religiê wskazane. Tu uczy siê poœwiêcenia dóbr znikomych dla wzglêdnie trwa³ych a niewidzialnych i oddalonych. Jest to ju¿ bardzo znaczny postêp. Wiêc naprzód wyrzeczenie siê czêœci dóbr materialnych mia³o mu je pomno¿yæ i pmyœlnoœæ zwiêkszyæ. Nastêpnie poœwiêcanie dóbr materialnych, widzialnych i konkretnych mia³o mu zapewniæ radoœæ w niewidzialnym „raju”. Wniosek: warto oddawaæ dobra znikome dla trwa³ego dobrobytu „potem”. By³o to znów wa¿n¹ nauk¹. Namiêtne trzymanie przedmiotów fizycznych zamieni³o siê na równie namiêtne po¿¹danie roszkoszy emocjonalnych w wyobra¿anym raju.
Wszystkie egzoteryczne religie u¿ywa³y tej wychowawczej metody. Za³o¿yciele ich zbyt dobrze znali mo¿liwoœci dzieciêcych dusz, aby oczekiwaæ od nich cnoty bez nadziei nagrody, bohaterstwa bez korzyœci i z niewyczerpaln¹ cierpliwoœci¹ przynaglali, a nawet kusili obietnicami krn¹brne, samowolne, zuchwa³e dzieci, kieruj¹c je powoli, bardzo powoli z szerokiego goœciñca u¿ycia i egoizmu ku w¹skiej, nie pozbawionej cierni œcie¿ce dobroci i wyrzeczenia „dla innych”.
Wœród Hindusów, Persów, Chiñczyków nakazana czeœæ dla przodków i starszych, jak i obowi¹zek mi³osierdzia (podobnie jak w chrzeœcijañstwie – uczynki mi³osierne wzglêdem cia³a i wzglêdem duszy) uczy³y cz³owieka opanowania zachcianek i sk³onnoœci fizycznego cia³a w spe³nianiu tych przepisów religijnych, poœwiêcania swych przyjemnoœci i wygód, choæby nawet z myœl¹ o nagrodzie poœmiertnej za ka¿dy czyn mi³osierdzia. Powoli budzi³o siê poczucie obowi¹zku wobec spo³ecznoœci i Boga, ros³a œwiadomoœæ, i¿ s¹ wartoœci wa¿niejsze ponad fizyczny dobrobyt a nawet samo ¿ycie. Najdalej rozwiniête jednostki ju¿ sz³y na dobrowoln¹ ofiarê ¿ycia w obronie rodziny, kraju, wiary. Pojawiali siê bohaterowie i mêczennicy, którzy postawieni przed wyborem: zaparcie siê swej wiary (wartoœci psychiczno-duchowej) czy œmieræ, wybierali œwiadomie œmieræ.
I znów, choæ niejeden z nich liczy³ na „koronê chwa³y” w niebie, na swoist¹ nagrodê u stóp Boga nie by³a to wiêc jeszcze ofiara doskona³a, radosna, z samej wewnêtrznej koniecznoœci p³yn¹ca. Ale samo przezwyciê¿enie fizycznego instynktu samozachowawczego organizmu w imiê „imponderabiliów”, czyli spraw myœli i duszy, rzeczy nieuchwytnych i niewidzialnych by³o ju¿ postêpem ogromnym. Jednoczeœnie u znacznej wiêkszoœci rozwinê³a siê œwiadomoœæ, ¿e poœwiêcanie ni¿szego dla wy¿szego, siebie samego i wszystkiego, co jest nasze dla spraw wiêkszych (ojczyzny, spo³ecznoœci, religii) jest dobre, szlachetne, piêkne. A wiernoœæ swym ludzkim obowi¹zkom decyduje o wartoœci cz³owieka.
I tu dopiero zacz¹³ siê prawdziwy dramat istoty ludzkiej, bo choæ dusza i myœl, pojêcia i przekonania a nawet przeczucia duchowe jasno wskazywa³y, co jest wielkie i dobre, a dusza rwa³a siê do czynów ofiarnych i piêknych, natura ni¿sza ca³¹ si³¹ bezw³adu i atawizmu trzyma³a siê dawnego, zwierzêco-ludzkiego prawa. Powstaje konflikt, rozterka nieraz a¿ do tortury. Jest to okres m³odzieñczy, okres „dojrzewania” ludzkoœci, w którym w³aœnie dziœ siê znajduje z ca³ym chaosem k³êbi¹cych siê namiêtnoœci, po¿¹dañ i egoizmów, a zarazem ze œwiadomoœci¹, i¿ „to nie to”, ¿e to droga do nik¹d. Jest to konflikt niejako dwóch istnoœci w jednej, jak to œw. Pawe³ wspaniale oddaje: „Bo nie czyniê dobrego, które chcê, ale z³e, którego nie chcê, to czyniê... Znajdujê wiêc to prawo, ¿e gdy ja chcê czyniæ dobro, z³o siê mnie trzyma. Albowiem kocham siê w Zakonie Bo¿ym wed³ug wewnêtrznego cz³owieka, lecz widzê inny zakon w cz³onkach moich, sprzeciwiaj¹cy siê zakonowi umys³u mojego i czyni¹cy mnie niewolnikiem... A przeto ja umys³em s³u¿ê Zakonowi Bo¿emu, lecz cia³em zakonowi grzechu”. Trudno o jaskrawsze sformuowanie tego rozdarcia w psychice cz³owieka. Dwa „zakony” jak je nazywa œw. Pawe³, czyli dwa prawa walcz¹ ze sob¹ na polu naszego jestestwa. Prawo dawne zwierzêce (naszego wczoraj, atawizmu) i prawo cz³owieka, które ju¿ czujemy byæ naszym w³asnym, ludzkim z rzutem w upragnion¹ przysz³oœæ, gdy staniemy siê w³adc¹ i panem wszystkich swych narzêdzi, ca³ej natury. Te dwa g³osy, dwie si³y rozdzieraj¹ce nasz¹ istot¹ i mo¿e trzy czwarte tragedii ludzkich w tej dwoistoœci ma swe Ÿród³o. To samo stwierdza œw. Augustyn, jak i Goethe, gdy mówi: „Niestety, dwie dusze ¿yj¹ w mej piersi”. Nie ma cz³owieka na tym poziomie ewolucji, który by tej tragicznej walki w sobie nie przechodzi³.
W poprzednich okresach nie by³o walki a poddanie siê pos³uszne albo nakazom religii, albo ¿¹dzom i namiêtnoœciom, po prostu i bez ¿adnych wyrzutów, gdy¿ prawo wy¿sze nie by³o jeszcze w³asnym przy¿yciem odczute. By³a to „niewinnoœæ” nieœwiadomoœci. Chwilê po tym okresie, gdy punkt ciê¿koœci przesuwa siê ku duszy, a osi¹ ¿ycia staje siê pragnienie wy¿sze - innymi s³owy, gdy istota wewnêtrzna o tyle dojrza³a i usamodzielni³a siê, ¿e dawanie, ofiara wszelkiego rodzaju staje siê jej mi³a, walka ustaje równie¿.
Nie od razu jednak, jest jeszcze jeden przebolesny choæ przepiêkny okres, jak ostatnie cienie przed wschodem s³oñca, które juz nie zajdzie. Oto, gdy prawo duszy ju¿ dzia³a i ono wymaga od „serca”, tj. emocjonalnej, nieraz ju¿ oczyszczonej a przecie jeszcze namiêtnie czuj¹cej i „przywi¹zanej” natury, oddania najdro¿szego. ¯ycie stawia nas wówczas w dramatyczne sytuacje, gdy poœwiêcenie staje siê koniecznoœci¹ i dusza przyjmuje j¹ ju¿ dobrowolnie, ale serce jednoczeœnie „sp³ywa krwi¹”. Powstaje wówczas dziwne, nieznane uczucie jakby rozkrzy¿owania, ale ponad rozpiêtym na krzy¿u sercem wznosi siê ju¿ uœmiech – ból ni¿szego a przecie piêknego (np. osobistego kochania) i radoœæ niemal dopiero œwitaj¹cego przeczucia duchowego stapiaj¹ siê w jedno. Niewymowne i nie nazwane uczucie, które najbli¿sze jest tego, co siê nazywa ekstaz¹.
W niejednym utworze wielkiej sztuki spotykamy oddanie tego przedziwnego uczucia, jak w dzie³ach pewnego typu mistyków. Tu ju¿ cz³owiek staje wobec ofiary zdawa³oby siê w imiê „niczego”, bez ¿adnego nadziei na kompensatê, a poœwiêciæ ma najswojsze i naukochañsze. I nieraz musi przejœæ po takim bohaterstwie prawie ponad si³y emocjonalnej natury okres martwoty, obojêtnoœci, jakby gleba jego psychicznej istoty musia³a odpocz¹æ po spe³nieniu rozkazu wy¿szej JaŸni, aby móc dalej s³u¿yæ jej twórczo. Wiele symbolicznych nazw maj¹ prze¿ycia tego okresu: „Bóg da³, Bóg wzi¹³, niech bêdzie b³ogos³awione œwiête Imiê Jego”, „Po w³asnym sercu trzeba kroczyæ ku Niemu”, „Nagim trzeba iœæ za nagim Chrystusem”, „Ludzie ¿yj¹ œmierci¹ bogów, bogowie ¿yj¹ œmierci¹ ludzi”. Innymi s³owy to staro¿ytne a zagadkowe powiedzenie Hermesa Trismegistosa brzmi: „Natura ni¿sza, czysto ludzka musi w nas zamilkn¹æ, „umrzeæ”, aby natura duchowa, boska mog³a w pe³ni sie przejawiæ.
Na tym poziomie, a na nim znajduje siê dziœ niewielka garstka wœród naszej ludzkoœci, odkrywa siê ju¿ w pe³ni prawo Ofiary, a pragnienie udzia³u w nim coraz szerszego staje siê marzeniem i wol¹. Czuje siê wyraŸnie i dobitnie sw¹ przynale¿noœæ do wielkiej Ca³oœci czy to przez Naród, który siê kocha i widzi siê go jako cz¹stkê o wiele wiêkszej – jako instrument w wielkiej orkiestrze, która musi niebawem zgraæ siê, by partiê jej powierzon¹ przez Najwy¿szego wykonaæ – czy przez wspó³czucie dla ludzi-dzieci, którzy nie widz¹ jeszcze celu ni sensu ¿ycia i cierpi¹ w g³uchej nocy i rozpaczy; czy przez mi³oœæ dla Starszych Braci, którzy s¹ uosobieniem prawa Ofiary i wci¹¿ czuwaj¹ nad krn¹brn¹ i dotychczas jeszcze prawie œlep¹ ludzkoœci¹. I owa wola wspó³dzia³ania z Nimi poczyna odt¹d kierowaæ ¿yciem i czyni ka¿d¹ ofiarê coraz l¿ejsz¹ a¿ staje siê ona czyst¹ radoœci¹ „na obraz i podobieñstwo” ofiary boskiej. Zapomina siê wówczas, ¿e niegdyœ ³¹czy³o siê z Ofiar¹ cierpienie. Czuj¹c wyraŸnie – bo œwiadomoœæ dzia³a ju¿ w sferze ducha a ponad intelektem, który jednoœci nie pojmuje – jedniê ¯ycia ka¿dy czyn spe³nia siê „dla wszystkich” lub dla wszystkoœci istnienia.
Jest to nowa œwiadomoœæ, o której mo¿na powiedzieæ, i¿ jest „poœwiêceniem” (w znaczeniu œwiêtoœci a nie cierpienia) „ca³oœci ¯ycia”, jak i wejœciem we wszechmi³oœæ kosmiczn¹ jako energiê powszechn¹. Widzi siê j¹ w tej sferze wyraŸnie jako potoki ¿ycia nieustannie p³yn¹ce z „Serca” S³owa Przedwiecznego. A wobec piêkna tej jednoœci Wszech¿ycia, ¿ywot pojednyczego cz³owieka, który siebie uwa¿a za oddzieln¹, wyodrêbnion¹ ze wszystkoœci jednostkê, wygl¹da stamt¹d mizernie i ubogo.
Gdy cz³owiek dosiêgnie w swym rozwoju tego poziomu, serce jego otwiera siê ku bezbrze¿nej mi³oœci i oddaje Jej siebie w najwy¿szym weselu pragn¹c jednego: byæ Jej czystym narzêdziem dla ludzi, którzy Jej jeszcze nie znaj¹. Staæ siê Jego „pomocnikiem”, „œwiat³onoœc¹”, wys³añcem nios¹cym wszelkie b³ogos³awieñstwo i najtkliwsz¹ „macierzyñsk¹” rozumiej¹c¹ mi³oœæ skierowan¹ najsilniej ku tym, którzy s¹ najbardziej œlepi, zamkniêci w formie, „pogrzebani” w materii. Radoœci¹ najwy¿sz¹ jest móc budziæ w duszach ludzkich têsknotê ku Prawdzie, rozœwietlaæ mroki niewiedzy, rozgrzewaæ zziêbniête w samotnoœci, œciœniête w mêce serca; wskazywaæ drogê ku sferom, gdzie radoœæ i szczêœcie s¹ przyrodzonym, naturalnym stanem cz³owieka.
Taki „pomocnik” Braci Starszych, kierowników ludzkoœci staje siê znaczn¹ energi¹ duchow¹, gdy¿ si³y, które przed wczeœniej zu¿ywa³ na oddzielne d¹¿enia i wysi³ki (na fizycznym, emocjonalnym i myœlowym planie), s¹ teraz wszystkie zestrzelone w jednym, radoœnie ofiarnym akcie a przez to samo przetworzone w energiê, która p³ynie ³¹cz¹c siê ze strumieniem energii najwy¿szej ku u¿ytkowi i b³ogos³awieñstwu œwiata.
Przetworzenie to dokonuje siê dziêki pobudce, która sama decyduje, w jakiej sferze dana energia dzia³a. Jeœ³i motywem cz³owieka jest po¿¹danie przedmiotów fizycznych dla siebie, energia jego bêdzie dzia³aæ tylko na fizycznym i emocjonalnym planie. Lecz jeœli w tej¿e sferze bêdzie dzia³a³ jako wys³aniec i wyraziciel Potêgi Jedynej, zupe³nie bezosobiœcie, energia któr¹ w dzia³anie w³o¿y stanie siê duchow¹, choæ czyn bêdzie spe³niony fizycznie. Podobnie, jeœli pragnie uczuciowej radoœci dla siebie, energia bêdzie dzia³aæ tylko w sferze astralnej; a jeœli po¿¹da wiedzy osobistym pragnieniem, aby poznaæ i wiedzieæ coraz wiêcej samemu, energia skupi siê w sferze myœlowej. Lecz jeœli pragnie kochaæ wiêcej, aby innym daæ mi³oœæ gorêtsz¹, a wiedzy „po¿¹da” tylko po to, by móc nieœæ wiêcej œwiat³ai prawdy innym, wówczas energia jego siêga a¿ w sferê duchow¹ i jest potê¿n¹, niezmo¿on¹ si³¹. Bowiem pobudka decyduje, w jakiej sferze dana przez cz³owieka w ruch wprawiona energia bêdzie dzia³aæ. Ta sama widzialna czynnoœæ spe³niona przez dwóch ludzi, jednego egoistê umiej¹cego tylko ¿¹daæ dla siebie, drugiego ¿yj¹cego mi³oœci¹ i promieniuj¹cego ni¹ naokó³ w radosnej ofierze bêdzie o¿ywiona zgo³a inn¹ energi¹, inne wyda owoce, inne przyniesie dla autora i otoczenia skutki.
A zmiana motywów od nas samych zale¿y. Dla takiego cz³owieka jak mówi Bhagawad Gita: „Czyn i bezczyn s¹ jednakie”, bowiem nawet, gdy nic nie robi widzialnie, „dzia³a” wci¹¿ swym promieniowaniem. A gdy najitensywniejsze czynnoœci spe³nia w œwiecie widzialnym, pozostaje równie bezosobisty i spokojny, bez egoizmu i po¿¹dañ w nieustaj¹cej wewnêtrznej ciszy. Wszyscy s¹ dlañ godni czci jako ¿ywe „obrazy” Boga –œwiêty czy grzesznik równie wart szacunku, tak samo ogarniany mi³oœci¹. Nic nie ma za w³asne a posiada wszystko, bowiem nie uto¿samia siê z form¹ a z wszechprzenikaj¹cym ¯yciem, którego treœci¹ jest Radoœæ. Zaiste „cierpieniu wówczas po³o¿y³ kres”.
Ka¿dy kto wyczuje w tych liniach prawdê, mo¿e od razu staraæ siê ¿yæ wedle tego prawa ofiary zaczynaj¹c od drobnych uczynków a nade wszystko od pobudek. Czyny mog¹ nie zawsze od nas samych zale¿eæ, ale pobudkami rz¹dzimy bezsprzecznie sami. Mo¿na nie ruszaj¹c siê z miejsca nawet w chronicznej chorobie, w odciêciu od œwiat³a i wszelkich mo¿liwoœci widzialnego dzia³ania staæ siê si³¹ twórcz¹ i dobroczynn¹, kieruj¹c ¿yczliw¹ myœl¹, dobrym ¿yczeniem, œl¹c naokó³ b³ogos³awi¹c¹ moc. Myœl nasza jest potêg¹, z której zakresu nie zdajemy sobie zwykle sprawy. Mo¿emy ni¹ równie „konkretnie” czyniæ jak rêkoma w œwiecie materii. A nieraz nawet „konkretniej”, bo wp³ywamy bezpoœrednio na nasze otoczenie myœlami i uczuciami o wiele wiêcej ani¿eli uczynkami; a w ka¿dym razie nieraz wp³yw myœlo-czuæ jest trwalszy i g³êbiej siêgaj¹cy. ¯adna energia nie ginie, ka¿da wywo³uje skutki w tej samej sferze, w której siê przejawia. Na tym prawie mo¿emy œmia³o oprzeæ dzia³anie myœl¹ i uczuciem we wspó³pracy twórczej z Tymi, których normalnym ¿yciem jest ci¹g³a radosna ofiara. A w miarê jednoczenia naszych si³ z Nimi przekonamy siê, jak zmieni siê ca³e nasze ¿ycie, jak coraz nowe prawdy bêd¹ ods³aniaæ siê przed naszym wewnêtrznym wzrokiem, coraz bogatsze i b³êbsze uczucia rodziæ siê w sercu. Bowiem „prawem rozwoju cz³owieka jest ofiara”, a to znaczy radosne promieniowanie z serca naokó³, nic nie pragn¹c i nie ¿¹daj¹c od ¿ycia, gdy¿ pe³nia w nas samych jest teraz tak wielka, i¿ nic ju¿ dodaæ nie trzeba do wype³niania wiekoœci ¯ycia, tylko snuæ z coraz wiêkszej g³êbi w³asnej. Dzieliæ siê, dawaæ, darzyæ, promieniowaæ ¿yciem twórczym – oto prawdziwe powo³anie „dojrza³ego” wewnêtrznie cz³owieka. Czy¿ nie warto tego przyœpieszyæ?
O kosmicznym Prawie Ofiary mówi wspania³ym s³owem w „Genezie z Ducha” Juliusz S³owacki, który nie tylko zna³ tradycje i filozofiê Wschodu, ale i sam by³ do pewnego stopnia „widz¹cym” i niejedno odczytywa³ w³asnym wewnêtrznym wzrokiem, choæ stosunkowo niedu¿o przekaza³ ze swej ezoterycznej wiedzy w swych poematach. W paru utworach najmniej rozumianych przez zwyk³ych czytelników jak i „uczonych” profesorów i intelektualistów, a najg³êbszych, dotyka wielu tajemnic; zw³aszcza – poza „Królem Duchem”, gdzie mówi o paru inkarnacjach Ducha Narodu i „Samuelem Zborowskim”, gdzie dotyka jednego z najbardziej z³o¿onych zagadnieñ indywidualnoœci Duszy i osobowoœci, tj. ni¿szej i wy¿szej zbiorowej natury Polski jako Narodu w „Genezis z Ducha”.
Mo¿e uwa¿ny czytelnik porówna powy¿szy rozdzia³ o wêdrówce poznawczej Monady poprzez ró¿ne królestwa przyrody, w której zbiera doœwiadczenia i opanowuje materiê ró¿nych sfer z ujêciem S³owackiego. Przekona siê, ile jest punktów wspólnych z jego widzeniem. Mamy pojêcie „dobrowolnoœci” zst¹pienia w stworzony wszechœwiat, rozwój poprzez królestwa przyrody. Ka¿dy nastêpny krok dokonywany przez Ofiarê i pracê Ducha. Mamy wspania³e s³owa: „....wszystko przez Ducha i dla Ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje...”. Czy¿ nie s¹ one powtórzeniem najg³êbszych stwierdzeñ Mêdrców odleg³ej staro¿ytnoœci? Czy¿ nie warto ich dziœ przypomnieæ?
Mieliœmy w³asnych jasnowidzów i wieszczów na miarê Wielkich dawnych Indii, aleœmy dot¹d ich najwspanialszych utworów nie zg³êbili, wiedzy z nich nie zaczerpnêli i w Naród jej nie wnieœli. Jak¿e smutnym i ¿a³osnym faktem jest obezcenianie najg³êbszego mistycyzmu Mickiewiecza, jego towiañszczyzny. Jak¿e p³ytkim i tendencyjnym jest rzucanie na Towiañskiego haniebnych podejrzeñ, bez wysi³ku by przenikn¹æ w jego naukê. A ta poci¹gnê³a nie tylko Mickiewicza, ale i paru myœlicieli w³oskich, jak np. Tancredo Canonico. A grupê wiern¹ ideom Towiañskiego spotka³am we W³oszech jeszcze w pierwszym dziesiêcioleciu tego wieku, a wszyscy jej cz³onkowie byli ludŸmi œwiat³ymi, których trudno by³oby pos¹dzaæ o mglistoœæ intelektualn¹ i brak krytycyzmu. Zreszt¹ sam fakt, ¿e Mickiewicz, który by³ nie tylko geniuszem poetyckim ale i cz³owiekiem g³êbokiej wiedzy wewnêtrznej, widzia³ wielkoœæ duchow¹ Towiañskiego – a ta niekoniecznie idzie w parze z uznaniem przeciêtnych choæby i „uczonych” ludzi – powinnoby powstrzymaæ „odbr¹zawiaj¹cych” krytyków od zbyt drastycznych wniosków. To, ¿e utwory Mickiewicza nawet najbardziej znane jako tylko „literackie” (Farys, Sonety Krymskie) posiadaj¹ g³êboki, choæ trudny do odczytania dla nieznaj¹cych filozofii mistycznej Indii – nurt, wykaza³a dr Maryla Falk (wybitna znawczyni wszechœwiatowego mistycyzmu, autorka wielu dzie³ z tej dziedziny po w³osku, by³a lektorka literatury s³owiañskiej na uniwersytecie w Kalkucie) w swoim wyczerpuj¹cym artykule porównuj¹cym najg³êbsz¹ myœl mistyczn¹ Romantyków z prastar¹ Wed i Upaniszadów Indii.
Wróæmy do S³owackiego, cytujê wyj¹tki z Genezis: „Albowiem duch mój przed pocz¹tkiem stworzenia by³ w S³owie (Logos) a S³owo by³o w Tobie – jam by³ w S³owie. My Duchy S³owa by³o w Tobie – a jam by³ w S³owie. My Duchy S³owa za¿¹daliœmy kszta³tów i natychmiast widzialnymi uczyni³eœ nas, Panie pozwoliwszy i¿eœmy sami z siebie, z woli naszej i z mi³oœci naszej wywiedli pierwsze kszta³ty...”
„Duchy wiêc które wybra³y za formê œwiat³o, od³aczy³eœ od duchów obra³y objawienie siê w ciemnoœci i tamte na s³oñcach i gwiazdach, a te na ziemiach i ksiê¿ycach rozpoczê³y pracê form, z której Ty, Panie, odbierasz ci¹gle wyrób mi³oœci, dla której wszystko jest stworzone, przez któr¹ wszystko siê rodzi”.
Czy¿ nie jest jasne: przyczyn¹ przejawienia wszechœwiatów, wyjœcia z Niepoznawalnego Absolutu (ParaBrahman filozofii indyjskiej) jest mi³oœæ. Duchy (Monady) „za¿ada³y same ze siebie, w³asn¹ wol¹, a przez mi³oœæ, objawienia siê tak¿e w kszta³tach, czyli wziêcia udzia³u w „pracy” stwórczej S³owa Przedwiecznego. A Œwiat³o i ciemnoœæ nie odnosz¹ siê oczywiœcie do fizycznej, a jest to symbol znany w ró¿nych ksiêgach, energii pozytywnej mêskiej i negatywnej, odbiorczej, tj. ¿eñskiej. Ciemnoœæ nie jest tu symbolem ani ociê¿a³oœci (Tamas), ani tym bardziej „z³a”, czyli oporu wielkiej fali boskiego ¯ycia, a po prostu „biernoœci odbiorczej”, pierwiastka ¿eñskiego. Wydaje siê, ¿e S³owacki rozumia³, i¿ pewne duchy na ca³y czas Przejawienia (Manwantary) dzia³aj¹ jako pozytywne, mêskie a inne, jego negatywne, ¿eñskie – co jest nieco inaczej formuowane w filozofii ezoterycznej Indii, ale nie mogê siê teraz nad tym zatrzymywaæ.
Ciekawe jest powtarzanie s³owa „praca” duchów, „praca form”, czyli nad ewolucj¹ form. To jest owa d³uga praca poprzez królestwa przyrody, któr¹ nazywa siê tak¿e – „wyrobem mi³oœci”, co jest œcis³e i obrazowe. I ciekawe jest nastêpne ujêcie, i¿ Duch (Monada) jest trójc¹ (na obraz i podobieñstwo Przedwiecznego), indyjskie Sat-Czit-Ananda, co S³owacki nazywa pierwsz¹ Trójc¹ z trzech osób: z Ducha, z Mi³oœci i Woli z³o¿onej. A dalej: „Wieki minê³y a duch mój ani jednego z tych dni (oczywiœcie okresy geologiczne trwajce miliony lat) nie spocz¹³, lecz ci¹gle pracuj¹c myœl now¹ o kszta³cie zamienia³ w kszata³t, zgodziwszy siê ze S³owem Globowym stanowi³ prawo, a nastêpnie siê prawu poddawa³ w³asnemu.
W tych s³owach jest ciekawe ujêcie wspó³dzia³ania Monady z myœl¹ S³owa Globalnego (Duch Ziemi), które stwarza prawa i kszta³ty. Jak Wedanta mówi, i¿ wszechœwiaty s¹ wywo³ane w byt „myœl¹ Boga” (jak i nasz¹), co ³¹czy siê z pojêciem Maji, która z jednej strony jest uwa¿ana za wyobraŸniê Stwórcy, z drugiej za to wszystko co jest przez ni¹ stworzone. „W ska³ach wiêc ju¿, o Panie, le¿y duch jako pos¹g doskona³ej piêknoœci, uœpiony jeszcze a tego, co dziœ zowiemy œmierci¹, to jest przejœcia Ducha z formy do formy, nie by³o”, „...wtenczas to, o Panie, pierwsze id¹ce ju¿ ku Tobie duchy (...) z³o¿y³y Ci pierwsz¹ Ofiarê. Ofiarowa³y siê na œmieræ. Co zaœ dla nich œmierci¹ by³o, to w oczach Twoich, o Bo¿e, by³o tylko zaœniêciem Ducha w jednej a obudzeniem siê jego w drugiej, doskonalszej formie”, „Z tej œmierci, jako z najpierwsze ofiary, wyrodzi³o siê najpierwsze zmartwychwstanie. Z ³aski Twojej, o Panie, przydan¹ zosta³a duchowi cudowna moæ odtwarzania podobnej sobie formy, przez któr¹ to potêgê w ró¿nej liczbie ujedynione duchy, uderzaj¹c na siebie i zogniaj¹c moce swoje zosta³y twórcami kszta³tów sobie podobnych”.
Jak¿e dobitnie zaznacza, ¿e ofiara jest u podstaw ewolucji. Jak ciekawie i dziwnie wyra¿a rozszczepienie siê dalsze na odwrotnie namagnetyzowane bieguny, „ujednione”, tzn. rozdzielone i zamkniête w odwrotnych formach; w po³¹czeniu i „uderzeniu” na siebie daj¹ „ogniow¹” si³ê stwórcz¹. Wspania³e ujêcie p³ci. „Jedno wiêc ofiarowanie siê Ducha na œmieræ uczynione z ca³¹ potêg¹ mi³oœci i woli, wyda³o potomstwo niezliczone kszta³tów, cuda tworów przeró¿nych. Ty wiesz o wszystkich, ¿adna bowiem forma nastêpna nie zrodzi³a siê z poprzedniej bez wiedzy Twojej”.
Podkreœlenie, ¿e tylko Ofiara jest stwórcza a im ona wiêksza, tym wiêkszy krok naprzód, wa¿niejsze osi¹gniêcie, bardziej znamienna i daleko id¹ca zmiana, „...bo przez przyspieszenie œmierci cia³ przyœpiesza³ siê pêd duchowy ¿ywota, a œmieræ jako prawo formy zosta³a, ¿e tak powiem, królow¹ masek, pow³ok i szat duchowych i dotychczas jest mar¹, bez ¿adnej rzeczywistej w³adzy nad stworzeniem”. Nie wiem, czy istniej¹ w ca³ej nasej literaturze dobitniejsze s³owa o w³aœciwym znaczeniu i miejscu, jakie we wszechœwiecie zajmuje œmieræ – najwiêksza u³uda.
Wreszcie zakoñczyæ bym chcia³a tymi znamiennymi s³owy S³owackiego: „Spraw, o Panie, aby niektóre wielkie duchowe moce w ojczyŸnie mojej uœpione wywiod³y... O to proszê, Bo¿e i Panie mój! O widz¹c¹ wiarê a zarazem o uczucie nieœmiertelnoœci... Spraw, aby ta jedyna droga rozwidnieñ i oœwieceñ – droga mi³oœci i wyrozumienia coraz mocniej lud Twój wybrany, a drog¹ bolesn¹ teraz id¹cy, do Królestwa Bo¿ego zaprowadzi³a”.
W ka¿dej istocie ¿ycie usi³uje siê przejawiaæ, w ka¿dej walczy o szerszy oddech, o przezwyciê¿enie oporu formy, ci¹gnie do œwiat³a, d¹¿y do wiêkszej swobody i wielostronnego wyrazu. I w tej walce, w tym nieustannym ciœnieniu od wewn¹trz ku „wiêcej œwiat³a”, ten, który chce sam rozszerzaæ siê œwiadomoœci¹ musi pomagaæ. Mus ten nie jest oczywiœcie narzucony z zewn¹trz, jest tylko wyrazem niezmiennego prawa przyrody.
Ludzkoœæ w swej ca³oœci jest ¿ywym organizmem, narody jego organami, ludzie – ¿ywymi nieod³¹cznymi ich cz¹stkami – komórkami: „W szczêœciu wszystkiego s¹ wszystkich cele”. ¯aden cz³owiek nie mo¿e siê wydzieliæ z narodu, z ludzkoœci. Co szkodzi jednemu, szkodzi wszystkim. Co zatruwa jeden organ czy komórkê, zatruwa ca³oœæ. Wspó³zale¿noœæ jest tak œcis³a, ¿e nie da siê samemu grzeszyæ ani te¿ samemu siê wznosiæ i rosn¹æ, czy zbieraæ plonu dobrych czynów. I jedno, i drugie oddzia³ywuje nieuniknienie na innych. Przyj¹wszy to jako sksjomat (a ma on wszelkie podstwy i dowody naukowe) mo¿na od razu zrozumieæ, i¿ pomagaj¹c innym w ewolucji, w nastêpnym kroku ku œwiat³u, tym samym pomaga siê sobie. Utrudniaj¹c i opóŸniaj¹c rozwój innych, szkodzimy sobie. Oto dlaczego praca ku dobru innych ludzi jest warunkiem szybkiego wewnêtrznego rozwoju, podwalin¹ duchowego ¿ycia oraz wymaganiem wszystkich szkó³ czy systemów prawdziwej Jogi.
Prawem i samorzutn¹ potrzeb¹ obudzonego ducha jest dawaæ, dzieliæ siê. Lecz zanim stanie siê to nieodpart¹ koniecznoœci¹ w³asnego serca, przyjêcie tego aksjomatu za podstawê ¿ycia jest ze wszech miar u¿yteczne i pomocne. Czytelnik mo¿e zapytaæ: czy nie nale¿y najpierw czegoœ zdobyæ, coœ istotnego w sobie rozwin¹æ, aby dopiero póŸniej móc siê tym dzieliæ? Pytanie logiczne jest tylko pozornie i bardzo z³udne. Nie ma bowiem na œwiecie tak ubogiego cz³owieka, który by nie znalaz³ „ubo¿szej” od siebie istoty, który by nie mia³ absolutnie nic do „dania” drugiemu. Cz³owiek materialnie najbiedniejszy mo¿e mieæ zawsze dobr¹ myœl, ¿yczliwe spojrzenie, mi³y gest i uœmiech. Przy tym wedle pewnego paradoksu, tylko to jest naprawdê naszym, czym siê mo¿emy podzieliæ. A drug¹ stronê tego jest: tylko daj¹c, zdobywamy „wiêcej”, oczywiœcie w sferze psychicznej; choæ przy pewnym po³¹czeniu œwiata moralnego z fizycznym stosuje siê i do tego ostatniego. Zna³am w Polsce klasztor ¿yj¹cy z darów, gdzie przeor mi mówi³, ¿e jeœli daje siê odczuæ brak œrodków w którymœ dziale pracy tak, i¿ grozi mu zamkniêcie, idzie przede wszystkim do kuchni i jadalni, gdzie rozdziela siê darmowe posi³ki ubogim oraz bada czy nie zakrad³o siê gdzieœ najmniejsze sk¹pstwo lub zacieœnienie – „niepe³ne otwarcie r¹k”, jak siê wyrazi³. Twierdzi³, ¿e nieodmiennie tam znajdowa³ przyczyny (uchybienia w swobodnym dawaniu) sprowadzaj¹ce jako skutek zastój w dop³ywie œrodków z zewn¹trz dla ca³ej instytucji.
Z ka¿dego stopnia naszej ewolucji wznosimy siê najszybciej na nastêpny dziel¹c siê tym coœmy ju¿ zdobyli. W ka¿dym stanie im wiêcej oddajemy, tym szybciej siêgamy dalej. Uœmiech mo¿e daæ ka¿dy, nieprawda¿? Zna³am dziewczynê pracuj¹c¹ w biurze, której serdeczny uœmiech kierowany do wszystkich, osobiœcie jej nawet nieznajomych kolegów, oddali³ siê narzucaj¹c¹ siê jednemu z nich myœl o samobójstwie. A ¿ebracy w Indiach niejednokrotnie wiêcej sobie ceni¹ dobre s³owo, uœmiech, serdeczne dotkniêcie a nawet rozumiej¹ce spojrzenie, ani¿eli grosz. Zdarza³o mi siê, ¿e raz otrzymywali takowe, na drugi dzieñ nie przyjmowali datku mówi¹c, i¿ s³owo ma wiêksze dla nich znaczenie. A dzieci nieraz wol¹ z uœmiechem podany kwiat od s³odyczy. Czy¿ nie rozporz¹dzamy wszyscy takim uœmiechem, spojrzeniem i s³owem? Wprawdzie tradycja hinduska mówi, ¿e mo¿emy staæ siê du¿¹ si³¹ pomocn¹ wspó³pracuj¹c¹ z ewolucj¹ dopiero, gdy sami wyzwolimy siê od wszelkich œladów egoizmu i poczucia „ja” i „moje”, czyli prze¿yjemy do dna sw¹ jednoœæ z wszech¿yciem. Ale ja tu mówiê o drodze ku temu celowi pokazuj¹c jak najszybciej mo¿na doñ dojœæ.
Przyj¹wszy za niewzruszony fakt, i¿ ludzkoœæ jest organizmem, trzeba przemyœleæ wynikaj¹ce z tego konsekwencje. A wiêc: ka¿de nienawistne uczucie – a nawet nie¿yczliwa myœl – szkodzi ludziom wokó³ i rozszerzanie siê ¯ycia opóŸnia. Mo¿na pójœæ o krok dalej i spróbowaæ wnikn¹æ g³êbiej w to zagadnienie. Gdy Chrystus mówi o kochaniu nieprzyjació³ i czynieniu dobrze tym, którzy nas maj¹ w nienawiœci, nie jest to ani sentymentalizmem, ani nakazem ku œwiêtoœci – jest to proste naukowe, matematyczne prawo. Jeœli odpowiadamy nienawiœci¹ (we wszelkiej jej postaci: gniewu, oburzenia, z³oœci, itp.) na skierowan¹ ku nam niechêæ, tedy suma tej rozk³adowej energii w organizmie ludzkoœci wzrasta, a szkodz¹c ca³oœci, szkodzi nam samym. Jeœli natomiast odpowiemy enrgi¹ odwrotn¹, ta – jeœli jest równa w nasileniu i napiêciu – neutralizuje i unicestwia poprzedni¹ (plus i minus siê znosz¹). I w rezultacie nie tylko „obroniliœmy” siebie, ale i innych przez uchylenie i zniweczenie szkodliwej si³y. Zaœ odpowiadaj¹c tym samym wedle niszcz¹cego wskazania pism hebrajskich - „oko za oko, z¹b za z¹b”, czyli prawa atawistycznego, zwierzêcego – jad w organizmie ludzkoœci zasilamy, wiêc szkodzimy równie¿ sobie i stajemy na tym samym poziomie co i ten, który nas krzywdzi lub nienawidzi.
To, ¿e myœl, namiêtnoœæ, uczucie s¹ to ró¿ne formy energii, by³o przez psychologów dostatecznie dowiedzione. Jeszcze Mickiewicz wspaniale pisa³: „Cz³owieku, gdybyœ wiedzia³ jaka twoja w³adza! Samotny, wiêziony – myœl¹ i wiar¹ móg³byœ wznosiæ i obalaæ trony”. Nie jest to tylko przenoœni¹, ale dos³own¹, najœciœlejsz¹ prawd¹. „Myœl¹ i wiar¹”, uczuciem i wyobraŸni¹ mo¿na leczyæ i raniæ, uderzaæ i koiæ, pomagaæ w trudnoœciach, jak i te trudnoœci dla drugich stwarzaæ; a tym samym sumê cierpienia na œwiecie powiêkszaæ i rozchylanie siê ¿ycia ku œwiat³u opóŸniaæ. A ten kto chce szybszego rozwoju, kto pragnie zbli¿yæ siê do duchowej Œcie¿ki powinien przede wszystkim zbadaæ, czy nie czyni mimowolnie absurdu, tj. czy nie pcha jedn¹ rêk¹ i nie powstrzymuje drug¹; np. czyta powa¿ne filozoficzne rzeczy, u¿ywa modlitwy i g³êbokiego skupienia, a jednoczeœnie w „wolnych chwilach” myœli i mówi z przyjemnoœci¹ o wadach, przywarach i ma³oœciach innych ludzi. Nie zwa¿a na to, czy jego ton i sposób bycia nie upokarza kogoœ lub nie czyni mu krzywdy; czy nie przysparza ciê¿aru i cierpienia jakiejkolwiek ¿yj¹cej istocie. Rozumne i praktyczne pod tym wzglêdem s¹ rady, jakie dawa³a Annie Besant swoim hinduskim wspó³pracownikom: „Prawdziwy okultysta (czytaj: cz³owiek naprawdê uduchowiony) bêd¹c dla siebie najsurowszym sêdzi¹, najbardziej wymagaj¹cym kierownikiem jest dla wszystkich wokó³ najserdeczniejszym towarzyszem, najbardziej rozumiej¹cym przyjacielem, naj³agodniejszym pomocnikiem. Aby zdobyæ takie rozumienie i zdolnoœæ czucia wespó³ z innymi, trzeba przede wszystkim chcieæ, aby te cechy siê w nas obudzi³y. A rozwin¹ siê najszybciej, jeœli bêdziemy siê staraæ okazywaæ je ka¿demu kogo spotkamy usi³uj¹c nawet nie czyniæ w tym wzglêdzie wyj¹tków. Kto chce zbli¿yæ siê do ¿ycia duchowego, powinien w domu, w rodzinie i w swym otoczeniu byæ tym, do którego ka¿dy najchêtniej siê zwraca w chwilach smutku, niepowodzenia, trudnoœci, a nawet grzechu i przewinieñ pewien, ¿e spotka go wspó³czucie, zrozumienie i pomoc. Nawet cz³owiek g³upi, têpy, nudny i nijaki, nie tylko niczym nie poci¹gaj¹cy, ale nawet dla zwyk³ych ludzi odpychaj¹cy powien by czuæ siê, ¿e temu przynajmniej mo¿e zaufaæ i wierzyæ, i¿ nie bêdzie odtr¹cony ani wyœmiany. „Ka¿da têsknota do lepszego ¿ycia, ka¿da chêæ us³u¿enia innym, ka¿de pragnienie nauki czy jakiegokolwiek rozszerzenia swych umiejêtnoœci i mo¿liwoœci, a nawet pó³œwiadome szukanie œwiat³a, piêkna czy szlachetnoœci musia³oby w nim znaleŸæ zachêtê, otuchê i pomoc, aby najdrobniejszy zal¹¿ek dobra móg³ zakie³kowaæ i wzrastaæ w ciep³ych i wzmacniaj¹cych promieniach jego serdecznej obecnoœci.”
Kto jest naprawdê przyjacielem wszelkiego ¯ycia, jednoczy siê z nim nieœwiadomie wszêdzie; poleje wiêdn¹c¹ roœlinê, nakarmi g³odnego psa czy inne zwierzê, zainteresuje siê bli¿ej zyciem w ka¿dej spotkanej osobie. Zazwyczaj ludzie „nie widz¹” jedni drugich, s¹ tak poch³oniêci sob¹, swymi troskami, pragnieniami i zawodami, smutkiem czy walk¹ i zdobywaniem, ¿e wprost nie patrz¹, wzrok przeœlizguje siê po twarzach nie zatrzymuj¹c siê i nie widz¹c wyrazu – sta³ego czy przemijaj¹cego pod wra¿eniem danej chwili – nie istnieje dla niech ta, jak¿e ciekawa ksiêga ludzkiego oblicza. Nieraz nawet w rodzinie lub wœród dobrych znajomych nie staramy siê odczytywaæ tej subtelnej gry wyrazów twarzy o wiele wierniej odbijaj¹cej prawdê wewnêtrznych prze¿yæ, ani¿eli przypuszczamy. A przecie¿ mo¿e to byæ tak pasjonuj¹ce nawet z punktu widzenia artysty i psychologa.
Jak¿e czêsto mo¿na naprawdê widz¹c – bez jednego s³owa, bez jednego gestu – ul¿yæ lub ukoiæ. Twarz, ruchy, g³os a nade wszystko uœmiech i œmiech zdradzaj¹ cz³owieka. Czytelnik mo¿e powiedzieæ: „tak, ale najczêœciej to , co w nich mo¿na wyczytaæ jest brzydkie, banalne i przeciêtne, po có¿ bym mia³ siê tym interesowaæ?” Pozornie mo¿e mieæ racjê. Jeœli chce sam nale¿eæ do ludzi przeciêtnych, racjê bêdzie mia³ tym wiêksz¹. Ale mówimy do tych, którzy z przeciêtnoœci¹ niewiedz¹cej, bezcelowej egzystencji i chosem biernego ¿ycia chc¹ zerwaæ. Mówimy do tych, którzy do duchowoœci chc¹ zdecydowanie d¹¿yæ, których przestaje obchodziæ ci¹g³e oczekiwanie i ¿¹danie czegoœ od ¿ycia, a w których siê ochota widzenia i wydobywania z siebie twórczej odpowiedzi na ka¿d¹ rzecz, ka¿de ¿ycia „wyzwanie”. A wyzwaniem jest wszystko: ka¿dy napotkamy choæby przelotnie cz³owiek. Ludzie oddzia³ywuj¹ na siebie nie tylko s³owami i widzialnymi czynnoœciami. Czynem mo¿e byæ i myœl, uczucie a nawet nasze „nastawienie”, ton wewnêtrznego stosunku do tego, co spotykamy.
Pierwszym przejawem stosunku twórczego bêdzie zainteresowanie czy to w obserwacji wyrazu twarzy, czy w s³uchaniu tego, co drugi cz³owiek mówi; a zdradza siê o wiele bardziej tym, jak mówi ani¿eli w tym, co mówi; „ws³uchiwanie siê” bezs³owne w atmosferê drugiego cz³owieka. Im ten jest inteligentniejszy, bardziej obudzony wewnêtrznie czy uczuciowo, tym owo us³yszenie jego „dŸwiêku” jest ciekawsze. A jeœli w naszym ogólnym nastawieniu jest ¿yczliwoœæ, nieraz przez samo takie ws³uchanie siê mo¿emy prze³amaæ zaczarowany kr¹g samotnoœci i rozgrzaæ wiotczej¹ce w zgnêbieniu wewnêtrzne miêœnie cz³owieka. Z owego zainteresowania i ws³uchiwania siê – a mo¿e ono dotyczyæ nie tylko ludzi, ale i przyrody, drzew, kwiatów, barw, szmerów, szelestów, wszelkich g³osów natury jak i ¿ycia zwierz¹t, czy te¿ „nastroju” ró¿nych miejsc, gdzie siê znajdujemy – rodzi siê rozumienie, rozszerza siê skala wra¿liwoœci i ¿ycie staje siê bogatsze. A rozumienie wszystkiego, co ¿yje jest bliskie m¹droœci.
Rodin, wielki rzeŸbiarz francuski, w swoim pamiêtniku prywatnym pisa³, i¿ ka¿dy prawdziwy artysta – nawet w ciê¿kich osobistych doœwiadczeniach – zawsze jest cz³owiekiem „okropnie szczêœliwym” (formidablement heureux), bo chce nieodmiennie widzieæ prawdê rzeczy, ludzi i zjawisk oraz umie poza pozorem i form¹ dotrzeæ do sedna, przenikn¹æ w treœæ, wyczuæ wewnêtrzne „s³owo” danej istoty; tê prawdê czci i j¹ niejednokrotnie oddaje w swej sztuce. I w tym procesie ods³aniania siê prawdy, prze¿ywa swoist¹ – mo¿e nieco surow¹ a nawet jakby „gorzk¹” – moc wobec nagoœci widzianego ¿ycia. A przecie¿ nie odda³by jej za ¿adne s³odkie zachwyty nad wyobra¿an¹ u³ud¹. Okultysta zna radoœæ podobn¹ z jedn¹ wszak¿e, doœæ znaczn¹ ró¿nic¹. Gdy artysta zadowala siê wiedzeniem i ewentualnie oddawaniem widzianego, okultysta ³¹czy siê z utajonym pod form¹ ¿yciem nie przestaj¹c widzieæ jej nagiej prawdy, która mo¿e byæ brzydka, nie poci¹gaj¹ca a nawet straszna; siêga w to, co ukrywa siê poza ni¹, w owo: „duch siê w ka¿dym poniewiera”. Bowiem wie dobrze, ¿e ów duch nie umie siê jeszcze przejawiæ poprzez pow³oki materii, nie potrafi opanowaæ zwierzêcych atawizmów swych narzêdzi. A czuj¹c owo „utajone”, ³aczy siê z nim czynnie, bierze w nim niejako udzia³ w doœæ dziwny, najczêœciej nieœwiadomy sposób. Z naszej strony potrzebna wiêc jest czujna, ¿ywa aktywnoœæ i ona to jest najwa¿niejsza.
Znaj¹c teorie psychoanalizy, jak¿e czêsto w zwyk³ej rozmowie, s³uchaj¹c uwa¿nie czyjegoœ sposobu mówienia, mo¿emy poznaæ, ile dawnych urazów kryje siê poza szat¹ banalnych s³ow; ile zadra¿nieñ, bólów, blizn w pewnych specyficznych reakcjach na ró¿ne zjawiska i fakty. Artysta, np. pisarz lubi tak¹ obserwacjê, bo mu to daje materia³ psychologiczny, ale okultystê nie tylko to interesuje – widzi w tym cz³owieku zahamowania ¿ycia, widzi i czuje, i¿ nie p³ynie ono swobodnie, a potyka siê zawadza o urazy, martwe punkty i nie mo¿e uwolniæ siê z jakichœ spowijaj¹cych mgie³ czy wyobra¿eniowych upiorów. A ¿e ukochane ¯ycie wszêdzie jest w nim wci¹¿ zywe, korci go to i budzi samorzutn¹ chêæ rozproszenia tych mgie³, zmniejszenia zatorów, rozbicia przeszkód i jakby gor¹ce pragnienie, by siê coœ g³êbszego wydoby³o z tego cz³owieka; jakaœ odrobina prawdy jego w³asnej wewnêtrznej istoty. I to pragnienie wraz ze szczerym wczuciem siê w owo „utajone” mo¿e mieæ przedziwne nastêpstwa.
„Czy¿byœmy mogli istotnie komukolwiek w tym pomóc?” – mo¿e siê spytaæ czytelnik. „Wszak na tzw. analizy psychologiczne, które maj¹ nas uwalniaæ od podœwiadomych urazów i zahamowañ, specjaliœci trac¹ wiele dni i tygodni. Jak¿e my spotykaj¹c ludzi na parê godzin czy dni moglibyœmy coœ uczyniæ w tej z³o¿onej i trudnej dziedzinie?” I tak, i nie. Gdybyœmy chcieli to œwiadomie i z premedytacj¹ robiæ, oczywiœcie by³oby to brakiem szacunku, a wiêc i istotnej ¿yczliwoœci wobec drugiego cz³owieka. Ale gdy samo nasze wewnêtrzne nastawienie jest silnie zabarwione mi³oœci¹ ¿ycia, czyli duszy, wszêdzie i w ka¿dym ona w³aœnie poczyna dzia³aæ przy takim uwa¿nym wpatrzeniu siê i ws³uchaniu w cz³owieka – najczêœciej poza nasz¹ œwiadomoœci¹ a mo¿e nawet przypuszczeniem. I to jest dobre, bo tylko owa „nieœwiadomoœæ” jest gwarancj¹ „czystoœci”, tj. bezinteresownoœci naszego stosunku. Sami mo¿emy zdawaæ sobie sprawê tylko z serdecznego zainteresowania i wspó³czucia dla zahamowañ i zatorów w innych; a przecie¿ coœ siê mo¿e dziaæ poza nasz¹ œwiadomoœci¹. Ukrywa siê w tym przedziwna tajemnica. Ja mówi dalej Mickiewicz: „Na ka¿d¹ myœl czekaj¹ szatan i Anio³y”. Zamieñmy te niezbyt wspó³czesne s³owa na „œwiadome energie” – jedne twórcze, duchowe, drugie destrukcyjne, co tamuj¹ i niszcz¹ ¿ycie, a bêdziemy mieli œcis³¹ prawdê, która tak dobrze by³a wieszczowi znana.
Jak niechêæ czy z³oœæ w cz³owieku przyci¹ga podobne energie z otaczaj¹cej atmosfery, tak ¿yczliwoœæ i owo ukochanie ¯ycia w ka¿dym i wszêdzie jest samo przez siê wyzwaniem rzuconym w przestrzeñ i przyci¹gaj¹cym albo pr¹dy kosmicznej energii Mi³oœci rozpylonej wokó³, zogniskowuj¹c j¹ niejako w punkcie sk¹d wyszed³ zew (tj. w sercu serdecznego cz³owieka), albo Istoty rozumne (acz dla naszych oczu niewidzialne), którym jeszcze bardziej od nas chodzi o rozszerzanie siê ¿ycia wszêdzie i nieustannie. St¹d ka¿da mi³oœæ cz³owieka, byle czysta, tj. bez egocentryzmu, zwraca Ich uwagê i przywo³uje wspó³pracê. Wiêc samo serdeczne zainteresowanie z naszej strony i wczucie siê w drugiego cz³owieka mo¿e sprowadziæ skutki zupe³nie nieoczekiwane (przez Ich lub si³y kosmicznej wspó³dzia³anie), a id¹ce dalej ni¿ mog³oby przypuszczaæ najœmielsze nasze marzenie. Z naszej strony potrzeba tylko czujnej, ¿ywej, serdecznej „aktywnoœci” wewnêtrznej. Reszta nie do nas nale¿y.
Mo¿emy równie¿ uczyæ siê s³uchaæ jakby poza wierszami tego, co ludzie mówi¹, albo te¿ porozumiewaæ siê „poza ich plecami” z ich istotn¹ dusz¹, apelowaæ wewnêtrznie do tego, co w nich ukryte, najg³êbsze, a im samym jak i zwyk³ym, choæby przyjaznym im ludziom zupe³nie nieznane. Któ¿ ze znajomych Stefana Starzyñskiego czu³ w nim bohatera, a przecie¿ nim by³. Ilu¿ bohaterów i œwiêtych jest i dziœ poœród nas? A zadaniem okultystów czy tych, co chc¹ iœæ drog¹ Jogi, jest wyczuwaæ takie ukryte, potencjalne cechy w innych i zasilaæ je, a tym samym zbli¿aæ ich przejawienie. Czy¿ nie jest to pomaganiem w rozszerzaniu wyra¿eñ ¯ycia? Znów przytoczê s³owa A. Besant: „Aby rozwin¹æ w sobie tak¹ zdolnoœæ pomocy ka¿demu, trzeba j¹ zdobywaæ w codziennym dniu. Przede wszystkim uznaæ (nie tylko teoretycznie) jednoœæ Ducha we wszystkich ludziach. Wówczas ³atwiej nam bêdzie nie zwracaæ uwagi na ich wady, usterki, niemi³e cechy albo nawet na du¿e braki czy przewiny, jako nale¿¹ce do zewnêtrznej natury cz³owieka – a patrzeæ poza ni¹ w g³¹b i dojrzeæ tam, choæby najbardziej st³umion¹ i niewidoczn¹ Duszê. Nastêpnie trzeba uœwiadomiæ sobie ¿ywo odczuciem, nie tylko intelektem, i¿ Dusza ta w ka¿dym usi³uje przejawiæ siê poprzez pow³oki i ciasne ograniczenia osobowoœci”.
Ale i te ograniczenia i pow³oki cz³owieka trzeba badaæ i rozumieæ chc¹c mu pomóc w sytuacji, gdy ktoœ nas pyta o zdanie, o wyjaœnienie jakiegoœ pal¹cego zagadnienia lub prosi bezpoœrednio o radê. Nieraz dawanie innym dobrych rad dla nas samych, przekonywanie ich o s³usznoœci naszych przekonañ a nawet g³êbokiej wiary mo¿e staæ siê narzucaniem lub wywo³ywaæ w nich poczucie „autorytetu”, a wówczas wiêcej szkody mo¿e to przynieœæ ni¿ po¿ytku. Ka¿dy cz³owiek ma w³asn¹ drogê, inn¹ naturê, inna przysz³oœæ. Chc¹c mu pomóc, musimy spojrzeæ od jego strony, wczuæ siê w jego prze¿ycia abstrahuj¹c na chwilê od naszych w³asnych, odrywaj¹c siê niejako od siebie wejœæ jak mo¿na najb³êbiej w jego œwiat ze wszystkimi jego ograniczeniami, ciasnot¹ i przes¹dem. Dopiero gdy jakaœ struna w nas odpowie pokrewnym dŸwiêkiem jego psychicznemu ¿yciu, bêdziemy mogli wydobyæ z naszej g³êbi tak¹ radê, która z jego istotn¹ natur¹ bêdzie w zgodzie, a¿ on sam poczuje, ¿e jest to jakby g³os jego w³asnej duszy. Takie jednoczenie siê z osobowoœci¹ drugiego cz³owieka i odczuwanie tego, co on czuje z jednoczesnym spojrzeniem od strony jego duchowej natury (mo¿e jeszcze na wpó³ uœpionej) nie jest to ³atwe, ale mo¿liwe. A tylko takie podejœcie pomaga naprawdê. Zna³am wielu ludzi serdecznych i gor¹co chc¹cych wszystkim wokó³ pomóc, ale po swojemu nie licz¹c siê z tym czy ich naturze to odpowiada, czy nie. A rezultaty tego by³y smutne - mimowolne narzucanie nieraz bezu¿ytecznych a nawet utrudniaj¹cych, bo dla danego cz³owieka obcych, choæ samo przez siê mo¿e i dobrych metod lub wartoœci.
W stosunku naszym do ludzi wa¿nym te¿ jest poznanie lub wyczucie pobudek cz³owieka. Te s¹ o wiele wa¿niejsze od widzialnych czynów, choæ mo¿e siê to wydawaæ nielogicznym; dla wewnêtrznej oceny jest to œcis³e. Bo czyny s¹ zawsze wynikiem dawnych myœli, namiêtnoœci, czuæ; s¹ nieraz ju¿ nieuniknionym ich skutkiem, jak œciêcie siê nasyconego roztworu soli. Natomiast aktualnoœci¹ gotuj¹c¹ bezpoœredni¹ przysz³oœæ s¹ dzisiejsze pobudki, obecne myœli i uczucia. Nieraz cz³owiek pope³nia coœ, co dla niego samego jest wstrêtne, jakby pchany przez jak¹œ fataln¹ si³ê. Wówczas sam cierpi nawiêcej, choæ rzadko rozumie jak to cierpienie stworzy³. Bywa te¿ odwrotnie – ktoœ spe³nia jakiœ dobry czyn z nisk¹, interesown¹, egoistyczn¹ pobudk¹. Mo¿na powiedzieæ ogólnie, ¿e ka¿dy kto chce ¿yæ duchowo powinien byæ niezmiernie ostro¿yny w swych s¹dach i ocenach ludzi i ich czynów. Gdy¿ id¹c za zwyk³ymi sprawdzianami mo¿na nie tylko siê pomyliæ i cz³owieka tym skrzywdziæ (wznieœæ zaporê na jego drodze, dodaæ mu niepotrzebnie trudnoœci) w i tak nie ³atwej drodze walki jego duszy, a tym samym staæ siê czynnikiem przeszkadzaj¹cym rozszerzaniu siê ¯ycia. Ale mo¿na naszym pos¹dzeniem pchn¹æ go do nowego z³a, jak i skrzywdziæ siebie, bo powiêkszaj¹c myœl¹ sumê z³a i cierpienia na œwiecie opóŸniamy i swój w³asny rozwój.
Nigdy nie przypisywaæ nikomu z³ych, niskich pobudek - jest to jedna z najsurowiej przestrzeganych wskazówek w Jodze. Nie zastanawiaæ siê te¿ i nie roztrz¹saæ z innymi wad, uchybieñ, brzydkich cech, przewinieñ i grzechów ludzi, jeœli nie jest to naszym wyraŸnym obowi¹zkiem, np. jako wychowawcy czy nauczyciela lub rodzica. Ale i wtedy pamiêtaj¹c zawsze, ¿e naszym zadaniem jest pomóc zmagaj¹cej siê duszy, która usi³uje daæ sobie radê ze swymi krn¹brnymi narzêdziami (myœlo-czuciowym i fizycznym), a nie przeszkadzaæ w tej walce przez zasilanie nasz¹ myœl¹ jej „wrogów”. Z tego jasno wynika, ¿e wszelkie obmowy, plotki, potêpienia, oczerniania, itp. s¹ wrêcz z³e, szkodz¹ innymi i nam samym. Stwarzaj¹ na naszej w³asnej jak i innych drodze nadwy¿kê trudnoœci, jak umyœlnie rzucane k³ody pod nogi. Nie mo¿e szybko rozwijaæ siê wewnêtrznie ten, kto na to nie zwraca uwagi i ci¹gle ciê¿aru swym braciom walcz¹cym dodaje, a siebie tym poni¿a i sp³yca. Gdyby¿ ludzie mogli to zrozumieæ!
A wreszcie najtrudniejszy stosunek do ludzi tzw. „z³ych”, okrutnych, znêcaj¹cych siê nad innymi zazwyczaj s³abszymi od siebie, itd. Trzeba wci¹¿ pamiêtaæ ten aksjomat, o którym mówi³am na pocz¹tku: organizm ludzkoœci ogarnia wszystkich, ka¿da nienawiœæ zatruwa i szkodzi czy bêdzie ona wyra¿ona przez zbrodniarza, czy przez tych, którzy w imiê sprawiedliwoœci nañ siê oburzaj¹ i go nienawidz¹ i chc¹ dlañ kary, i ¿ywi¹ mœciwoœæ, itp. W ka¿dym z nas tkwi¹ mo¿liwoœci nienawiœci i nei zdajemy sobie sprawy, ¿e w oburzeniu naszym w stosunku do ludzi okrutnych tai siê ta sama nienawiœæ tylko w nieco innej formie. Zazwyczaj dzia³amy i czujemy zgodnie z mœciwym wskazaniem przesz³oœci: za ka¿d¹ winê konieczna kara z t¹ ró¿nic¹, ¿e nie sami chcemy siê „mœciæ” i karaæ, a przekazaliœmy to prawom zespo³u, ale sami solidaryzujemy siê zwykle z tzw. „surowym wymiarem sprawiedliwoœci”. Dla zwyk³ego cz³owieka jest to zrozumia³e i naturalne. Ale nie dla cz³owieka, który chce d¹¿yæ do ¿ycia duchowego. Dla niego jedynym prawem musz¹ byæ s³owa Chrystusa.
Nie jest to ³atwe; zrozumienie psychologii szerszej ponad przyjêt¹ dziœ przez naukê mo¿e w tym dopomóc. A gdy przyjmiemy (choæby jako robocz¹ hipotezê) prawo reinkarnacji, czyli powolne, poprzez setki istnieñ na ziemi opanowywanie przez Ducha swych narzêdzi (fizycznej i myœlowo-namiêtnoœciowej natury) i poznawanie poprzez nie praw przejawionych œwiatów dowiemy siê o niez³omnym Prawie przyczyny i skutku, dzia³aj¹cym we wszystkich sferach wszechœwiata. £atwiej zrozumiemy, ¿e istniej¹ dziœ na ziemi dusze „starsze” i „m³odsze”, tj. które rozpoczê³y sw¹ wêdrówkê poznawcz¹ wczeœniej lub póŸniej. Maj¹ wiêc za sob¹ niejednakow¹ iloœæ doœwiadczeñ i wiedzy. Jedne maj¹ jej wiêcej, co wyra¿a siê w jaœniejszym rozpoznawaniu co „dobre” a co „z³e” oraz w tym, co nazywamy „g³osem sumienia”. Inne s¹ jeszcze „niemowlêce” i dla ich pojmowania to jest dobre, co im przynosi rozkosz czy przyjemnoœæ, choæby to krzywdzi³o innych. To jest z³e, co dla nich osobiœcie jest przykre lub dokuczliwe. Te ¿yj¹ dla atawistycznego prawa rz¹dz¹cego œwiatem zwierzêcym i dopiero bardzo powoli zbieraj¹ doœwiadczenia i nauki.
Oczywiœcie wœród ludzi zbrodniczych czy okrutnych jest wiele typów i w rozumnym prawodawstwie ka¿dy typ musia³by byæ inaczej traktowany. S¹ jednostki zupe³nie prymitywne, niemal nie ponosz¹ce jeszcze pe³nej za swe czyny odpowiedzialnoœci i s¹ ca³kiem œwiadome o perfidnym intelekcie, du¿ej przebieg³oœci i sprycie. Inne jeszcze popchniête s¹ do jakiejœ zbrodni jakby „pomimo woli” przez „jak¹œ” si³ê, jak nieraz same okreœlaj¹. Wreszcie fizycznie lub intelektualnie zwyrodnia³e, a do tego rzêdu, s¹dzê, nale¿a³a znaczna czêœæ nazistów. Cz³owiekowi prymitywnemu okrucieñstwo wobec drugiej istoty daje poczucie si³y, zaspokaja jego „wolê ku potêdze”, jak psychoanalitycy nazywali ten prymitywny a równie powszechny instynkt, jak instynkt p³ci. A gdy spotykamy cz³owieka o intelekcie bynajmniej nieprymitywnym, któremu przyjemnoœæ sprawia cierpienie drugiej istoty, mamy do czynienia ze spaczeniem tak powa¿nym, ¿e mo¿emy prawie byæ pewni, i¿ jest to chorobowe – psychiczne lub moralne skrzywienie. Pierwsze nale¿y do psychopatii, drugie jest zwyk³ej nauce nieznane, jest to nadw¹tlenie kontaktu ze sw¹ Dusz¹, które mo¿e prowadziæ do zupe³nego oderwania siê od niej, a to by odpowiada³o w du¿ej mierze teorii o „potêpieniu”.
Jaki¿ mo¿e byæ nasz do tych wszystkich typów stosunek? Do pierwszego oczywiœcie jak do moralnego niemowlêcia, nie rozumiej¹cego naszych wartoœciowañ i sprawdzianów; do dziecka, które trzeba uczyæ, a nie karaæ. Do drugiego – choæ ka¿de spo³eczeñstwo ma prawo ich izolowaæ, ale sama izolacja w dziesiejszej formie wywo³uje pogorszenie a nie polepszenie, pcha ich dalej po drodze nienawiœci, z³oœci i zemsty. A jedyn¹ pomoc¹ by³oby obudzenie jakichkolwiek wzruszeñ dobroci i choæby prymitywnej mi³oœci i przywi¹zania oraz zmuszenie do jakiejkolwiek aktywnoœci jako przeciwwagi dla zimnego i chytrego intelektu. Oczywiœcie ze strony Jogów czy uczniów – tylko rozumienie a nie potêpienie. Trzeci typ ma wiele odmian: od ludzi ju¿ zupe³nie œwiadomych „z³ego i dobrego”, walcz¹cych szczerze ze sw¹ ni¿sz¹ natur¹, têskni¹cych w tej czy innej formie do „lepszego” a nieoczekiwanie dla siebie pchniêtych ku „z³emu”; a¿ do tych, którzy pope³niaj¹ okrucieñstwa dla „idei” (czyli w³asnego, wyobraŸni¹ skreœlonego, u³udnego zazwyczaj obrazu), dla jakiegoœ wy¿szego celu, jak to czynili, np. inkwizytorzy. Dopuszczali siê oni najpotworniejszych okrucieñstw dla w³asnego wyimaginowanego pojêcia o nauce Chrystusa – Pana nieskoñczonej Mi³oœci – niby dla ratowania dusz mêczonych heretyków. A ludzi na tym poziomie i dziœ jest niema³o. Takim by³ np. zabójca Gandhiego – fanatyk wpatrzony w swoje ciasne, ma³e pojêcie o Hinduizmie i w jego imiê ziej¹cy nienawiœci¹ do wznosz¹cego ten¿e Hinduizm na wy¿yny odnowienia – Gandhiego.
Zapewne natrudniejszy jest w³aœnie stosunek do tego typu (takimi byli Faryzeusze), bo jest w nich to, co samemu ¯yciu jest wrogie – zak³amanie, ob³uda, nieszczenie ¿ycia dla w³asnej, potwornie nêdznej fikcji. Ale i w tym wypadku, jak w poprzednim, o wiele ³atwiejszym do ustosunkowania siê mog¹ byæ zastosowane s³owa znamienne i g³êbokie wypowiedziane przez jednego z najwiêkszych ¿yj¹cych dziœ ludzi, J. Krysznamurtiego. Gdy w parê dni po zabójstwie Gandhiego na wielkim zebraniu ktoœ siê spyta³: „Kto jest w³aœciwie wienien œmierci Gandhiego?”, pad³a dziwna na pozór odpowiedŸ: „Wy sami, ka¿dy z was, który nienawidzi³, kto swoj¹ religiê i w³asne przekonania uwa¿a³ za jedynie dobre, a cudze lekcewa¿y³; kto ¿ywi³ niechêæ, pogardê, wy³¹cznoœæ...” Chwila zastanowienia a zrozumiemy, co ta odpowiedŸ zawiera. Myœl, uczucie, namiêtnoœæ jak mówiliœmy, s¹ konkretn¹ energi¹. Ludzie oddzia³ywuj¹ jedni na drugich. Któ¿ z nas mo¿e byæ pewien, czy nie pchn¹³ kogoœ, kto siê znalaz³ w sferze dzia³ania jego nienawistnych myœli do takiej czy innej zbrodni? Ka¿dy okrutny czyn jest jeno konkretyzacj¹, ostatnim punktem krystalizacji szeregu takich samym okutnych czucio-myœli. A któ¿ z nas od takch czucio-myœli by³ przez ca³e ¿ycie ca³kowicie wolny? A jeœli przyjmiemy reinkarnacjê, có¿ wiemy o naszych poprzednich ¿ywotach i ich dziedzictwie, tj. sumie nienawiœci, jak¹ w nich zrodziliœmy? Ta, jeœli jej nie przeciwstawimy neutralizuj¹cej energii, w ka¿dej chwili mo¿e skonkretyzowaæ siê w jakimœ czynie, którego brzydot¹ sami bêdziemy zdziwieni, jak i pchn¹æ do podobnego kogoœ, kto mo¿e znaleŸæ siê blisko nas. Psychiczne atmosfery ludzi nie tylko wci¹¿ siê dotykaj¹, ale oddzia³ywuj¹ na siebie wzajemnie w o wiele wiêkszej mierze ni¿ mo¿emy przypuszczaæ. Jak harmonijne i „dobre” przyci¹gaj¹ podobne energie kosmiczne oraz równie harmonijne œwiadome Istnoœci, tak dysharmonijne – rozk³adowe i niszcz¹ce przyci¹gaj¹ te energie, które rozszerzanie siê œwiadomoœci opóŸniaj¹, czyli utrudniaj¹ rozkwit ¿ycia (tak¹ jest wszelka nienawiœæ, nawet w naj³agodniejszej formie). A si³ takich, równie œwiadomych jak „anielskie” jest wokó³ niema³o. Czyli nigdy nie wiemy czy nie jesteœmy indywidualnie wspó³odpowiedzialni za wszelkie dziej¹ce siê wokó³ nas z³o, bo kolektywnie jesteœmy za nie odpowiedzialni zawsze jako nieoddzielne komórki jednego organizmu narodu i ludzkoœci.
Któ¿ wie, ile zbieraj¹cych siê przez wieki potwornych si³ nienawiœci do ¯ydów wyla³o siê, gdy przepe³ni³ siê zbiornik w zbrodniach nazistów wobec ich? Czy ka¿dy antysemita nie ponosi za nie zupe³nie wyraŸnej odpowiedzialnoœci? To samo stosuje siê do wszystkich okrucieñstw dziej¹cych siê w naszych czasach. S¹ one uzewnêtrznieniem tego, co w atmosferze myœlo-czuæ i namiêtnoœci wielkich zespo³ów ludzkich kr¹¿y³o jadem od lat czy od wieków. Dlaczego w³aœnie w naszej epoce konkretyzuje siê to w olbrzymich, przera¿aj¹cych rozmiarach? Bo jest to epoka prze³omowa przeciêcia siê dwóch wielkich ³uków ewolucyjnych, wa¿enia siê si³ atawistycznych „wczoraj” (prawa zwierz¹t) i si³ nowopowstaj¹cych, cz³owieczych, które zadecyduj¹ o bezpoœrednim, najbli¿szym i nieco dalszym „jutrze” ludzkoœci.
Rozumiej¹c to, ci z nas, którzy pragn¹ widzieæ to „jutro” a nwet jeszcze „dzisiaj” w œwietle nowego promienia œwiadomoœci i chc¹ sami wzi¹æ w tym czynny udzia³, musz¹ stosowaæ to prawo w swym ¿yciu. Nie jakieœ nowe prawo, tylko to samo, które g³osi³ Chrystus, o którym przed Nim mówi³ Buddha (nienawiœci nie ugasisz nienawiœci¹; nienawiœæ ugasisz tylko mi³oœci¹); a jeszcze wczeœniej Szri Kriszna na wielkich polach Kurukszetry – bitwy ¿ycia – w swej s³ynnej Bhagawad Gicie. A stosuj¹c to prawo do owych najokrutniejszych, z³o czyni¹cych mo¿e zdo³amy wydobyc z dna serca – gdzie ukrywa siê w ka¿dym, który ju¿ to rozumie, Chrystusowy Duch – litoœæ zamiast zemsty. Bo ci, którzy dziœ czyni¹ z³o, „zap³ac¹” za to sami niezmiernym cierpieniem w przysz³oœci, bowiem „co kto posieje, to i ze¿nie”, z Prawa nikt naigrywaæ sie nie mo¿e. Nienawiœæ, chêæ odwetu i zemsty szkodzi, zatruwa przede wszystkim tego, który j¹ ¿ywi i zespó³ – np. Naród – do którego nienawidz¹cy nale¿y. Wiêc ci, którzy swój Naród przwdziwie kochaj¹ powinni siê tych namiêtnych uczuæ specjalnie wystrzegaæ, by nie ws¹czaæ owych jadów w organizm Narodu. Warto nad tym g³êboko siê zastanowiæ. Chc¹c myœleæ matematycznie, nale¿a³oby powiedzieæ: im wiêksza zbrodnia, tym wiêksza powinna byæ litoœæ dla sprawcy a mi³oœæ dla grupy, w której ta zbrodnia siê dokona³a jako czêœci ca³oœci (np. narodu), jeœli nie potrafimy jeszcze ogarn¹æ wszystkich ludzi, a ludzkoœæ zdawaæ siê nam mo¿e abstrakcj¹. Takie nautralizowanie z³a, jak przetapianie go w wielkim roz¿arzonym p³omieniu w nowy stop jest zadaniem tych, którzy na Œcie¿kê przyspieszonego rozszerzania siê œwiadomoœci chc¹ wst¹piæ lub ju¿ ni¹ krocz¹. Któ¿ wie, czy nie jest to cicha, nieznana a najpiêkniejsza funkcja w ca³ej ludzkoœci?
Dziœ, gdy moment historyczny jest dla niej moralnie tak krytyczny, a zakrêt drogi tak ostry i tak niebezpieczny potrzeba ochotników do tego przedziwnego zadania. Aby mu sprostaæ nie potrzeba ani uczonoœci, ani wybitnego intelektu czy wp³ywowego widzialnie stanowiska – potrzeba wielkiego serca, jednolitoœci charakteru i uniezale¿nienia siê od przesz³oœci, tak osobistej jak zespo³owej. A droga choæ „w¹ska” jest najpiêkniejsz¹ ze znanych mi na ziemi, bo staje przy nas Najwy¿szy Przyjaciel, gdy wedle tego, co tak dawno wskazywa³, zaczynamy ¿yæ i czyniæ w codziennym dniu.
Oby takich „ochotników” wœród Polaków znalaz³o siê wielu, bo kraj nasz by³ w tej ostatniej epoce terenem najbardziej rozszala³ych i niszcz¹cych si³. Czy¿ nie nale¿y wiêc rzuciæ na szalê równej mocy si³y Chrystusowej dŸwigniêtej z dna naszych serc? Odpowiedz sobie sam czytelniku.
W mym badaniu ¿ycia i jego zagadnieñ stara³em siê zawsze sprowadzaæ wszystkie teorie do najjœniejszej i najprostszej formy. Filozoficzne systemy, które traktuj¹ problemy ¿ycia w oderwaniu, w z³o¿ony czysto intelektualny sposób nie przemawia³y do mnie nigdy, ale wiem, ¿e przemawiaj¹ do wielu ludzi.
Najwa¿niejsz¹, centraln¹ rzecz¹ jest sam cel naszego ¿ycia. Nie ma wedlug mnie znaczenia,jak go sobie ka¿dy po swojemu wyobra¿a. Czy chrzeœcijanin nazwie go „niebo” lub zbawienie, a hindus czy buddysta – wyzwolenie lub doskona³oœæ, a jeszcze ktoœ inny „prawda”, szczêœcie lub „nadcz³owieczeñstwo”, bêd¹ to tylko ró¿nice nazw. Dla mnie trzy krêgi lub stopnie wiod¹ do tego najwa¿niejszego celu. Pierwszym jest maksyma – poznaj samego siebie, drugim – prawo karmy, trzecim – czyn.
Wyjaœniê pokrótce, co pod tym rozumiem. „Poznaj samego Siebie” to staro¿ytne s³owa, które by³y wyryte nad drzwiami greckich œwi¹tyñ, bowiem Grecy uwa¿ali, ¿e bez dok³adnej znajomoœci naszej natury nie mo¿na daleko zajœæ a drogach ¿ycia ani ich zrozumieæ. A badaj¹c nasz¹ naturê i jej z³o¿on¹ budowê trzeba braæ pod uwagê szerokie, wspania³e zadania rozwijaj¹cej siê spiralnie ewolucji ka¿dej duszy, jak to podaje filozofia ezoteryczna lub teozofia, bo bez tego nie zdobêdziemy bodŸca w d¹¿eniu do naszego celu. A w tym badaniu i poznawaniu siebie musimy braæ pod uwagê ów drugi punkt czy stopieñ, o którym wspomnia³em, tj. prawo, które rz¹dzi naszym ¿yciem i jest najœciœlej zwi¹zane z naszymi myœlami, uczuciami i czynami. Jest to prawo przyczyny i skutku, czyli przyczynowoœci, zwane karm¹. W nauce udowodniono, ¿e akcja i reakcja s¹ odwrotne i sobie równe. Wszystkie religie i tym wielkim prawie mówi¹. Chrzeœcijañstwo o nim wspomina w s³owach: co cz³owiek posieje, to i zbierze. Istnieje wiele przyrodniczych praw, ale tylko prawo karmy uczy nas wszystkich, gdy¿ jest ono kluczem zarówno do naszego szczêœcia, jaki i do wszelkich cierpieñ i udrêczeñ. Nauczy ono w koñcu ka¿dego bez wzglêdu na to, jakie wyznaje wierzenia czy teorie, tworzyæ harmoniê zamiast zgrzytów niezgody i nienawiœcie, bo samo ¿ycie nieustannie nas zachêca i zmusza do szukania pokoju i szczêœcia.
Jeœli jest to jedyne prawo, które nas naprawdê uczy, tedy rz¹dz¹c przyczynami oczywiœcie zdobêdziemy równie¿ w³adzê nad ich skutkami. Wiêc najwa¿niejszym zagadnieniem bêdzie zrozumienie, kiedy i jak stwarzamy owe przyczyny? Powiedzmy, ¿e ktoœ (nazwijmy go A) ma niechêæ, czyli wywo³uje niezgodê, tworzy zgrzyt w stosunku do kogoœ drugiego (nazwijmy go B). Tym samym A stwarza pewn¹ przyczynê przez swoje bierne lub czynne postêpowanie. W ka¿dej chwili wiêc, gdy tego zechcemy mo¿emy wywo³ywaæ pewne przyczyny myœl¹, uczuciem i czynem. Karm¹ B bêdzie zneisienie tej niechêci, gdy¿ sam da³ do niej w przesz³oœci jak¹s przyczynê, a przez swe obecne na ni¹ reagowanie stworzy now¹ przyczynê. Jeœli reakcja jego bêdzie harmonijna, wywo³a harmonijny skutek i odwrotnie. Jeœli zareaguje gniewem, czyli z³oœci¹ (zgrzytem) skutek bêdzie nieharmonijny. Musimy zrozumieæ, ¿e za ka¿dym razem, gdy na coœ siê gniewamy, mamy pretensjê lub ze zniecierpliwieniem krytykujemy lub oburzamy siê (choæby to by³a nawet pogoda) stwarzamy tym nieharmonijne skutki. A gdy jestem œwiadom, ¿e siê oburzam czy to na ¿al, czy ostro coœ krytykujê, muszê zdaæ sobie sprawê, ¿e moje zrozumienie wielkiego prawa karmy jest bardzo niedoskona³e. Przyroda nie zmusza nas do reagowania harmoni¹, ale jeœli wywo³ujemy zgrzyty musimy nieuniknienie ponieœæ tego konsekwencje. Wiêc najwa¿niejsze jest jak najstaranniej baczyæ na owo stwarzanie przyczyn. Powinniœmy byæ zawsze czujni i œwiadomi naszych reakcji zw³aszcza na zdarzenia, które nas bezpoœrednio osobiœcie dotycz¹ oraz staraæ siê pamiêtaæ, ¿e mamy zupe³n¹ swobodê reagowania jak, siê nam podoba, tj. zawsze mamy mo¿noœæ tworzenia przyczyn harmonijnych przez myœl i uczucia. A jeœli tworz¹ one wci¹¿ dysharmoniê, nie trzeba narzekaæ na los, gdy smutki i strapienia przewa¿aj¹ w naszym ¿yciu. Aldous Huxley powiedzia³ s³usznie: „Zdarzenia i wypadki, jakie nas spotykaj¹ nie s¹ doœwiadczeniem, jest nim dopiero to, co cz³owiek z tych zdarzeñ robi, tj. jak je przyjmuje.”
Czasem ludzie nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e swymi reakcjami stwarzaj¹ nowe przyczyny, mog¹ uwa¿aæ prawo przyczynowoœci za naukê, która rozwija fatalizm, gdy¿ jesteœmy pozornie pod w³adz¹ nie koñcz¹cego siê ³añcucha przyczyn i skutków i nie jesteœmy w stanie nic na to poradziæ ani spod tej w³adzy siê wyrwaæ. Tymczasem jest odwrotnie, bo mamy pe³n¹ swobodê w stwarzaniu nowych przyczyn. Od chwili, gdy zdamy sobie jasno sprawê, co stanowi przyczyny i skutki, zmienia siê ca³y nasz stosunek do ludzi, którzy nam dokuczaj¹, nas krzywdz¹ czy zwracaj¹ siê ku nam z jakimkolwiek przykrym nastawieniem. Rozumiemy wówczas, ¿e oni stwarzaj¹ przyczyny dla swej przysz³oœci, my zaœ znosimy tylko skutki tego, coœmy w przesz³oœci posiali. Mo¿emy im powiedzieæ: „Wdziêczny ci jestem, ¿e u³atwiasz mi sp³acenie d³ugu, który móg³by dalej mi ci¹¿yæ, a tobie wspó³czujê, bo sam siê zad³u¿asz.”
A ostatni mój punkt czy te¿ stopieñ polega na zrozumieniu, ¿e wszelka myœl przy jej dostatecznym nasileniu musi zakoñczyæ siê czynem. Jeœli tylko przyjmujemy istnienie tego prawa przyczyny i skutku, ale nie postêpujemy wed³ug niego, nie mo¿emy siê spodziewaæ radoœci ani szczêœcia w ¿yciu. Ziarna, które siejemy, (przyczyny, które stwarzamy teraz) musz¹ byæ harmonijne, jeœli chcemy radoœci. Dr Arundale pisa³: „Jak¿e ma³o ludzi rozumie, ¿e ka¿da troska, ból, smutek czy rozpacz, jak i ka¿da radoœæ czy zadowolenie wêdruj¹ poprzez ca³y œwiat i ca³y œwiat przenikaj¹.” Jak¿e wiêc niezmiernie wa¿ne jest tworzyæ teraz harmoniê, teraz ka¿d¹ myœl¹ i ka¿dym uczuciem wywo³ywaæ wielki ton mi³oœci dla ogólnej, powszechnej symfonii ¿ycia. W istocie ¿yjemy tylko w teraŸniejszoœci, w owym „wiecznym teraz” i mamy w³adzê tylko nad tym, jak dzia³amy i jak reagujemy tylko w „teraz”, tylko w danej chwili. Jeœli potrafimy zupe³nie œwiadomie rz¹dziæ ka¿d¹ chwil¹ naszego ¿ycia, dzia³aæ i reagowaæ tak, jak sami chcemy, bêdziemy z koniecznoœci stwarzali tak¹ sumê postêpu i radoœci, jaka bêdzie odpowiadaæ naszej umiejêtnoœci harmonijnego czynu i reagowania. Jeœli w ka¿dym momencie bêdziemy stwarzaæ tylko harmonijne przyczyny, tedy zupe³nie naturalnie osi¹gniemy wkrótce nasz cel, jakkolwiek byœmy go nazwali. Osobiste okreœlenie go nie jest w tym wypadku wa¿ne. Nie znaczy to oczywiœcie, ¿e harmonijne przyczyny mog¹ wynikaæ z interesownych i ciasnych pobudek.
Zrozumia³em niedawno, dlaczego jeden z najwiêkszych myœlicieli wspó³czesnych J. Krishnamurti du¿e znaczenie nadaje czujnoœci i zdawaniu sobie sprawy z ka¿dej chwili ¿ycia. Trzeba nie tylko intelektualnego przyjêcia prawa karmy. Potrzeba ci¹g³ej o nim pamiêci i œwiadomoœci jego aktualnego dzia³ania. Dochodzi siê do tego nieraz latami rozmyœlañ, ale i wielk¹ czujnoœci¹ i baczeniem na ka¿dy czyn, myœl i uczucie. Œwiadomoœæ, i¿ tworzymy nieuniknione karmiczne skutki, dopomaga nam do dzia³ania i reagowania myœl¹ i uczuciem coraz czêœciej spokojnie i harmonijnie. Jeœli bêdziemy wci¹¿ o tym najwa¿niejszym prawie pamiêtaæ, bêdziemy te¿ usi³owaæ nie stwarzaæ nic, co by siê sprzeciwia³o harmonii teraz, w tej chwili, wówczas nasze osobiste koncepcje, jak i nazwa naszego ostatecznego celu nie bêd¹ wa¿ne. Poczu³em niedawno wielkoœæ wiary w powszechne braterstwo, zrozumia³em, ¿e w³aœnie karma jest podstaw¹ prawa braterstwa a¿ dopóki nie odkryjemy w³asnym doœwiadczeniem nastêpnego szczebla, gdzie juz rz¹dzi wszechw³adnie mi³oœæ.
UNESCO zwo³a³o niedawno posiedzenie specjalistów od zagadnienia ras. Najlepsi wszechœwiatowi specjaliœci w dziedzinie biologii, genetyki, psychologii i antropologii zgromadzeni w Pary¿u opracowa³i naukowe podstawy równoœci wszystkich ras, wiêc i jednoœci ca³ej ludzkoœci. To znalaz³o swój praktyczny wyraz w Karcie Praw Zjednoczonych Narodów. Innymi s³owy sformuowali podstawy filozofii powszechnego braterstwa.
Oczywiœcie jest doœæ ³atwo staraæ siê o postêpowanie braterskie jak i o braterskie myœli i uczucia, gdy jesteœmy pewni, ¿e odp³ac¹ nam tym samym. Jak¿e inaczej wygl¹da³ by nasz œwiat, gdyby wszyscy zrozumieli niez³omnoœæ tego jednego prawa! Wszyscy staralibyœmy siê byæ humanitarni i ¿yæ z bliŸnim jak z bratem, choæby z zupe³nie egoistycznej pobudki, pamiêtaj¹c, ¿e nasze okrucieñstwo dziœ, zwróci siê z takim samym skutkiem przeciw nam jutro. Czyli reakcja bêdzie tak samo nasilona jak nasza akcja. A gdybyœmy w to prawo wniknêli g³êbiej, odrzucilibyœmy i egoizm rozumiej¹c, ¿e i on przyniesie nam odpowiednie, na pewno ma³o po¿¹dane skutki. I powoli wyrabialibyœmy w sobie o wiele szersze spojrzenie na œwiat i czystsze uczucia.
Zapamiêtajmy wiêc te trzy podstawy: znaj siebie samego, karma i czyn, które doprowadz¹ nas zawsze do naszego celu. Gdy dzia³amy teraz stwarzaj¹c harmoniê myœl¹, uczuciem, czynem, jakie¿ mog¹ mieæ znaczenie odrêbnoœci w naszym ujmowaniu i nazywaniu owego celu? Có¿ to szkodzi, ¿e jeden go nazwie „zbawieniem” a inny doskona³oœci¹, szczêœciem, prawd¹ czy ¿yciem. Ka¿dy musi dbaæ przede wszystkim o rozumienie Wielkiego Prawa, o czujnoœæ na wszystkie jego przejawy. Musi wiedzieæ, ¿e trzeba tworzyæ harmoniê teraz przejawiaj¹c dobroæ, wspó³czucie i rozumienie, a unikaj¹c krytyki, niezadowolenia, gniewu, z³oœci, itp. Starajmy siê zrozumieæ, i¿ ka¿d¹ chwil¹, ka¿dym obecnym momentem, owym teraz trzeba rz¹dziæ. A jeœli potrafimy tworzyæ w obecnej chwili harmoniê – radoœæ i szczêœcie stanie siê tak¿e teraz, zaraz naszym udzia³em.
Rozes³ano niedawno ankietê z pytaniem: „Co jest bezpoœrednim celem dla którego ¿yjecie?” Trzy tysi¹ce osób odpowiedzia³o i na tê iloœæ a¿ 94 procent stwierdzi³o, ¿e po prostu znosz¹ teraŸniejszoœæ, a oczekuj¹ czegoœ lepszego w przysz³oœci, czyli czekaj¹, ¿e siê coœ stanie i zmieni w ich ¿yciu. Jest to zupe³nie fa³szywe podejœcie. Nie nale¿y ani marzyæ o szczêœciu, które ma przyjœæ kiedyœ w przysz³oœci, ani wspominaæ dawne, które przesz³o, wszak jesteœmy pewni tylko tego, co jest dziœ. Czytamy, i¿ wielkie fabryki poddaja ka¿d¹ nowowyprodukowan¹ naszynê starannym próbom i sprawdzaniu zanim j¹ wypuszcz¹ na rynek. Wydaje siê, ¿e najlepszym trenerem dla wypróbowywania wszystkich naszych filozoficznych teorii i religijnych przekonañ jest dom, rodzina a zw³aszcza ma³¿eñstwo. A ilu¿ to ludzi skar¿y siê, ¿e ich ma³¿eñstwo jest nieudane nie rozumiej¹c, ¿e aby mog³o byæ „udane” nie tyle o doskona³ego i najbardziej dobranego towarzysza chodzi, ile o rozumienie i stosowanie praw przyrody dla stwarzania nieustannie harmonii w domu, gdzie jest ona tak bardzo wa¿na. G. Hodson ³adnie powiedzia³: „Teozofia czy jakakolwiek inna filozofia religijna jest przede wszystkim kwesti¹ ¿ycia w codziennym dniu, szczêœcia, które mamy dawaæ, mi³oœci, któr¹ mamy dzieliæ z innymi.” Jeœli teorie naszez i wierzenia przejd¹ zwyciêsko najwiêksz¹ próbê ¿ycia – jak owe maszyny w fabrykach – na terenie rodziny, mo¿emy im zawierzyæ i byæ pewni; ¿adne argumenty nie zdo³aj¹ nas przekonaæ, ¿e siê mylimy lub poddaæ naszych wierzeñ w w¹tpliwoœæ.
Od chwili gdy rozumiemy, ¿e ka¿da dysharmonijna wibracja powróci do nas w tym samym nasileniu i w tej samej skali, w jakiej j¹ nadaliœmy, jasn¹ nam siê stanie koniecznoœæ panowania nad swymi nastrojami i uczuciami, które te wibracje stwarzaj¹. A smutki, zgnêbienia, zgryzoty i troski, jak i utyskiwania i niezadowolenia stwarzaj¹ wibracje wielce dysharmonijne i takie¿ do nas musz¹ powracaæ a¿ zrozumiemy ich Ÿród³a i zmienimy stosunek do siebie i ¿ycia. Jeœli nie potrafimy nauczyæ siê innej wobec zycia i jego zdarzeñ postawy tylko przy pomocy rozs¹dku lub filozofii czy religii, tedy przyjd¹ wiêksze cierpienia, aby nas jaœniej przekonaæ, ¿e sami jesteœmy za nie odpowiedzialni i nowe stosunki tylko nowym stosunkiem mo¿emy stworzyæ. Nauka ta musi byæ przyswojona, oczywiœcie im prêdzej tym lepiej. A rozumiej¹c nieco wiêcej tak zwane „wyroki losu”, wyrabiaj¹c wobec nich pewn¹ cierpliwoœæ i pogodê a tym samym zbli¿aj¹c siê do duchowoœci poznamy wkrótce, i¿ prawem ¿ycia jest mi³oœæ. Jeden z wielkich Nauczycieli powiedzia³, ¿e mi³oœæ jest najwa¿niejsza, ¿e bez niej wszystkie cnoty s¹ jak woda wsi¹kaj¹ca w piasek.
Rz¹dzenie ka¿d¹ obecn¹ chwil¹ jest jednoznaczne z rozwijaniem mi³oœci, bo centrum zainteresowania przesuwa sie powoli z naszej w³asnej osoby i jej przyjemnoœci ku dobru i radoœci innych, i powoli rozszerza siê na wszystkich. Jest to droga prawdziwej, ¿ywej religii – bezpoœrednie poznawanie Wiecznego przez odkrywanie naszej w³asnej najg³êbszej natury. Gdy poznajemy podstawy ¿ycia i prawa, jakie nimi rz¹dz¹, gdy widzimy wszystkie jego zdarzenia we w³aœciwej perspektywie, ca³e ¿ycie staje siê ciekaw¹ i wielk¹ przygod¹ – zmienia siê w radoœæ, piêkno i kochanie, dziêki naszej w³asnej umiejêtnoœci stwarzania odpowiednich przyczyn dla po¿¹danych skutków. Stajemy siê wówczas dos³ownie twórcami w³asnego ¿ycia. I dziœ, choæby wiele jeszcze cierpienia i przeciwnoœci los na gotowa³, mo¿emy cieszyæ siê piêknem dŸwiêków, kszta³tów, barw, wdziêkiem ruchu i harmonii w przyrodzie. Nikt i nic nie mo¿e nam w tym przszkodziæ, byle byœmy mieli duszê na piêkno otwart¹ i nie pozwalali jej zamykac siê i kurczyæ pod ciosami ¿ycia, które mog¹ przy odpowiednim stosunku nas wzbogacaæ i wzmacniaæ, zamiast przygnêbiaæ. Przyroda jest zawsze otwartym przed nami Ÿród³em piêkna i radoœci, nie narzuca siê, lecz gotowa darzyæ hojnie ka¿d¹ wyci¹gniêt¹ ku niej a prosto otwart¹ d³oñ.
Rz¹dzenie ka¿d¹ obecn¹ chwil¹ jest jednoznaczne z rozwijaniem mi³oœci, bo centrum zainteresowania przesuwa sie powoli z naszej w³asnej osoby i jej przyjemnoœci ku dobru i radoœci innych, i powoli rozszerza siê na wszystkich. Jest to droga prawdziwej, ¿ywej religii – bezpoœrednie poznawanie Wiecznego przez odkrywanie naszej w³asnej najg³êbszej natury. Gdy poznajemy podstawy ¿ycia i prawa, jakie nimi rz¹dz¹, gdy widzimy wszystkie jego zdarzenia we w³aœciwej perspektywie, ca³e ¿ycie staje siê ciekaw¹ i wielk¹ przygod¹ – zmienia siê w radoœæ, piêkno i kochanie, dziêki naszej w³asnej umiejêtnoœci stwarzania odpowiednich przyczyn dla po¿¹danych skutków. Stajemy siê wówczas dos³ownie twórcami w³asnego ¿ycia. I dziœ, choæby wiele jeszcze cierpienia i przeciwnoœci los na gotowa³, mo¿emy cieszyæ siê piêknem dŸwiêków, kszta³tów, barw, wdziêkiem ruchu i harmonii w przyrodzie. Nikt i nic nie mo¿e nam w tym przszkodziæ, byle byœmy mieli duszê na piêkno otwart¹ i nie pozwalali jej zamykac siê i kurczyæ pod ciosami ¿ycia, które mog¹ przy odpowiednim stosunku nas wzbogacaæ i wzmacniaæ, zamiast przygnêbiaæ. Przyroda jest zawsze otwartym przed nami Ÿród³em piêkna i radoœci, nie narzuca siê, lecz gotowa darzyæ hojnie ka¿d¹ wyci¹gniêt¹ ku niej a prosto otwart¹ d³oñ.
Nauka nam mówi, i¿ ca³e ¿ycie jest jednoœci¹. Gdy to w³asnym doznaniem odkrywamy, dobrotliwa ocena naszych bliŸnich i radosne spojrzenie na piêkno przyrody staj¹ siê bardzo ³atwe. Ale, aby móc radoœnie oddŸwiêkaæ na piêkno, trzeba ju¿ obudziæ w sobie przynajmniej do pewnego stopnia Ducha, a wówczas muzyka, np. mo¿e nas unieœæ we wspania³y œwiat szczêœcia rozszerzaj¹cy siê coraz bardziej w miarê jak wchodzimy w jej tajemne zwi¹zki i ukryte melodie. C. Jinarajadasa (czyt. D¿inarad¿adasa) pisa³: „Wœród wszystkich innych sztuk muzyka zajmuje specjalne, tylko jej w³aœciwe miejsce. Znaczenie muzyki nie sprowadza siê tylko estetycznej przyjemnoœci czy uczuciowego balsamu. ona moc odnawiania nas wewnêtrznie i wprowadzania w samo Serce ¯ycia o wiele szybciej i bardziej bezpoœrednio ani¿eli jakakolwiek inna sztuka.”
Rozkosz doznawana przy podziwianiu piêkna stwarza w nas pewne przyzwyczajenie i potrzebê, tote¿ wci¹¿ szukamy nowych widoków, nowych przedmiotów, które by nam da³y œwie¿y zachwyt. Dr Arundale pisa³: „Poczynamy zbli¿aæ siê nieco bardziej do wielkiego ¿ycia Tego, którego moc grzmi w olbrzymich ba³wanach wzburzonego morza, pieœci w p³omieniej¹cych wschodach i zachodach s³oñca, a mówi potêg¹ niebotycznych szczytów górskich; z ¿yciem Tego, którego wdziêczna pieœñ p³ynie w œpiewie ptaków, a chwieje siê w drobnych falach poruszanych wiatrem burzanów i traw. Wszystko, co jest w przyrodzie piêkne, pe³ne czaru, jak i potêgi, a nawet nasze w³asne cia³o trzeba widzieæ jako czêœæ Jego olbrzymiego zewnêtrznego p³aszcza. Rozumieæ, i¿ wszystkie kszta³ty widzialnego œwiata s¹ jakby czar¹ dla Jego boskiego ¿ycia; ¿e ka¿da musi byæ czystym a odpowiednim kielichem dla sp³ywaj¹cej od Niego energii. W piêknie wspania³ych, ciê¿kich, deszczowych chmur, w grozie huraganów, gromów, b³yskawic, sztormów i w grze têczowych barw zachodów, i w tylu cudach przyrody mo¿emy poczuæ i dotkn¹æ Jego ¯ycia i wznieœæ siê ponad siebie, i wst¹piæ chocia¿ w cz¹stkê Jego wszechogarniaj¹cej Œwiadomoœci. A mo¿e i zanurzyæ siê w ni¹ g³êbiej ani¿eli s³owa by mog³y to kiedykolwiek wyraziæ.”
Ilu¿ z nas umie widzieæ bogactwo barw, odcieni i pó³tonów, piêkno linii i kszta³tów tak, jak widzi je prawdziwy artysta? Ale tê wra¿liwoœæ mo¿na w sobie obudziæ. Trochê studiów, zapoznanie siê z podstawami sztuki rozwinie w nas zmys³ estetyczny, pomo¿e w postrzeganiu, a wiêc i cieszeniu siê harmoni¹ linii i barw w najprostrzych, ci¹gle spotykanych zjawiskach i przedmiotach. Spójrzmy np. na jedno pióro pawie, na ga³¹zki drzew, na przydro¿ny kwiat. A hodowanie ulubionych kwiatów u siebie wniesie w nasze ¿ycie now¹ a ci¹gle dostêpn¹ radoœæ. Zapoznanie siê z podstawami muzyki i klasycznego tañca oraz poezji rozwinie w nas wiêksz¹ wra¿liwoœæ na rytm i dŸwiêk, na muzykê linii i ruchu. Anatol France powiedzia³: „Piêkny wiersz jest jak skrzypcowy smyczek dotykaj¹cy wra¿liwych strun naszej duszy. Nie tylko swoje w³asne dŸwieki dobywa poeta, ale zmusza i nas do wydobycia naszej istotnej melodii.” Najwa¿niejsz¹ rzecz¹ jest dla mnie pochwycenie chwili naszej estetycznej radoœci. Zwyk³y cz³owiek zdaje siê wci¹¿ têskniæ do czegoœ, czegoœ ci¹gle wygl¹daæ i oczekiwaæ, a gdy to przychodzi, jakby siê rozmija z jego treœci¹, piêknem czy znaczeniem, nie ocenia go, prawie przegapia. Starajmy siê na chwytaæ na gor¹co chwilê radoœci, zachwytu, uniesienia; czuæ je dog³ebnie, jakby zanurzyæ siê w treœæ momentów harmonii, gdy czujemy siê zbratani z kwiatami, zachodem, muzyk¹ czy pieœni¹; gdy do nas przemawia poezja lub ¿ywe s³owo kochanego cz³owieka. Zanurzmy siê dusz¹ w treœæ tych chwil, w ich utajone wibruj¹ce ¿ycie i niech harmonia ta uniesie nas w g³¹b w³asnej istoty, na skraj wspania³ej dziedziny Ducha.
Annie Besant powiedzia³a kiedyœ: „Wszak otacza nas œwiat niezrównanego piêkna. Fale jego uderzj¹ o nasz¹ œwiadomoœæ wci¹¿ ze wszech stron. Wszystko, co siê ukrywa w myœli Boga, dotyka naszej duszy i naszych zmys³ów teraz, a stopieñ naszej ewolucji wyra¿a siê w tym, ile z tego wszystkiego zdo³amy przyj¹æ i przyswoiæ. Nie chodzi wiêc o zmiany poza nami, na zewn¹trz, tylko to wewnêtrzne przemiany znacz¹ nasz rozwój. Wszystko jest nam ju¿ dane, ale zdolnoœæ przyjêcia i przyswojenia obudziæ siê musi i rozwin¹æ w nas. W sferze najg³êbszej – w Rzeczywistym – ca³y wszechœwiat istnieje w jednym punkcie. Kto zdo³a do tej sfery dotrzeæ, ten siêga w samo Serce ¯ycia i w nim widzi, i czuje ca³oœæ istnienia.”
Dlaczego nie umiemy cieszyæ siê drobnymi rzeczami codziennego dnia? – choæby soczystoœci¹ aromatycznego owocu; odœwie¿aj¹c¹ wod¹ podczas upa³u, skromnym podwieczorkiem w towarzystwie przyjaciela lub kolegi na drodze naszych odkryæ i poszukiwañ. A gdy odpoczywamy, czy¿ nie jest rozkosz¹ wyci¹gn¹æ zmêczone cz³onki, rozprê¿yæ je na równym , prostym pos³aniu lub zapadaæ w spokojny, mi³y sen po pe³nym trudu i zdrowego zmêczenia dniu? Jeœli potrafimy tak cieszyæ siê ka¿d¹ mi³¹ rzecz¹ w przeci¹gu dnia i jakby do dna wychylaæ skromn¹ czarê drobnych przyjemnoœci, wkrótce nauczymy siê rozszerzaæ ten stosunek i na wa¿niejsze rzeczy i wiêksze zdarzenia. A przez to o ile¿ wiêcej stworzymy harmonii, a wiêc radoœci i zadowolenia woko³o. ¯ycie jest nieustannym przetwarzaniem siebie, a¿ w koñcu zdobywamy sztukê ¿ycia pe³ni¹ w ka¿dej chwili. A gdy siê ju¿ nauczymy ¿yæ wci¹¿ w s³onecznym œwietle – bez wzglêdu na to, co nam ¿ycie ze zdarzeñ przynosi (bo i smutne maj¹ swój czar a tragiczne sw¹ wielkoœæ) – zrodzi siê w nas pragnienie wskazania innym tej radoœci ¿ycia, dopomo¿enia im do odkrycia w³asnej drogi do harmonii i szczêœcia.
Ruskin pisa³ w notatkach i uwagach w swojej szkole Sztuk Piêknych podaj¹c niejako kwintesencjê swych rad dla uczniów: „Po ka¿dym okresie wytê¿onej parcy zbadajcie, na ile wzros³a w was zdolnoœæ zachwytu i podziwu. SprawdŸcie, na ile rozszerzy³a siê wasza umiejêtnoœæ widzenia, gotowoœæ uczczenia ka¿dej wielkoœci, wasza ochota do pracy w dziele Mistrzów. Na ile wzmog³a siê wasza mi³oœæ ku wszystkiemu, co istnieje. To jest nieustannym i jedynym sprawdzianem naszego postêpu.”
Zbadajmy siebie sumiennie i zwa¿my, na ile wzros³a nasza radoœæ ¿ycia, a to nam wska¿e, czyœmy post¹pili na przód w rz¹dzeniu sob¹ i w pog³êbianiu naszych odczuwañ. Ka¿da chwila ¿ycia jest wspania³¹ sposobnoœci¹ do rozwiniêcia cech charakteru i obudzenia w nas Ducha, albo do oddania us³ug innym myœl¹, jeœli nie czynem. Je¿eli z tych sposobnoœci bêdziemy korzystaæ wówczas ka¿dy dzieñ stanie siê krokiem ku naszemu celowi, ku zaspokojeniu naszej wrodzonej têsknoty do szczêœcia. U¿ywajmy wiêc wszystkich sposobnoœci, by wzmocniæ nasz¹ w³adzê nad ka¿d¹ chwil¹. A im ta w³adza jest wiêksza, tym z koniecznoœci musimy byæ bli¿ej zarówno szczêœcia, jak i doskona³oœci i pe³ni zycia.
Czêsto spotykamy narzekania ludzi sk¹din¹d myœl¹cych i powa¿nych na warunki, w których ¿yj¹. Jest to jeden z najfatalniejszych b³êdów i nieporozumieñ. S³yszy siê utyskiwania: „Ach, gdybym mia³ inne warunki, o ile¿ wiêcej móg³bym osi¹gn¹æ. Gdybym nie by³ wci¹¿ otoczony przez materialne zainteresowania i interesa, nie tak zwi¹zany obowi¹zkami i codzienn¹ trosk¹ z mnóstwem k³opotów i pracy na pewno móg³bym prowadziæ o wiele bardziej uduchowione ¿ycie.” Otó¿ nie jest to s³uszne. Nie ma na œwiecie takich warunków, które by mog³y powstrzymywaæ wewnêtrzny rozwój cz³owieka lub przeszkodziæ jego najg³êbszemu ¿yciu. Uduchowienie nie zale¿y od otoczenia, a jedynie od naszego w³asnego stosunku do ¿ycia. Postaram siê przedstawiæ, jak mo¿e zwyk³e, codzienne ¿ycie staæ sie pomoc¹, zamiast byæ przeszkod¹ w rozwoju wewnêtrznym.
Jeœli cz³owiek nie rozumie stosunku rzeczy materialnych do rzeczy duchowych, jeœli je oddziela tworz¹c nieprzebyt¹ pomiêdzy nimi przegrodê, jeœli przeciwstawia ¿ycie zwyk³e w œwiecie zajêæ, obowi¹zków, interesów ¿yciu wewnêtrznemu, duchowemu i uwa¿a je za groŸnych nieprzyjació³, tedy oczywiœcie napotka na olbrzymie trudnoœci. Wówczas napiêcie ¿ycia codziennego, zarobkowej pracy oraz ró¿ne bodŸce i naciski materialnego œwiata, a tak¿e nieustanne fizyczne pokusy, jak i poch³oniêcie myœli materialnymi troskami mog¹ uczyniæ pojêcia o ¿yciu wewnêtrznym czymœ nierealnym i mglistym. Jakiej wiêc potrzeba magii, aby odwróciæ ten stosunek. Jak¹ znaleŸæ alchemiê, by ¿ycie duchowe zajê³o w³aœciwe, tj. najwa¿niejsze dla nas miejsce? Jeœli to siê stanie, wówczas rzeczywistoœæ tego wewnêtrznego ¿ycia zacznie siê przejawiaæ poprzez wszystkie nasze czyny i dzia³ania, prace i obowi¹zki samorzutnie i prosto. Jak¹¿ tedy zas³onê nale¿y usun¹æ z naszych oczu, jakie odrzuciæ ca³uny owijaj¹ce nas tak szczelnie, ¿e a¿ tamuj¹ce szeroki, swobodny oddech?
Postarajmy siê o to. Wiemy, ¿e wielokrotnie powtarzane pytanie, czy tzw. cz³owiek „œwiatowy, œwiecki” pracuj¹cy wsród zwyk³ych warunków materialnego œwiata mo¿e jednoczeœnie prowadziæ ¿ycie duchowe spotyka³o negatywn¹ odpowiedŸ. W ka¿dej epoce, w ka¿dym kraju i ka¿dej religii zadawano to pytanie i zawsze ta sama przychodzi³a odpowiedŸ: „nie, nie mo¿e”. S³owa te rozbrzmiewa³y w Egipcie i w Indii, jak i w rzymskim katolicyzmie, wszêdzie tam, gdzie usi³owano szukaæ Boga przez usuwanie siê od ludzi i zamykanie siê w pustelniach oddaj¹c siê kontemplacji. A przecie¿ takie ¿ycie w zaciszach i leœnych ustroniach jest dla nas dziœ w warunkach naszej cywilizacji niemo¿liwe. Czy¿ z tego powodu nie mamy interesowaæ siê duchowoœci¹ ani têskniæ i pragn¹æ poznania wewnêtrznych g³êbokich prawd? Œmiem twierdziæ, ¿e przeciwstawianie sobie tzw. œwieckiego czynnika religijnemu i duchowemu, choæ wielokrotnie powtarzane w historii, jest nies³uszne, bo opiera siê na mylnym za³o¿eniu, ¿e s¹ to dwa nigdy ze sob¹ nie godz¹ce siê bieguny. Ludzie, którzy uwa¿aj¹ siê za religijnych traktuj¹ najczêœciej niedzielê jako „poœwiêcon¹” Bogu i myœl¹ wówczas o modlitwie, a zapominaj¹ o niej przez szeœæ dni w tygodniu tak, jakby one nic z religi¹ nie mia³y wspólnego. Jakby o Duchu nale¿a³o myœleæ tylko raz w tygodniu, a przez szeœæ dni o ¿yciu materialnym ró¿nych spraw i interesów. Ten podzia³ ¿ycia na œwieckie i religijne lub duchowe tak siê utar³, ¿e wcale siê nie zastanawiamy nad jego nielogicznoœci¹. Bo w niedomówieniu przyjmujemy, ¿e duch czy dusza jest czymœ poza naszym codziennym dniem pracy i walki. A co za tym idzie, wyrabia siê pojêcie, ¿e dusza jest czymœ oddzielnym, ku czemu nalezy zwracaæ siê od czasu do czasu, jakby do czegoœ poza nami, gdzieœ na zewn¹trz, daleko od nas zwyk³ych, jakimi siebie znamy. Dusza od œwiêta, a cia³o i rozs¹dek kieruj¹cy naszym postêpowaniem na codzieñ.
Jest to zasadniczy b³¹d i to b³¹d w skutkach fatalny. S³uszne, zgodne z prawd¹ pojêcie mówi, ¿e Duch zawsze , wszêdzie i w ka¿dej dziedzinie (a wiêc i w cz³owieku) jest ¿yciem, ruchem, energi¹, a zewnêtrzny œwiat jest form¹, która bez niego nie mog³aby istnieæ. Cz³owiek jako taki sam jest duchem czy dusz¹, która jest motorem i impulsem ku wszelkiemu dzia³aniu, wiêc zewnêtrzny œwiat jego zajêæ, obowi¹zków, pracy powinien byæ jej wyrazem, zgadzaæ siê z jej rytmem, jeœli nie ma siê on staæ „bezduszn¹”, ciasn¹ i coraz bardziej nas ograniczaj¹c¹ klatk¹.
Wszechœwiat jest tworem myœli Boga, jest wyrazem Jego ¿ycia, wiêc wszystkie dobre, u¿yteczne dzia³alnoœci stanowi¹ cz¹stkê boskiego dzia³ania. Ko³o ¿ycia nieustannie siê obraca a si³a, która wprawia je w ruch i ten ruch wci¹¿ utrzymuje, jest si³¹ Boga. My jesteœmy tylko jakby Jego rêk¹, która ledwie dotyka powierzchni tego ko³a. Wszelka pe³niona na œwiecie praca jest Jego prac¹. Gdybyœmy to odrzucili, musielibyœmy uznaæ, ¿e nic nie jest Jego. Wszystko, co s³u¿y cz³owiekowi, co pomaga w ruchu i rozwoju jakichkolwiek dziedzin ¿ycia jest – wedle zgodnego z prawd¹ rozumienia – dzia³aniem Bo¿ym, a uwa¿anie tego za „œwieckie”, ludzkie czy laickie jest widzeniem fa³szywym, niezgodnym z prawd¹. Kupiec w swym biurze, sprzedawca za lad¹, lekarz w szpitalu, nauczyciel w szkole, prawnik w s¹dzie, itp. spe³niaj¹ równie „religijn¹” pracê jak kap³an w koœciele czy uduchowiony myœliciel trudz¹cy siê nad g³êbokim dzie³em. Zanim nie spojrzymy z tego punktu na œwiat, bêdzie siê nam wydawa³ bezsensownym a nawet strasznym lub okrutnym. Dopóki nie potrafimy widzieæ jednego ¿ycia we wszystkim i rzecz ka¿d¹ maj¹c¹ swe korzenie w tym jedynym ¯yciu, pochodz¹c¹ z jednego ród³a, dopóty bêdzie na nas czyhaæ beznadziejnoœæ, zagadki bez odpowiedzi, problemy bez rozwi¹zania.
Jeœli to jest prawd¹, jeœli istnieje tylko jedno, jedyne ¯ycie, w którym wszyscy bierzemy udzia³, które i nas o¿ywia, jedna twórcza myœl, która stworzy³a i urobi³a wszechœwiaty i ci¹gle je utrzymuje, w takim razie choæby nawet przenajwy¿sz¹ i niedosiêgalna by³a owa nie wyra¿ona w kosmosie widzialnym istnoœæ Boga (a Bhagawad Gita to jasno podkreœla: „Cz¹stk¹ Siebie stworzy³em œwiat, a Sam trwam niezmienny”, mówi Kriszna o sobie jako o Najwy¿szym) – jednak ca³e stworzenie jest boskie bez wzglêdu na to, i¿ Istota Boga nieskoñczenie je przewy¿sza. A z chwil¹, gdy zrozumiemy, ¿e wszystko co istnieje jest boskie, dotykamy stóp Boga. Jeœli prawd¹ jest, ¿e On jest wszechobecny, tedy musi byæ zarówno na rynku, na pustyni, zarówno w sklepie jak na pustyni i mo¿na Go znaleŸæ tak samo w zat³oczonym mieœcie, jak w cichych ustroniach. Nie chcê przez to powiedzieæ, ¿e nie jest ³atwiej poczuæ Jego potêgê, wielkoœæ i blisk¹ obecnoœæ we wspania³oœci oœnie¿onych szczytów czy w g³êbi dziewiczych puszcz lub w przepiêknych górskich parowach, gdzie przyroda zdaje siê do nas przemawiaæ wyraŸnie i donoœnie. Chcê powiedzieæ, ¿e choæ w tych piêknych zak¹tkach ziemi s³yszymy Jego g³os wyraŸniej, oznacza to tylko, i¿ mamy za ma³o wra¿liwy s³uch, by odró¿niæ Jego g³os wœród zgie³ku i wrzawy ludzkich zbiorowisk. I wcale nie dowodzi to, ¿e przemawia On tam ciszej czy mniej jasno. Jest to nasz¹ s³aboœci¹, ¿e pozwalamy, aby gwar, t³ok, poœpiech naszych miast og³usza³ nas do tego stopnia, ¿e stêpia i nasz¹ wewnêtrzn¹ wra¿liwoœæ na g³os, który nigdy nie milknie. Gdybyœmy byli silniejsi a s³uch nasz bardziej ostry i wyrobiony, gdybyœmy byli wewn¹trz w duszy bardziej skupieni, moglibyœmy dojrzeæ ¿ycie Boga równie wyraŸnie na gwarnych placach Londynu czy Pary¿a, jak wœród najwspanialszej przyrody gór lub w ciszy wygwie¿d¿onej nocy. Wiêc pierwsz¹ rzecz¹, któr¹ musimy zrozumieæ jest to, ¿e nie s³yszymy Go i nie odczuwamy dlatego, ¿e mamy wzrok i s³uch nie doœæ ostry i wra¿liwy, jesteœmy niemal g³usi i œlepi.
Zbadajmy teraz, jakie trzeba spe³niæ warunki, aby cz³owiek pozostaj¹cy w zwyk³ym œwiecie móg³ prowadziæ prowadziwie duchowe ¿ycie, gdy¿ przyznajê, ¿e pewne warunki musi wype³niæ. Czy zapytaliœcie siebie kiedykolwiek, dlaczego otaczaj¹ce nas przedmioty przyci¹gaj¹ nas, dlaczego mamy tak¹ chêæ posiadania wielu z nich? Nasze po¿¹danie jest odpowiedzi¹ na ich zewnêtrzn¹ ³adnoœæ, ponêtnoœæ, mi³y wygl¹d lub obietnicê przyjemnoœci, jak¹ zdaj¹ siê nam zapowiadaæ. Otó¿, gdyby przeznaczeniem ich nie by³o przyci¹ganie nas, nie znalaz³y by siê na naszej drodze. Gdyby mia³y byæ tylko przeszkodami w naszym rozwoju po có¿, by przed nami stawa³y? Na pytanie po co zachodz¹ nam drogê odpowiedzieæ mo¿na, i¿ tak jak matka chc¹c sk³oniæ dziecko do ruchu i wysi³ku, który je niebawem nauczy chodziæ o w³asnych si³ach, pokazuje mu nie zanadto z bliska jakieœ ³adne cacko, jak¹œ ciekaw¹ zabawkê, a dziecko uderzone poci¹gaj¹cym jej widokiem chce pochwyciæ ten przedmiot, który jest tak blisko, a jednak na razie nie w obrêbie jego uchwytu. Usi³uje wiêc stan¹c na nó¿ki i choæ potyka siê i pada parê razy, nie zniechêca siê, bo jest niejako urzeczone po¿¹danym przedmiotem i wci¹¿ wysi³ek ponawia. A wartoœæ tego nie le¿y w zabawce, któr¹ wreszcie pochwyci i po chwili zepsuje, po³amie i rzuci szukaj¹c nowej, ale le¿y w bodŸcu, który sk³ania je do ruchu i wysi³ku, który budzi w nim ¿ycie i zmusza do akcji podczas siêgania po po¿¹dany przedmiot, choæ ten znudzi siê mu wkrótce po jego zdobyciu. Podobnie postêpuje z nami wielkie macierzyñskie Serce, które nad nami czuwa i stara siê pomagaæ w wyrabianiu naszych wewnêtrznych musku³ów wci¹¿ ukazuj¹c prymitywnej œwiadomoœci jakieœ ponêtne przedmioty, pobudza j¹ i zasila ich po¿¹danie, aby w³adze ukryte wewn¹trz w stanie niemal uœpienia pobudziæ do dzia³ania i skierowaæ ku zewn¹trz, by zmusiæ do wysi³ku, bez którego nic nie daje siê zdobyæ. I oto wci¹¿ nas wabi ró¿nymi cackami i zabawkami, jakie ¿ycie tak hojnie stawia na naszej drodze. Istotnie rzucamy siê naprzód w usi³owaniu zdobycia i pochwycenia po¿¹danego, zmagamy siê i walczymy, a gdy nam siê to zdobycie udaje i trzymamy upragnion¹ rzecz w rêku, przez chwilê siê ni¹ cieszymy, ale niebawem ona blednie, a nierzadko owo „rajskie jab³ko” zmienia siê w garstkê popio³u. Natomiast po¿¹danie nasze czy têsknota zwracaj¹ siê w inn¹ stronê ku nowym przedmiotom. Jest to metod¹ wzrostu i rozwoju, metod¹ zmuszaj¹c¹ nas do wyrabiania siê. Rezultat jest widoczny w nas samych. Jakieœ w³adze zosta³y obudzone, jakieœ zdolnoœci rozwiniête, jakaœ dot¹d ukryta si³a znalaz³a swój wyraz, a sk³onnoœæ przejawi³a siê w czynie. O to w³aœnie chodzi, w³aœnie to jest celem boskiego Nauczyciela, który uczy nas zawsze metod¹ pogl¹dow¹. Sam przedmiot po¿¹dania jest raz po raz odrzucany, gdy skutek wysi³ku, by go zdobyæ, zosta³ przyswojony. I tak przechodzimy od jednego przedmiotu czy celu do drugiego, od jednego stopnia ewolucji na nastêpny. Ale, aby w pe³ni oceniæ ca³e piêkno tego boskiego planu ewolucji trzeba przyj¹æ reinkarnacjê, tj. ci¹g³oœæ rozwoju poprzez wiele wcieleñ, ci¹g³oœæ wysi³ków i dokonañ, zdobyczy i nowych usi³owañ. Jednak nawet w obrêbie jednego ¿ycia mo¿emy siê przekonaæ, i¿ wiêcej zyskujemy przez wysi³ek ani¿eli przez sam¹ zdobycz. A nagrod¹ zmagania siê i walki jest rozwój jakichœ w³adz, cech czy zdolnoœci, jak to s³usznie powiedzia³ Carpenter: „Ka¿dy ból, jaki przeszed³em w jednym ¿yciu, sta³ siê moc¹ i zdolnoœci¹ w nastêpnym”. Obserwuj¹c bacznie mo¿emy rozpoznaæ dzia³anie tego prawa nawet na przestrzeni jednego krótkiego ¿ywota pomiêdzy kolebk¹ a grobem – wzrastamy nie przez zewnêtrzne zdobycze a przez rozwój psychicznych cech potrzebnych do zwyciêstwa.
A gdy d³ugie doœwiadzczenie rozwinê³o ju¿ w cz³owieku m¹droœæ, owe przedmioty trac¹ powab i moc przyci¹gania, i pierwszym tego przejawem jest zaprzestanie wysi³ku. To jednak oznacza³oby zastój, stagnacjê. Gdy przedmioty zewnêtrznego œwiata poczynaj¹ nas mniej poci¹gaæ, zdaj¹ sie nam mniej cenne i godne zdobywania, wówczas nastaje czas na szukanie nowej pobudki i motywu dzia³ania. A tym nowym motywem do czynu maj¹cego ju¿ duchow¹ wartoœæ jest przede wszystkim poczucie obowi¹zku, dzia³anie nie dla osobistych korzyœci czy nagród a dlatego, ¿e czynnoœæ musi byæ spe³niona jako, ¿e stanowi nasz obowi¹zek.
WeŸmy cz³owieka zwyk³ego, dzia³aj¹cego z egoistycznych motywów i przypatrzmy siê czego potrzeba, aby siê sta³ cz³owiekiem uduchowionym. Wezmê jako przyk³ad takiego, który gromadzi miliony, który postawi³ sobie za cel ¿ycia zdobycie fortuny i ku temu kieruje wszystkie swe wysi³ki. Mamy takich ludzi na œwiecie tysi¹ce. Zastanówmy siê, jak siê przedstawia ¿ycie takiego cz³owieka. Oto przyporz¹dkowuje on wszystko temu jedynemu celowi. Przede wszystkim musi opanowaæ swe cia³o, bo jeœli ono weŸmie nad nim górê, bêdzie wydawa³ miesiêcznie wszystko, co wysi³kiem zarobi³. Nie bêdzie pob³a¿a³ zachciankom cia³a, by móc wiêcej zgromadziæ, a nie traciæ na zbytki, wybryki i niekoniecznie przyjemnoœci. Musi przyzwyczaiæ organizm do wytrzyma³oœci w pracy, do znoszenia trudów i wysi³ków, jeœli zachodzi tego potrzeba. Przekreœlaæ nawet normalne ¿adania fizycznego organizmu, jak chêæ d³u¿szego spoczynku czy uchylania siê od zbyt d³u¿szego natê¿enia. Czyli w swym d¹¿eniu do fortuny musi wci¹¿ opanowywaæ swe cia³o i stawaæ siê jego wszechw³adnym panem. Jest to wiêc pierwsza rzecz, jakiej siê uczy – ca³kowitego opanowania fizycznego cia³a.
Nastêpnie zdobywa koncetracjê uwagi i si³y myœli, rozwój sprytu, przewidywania, w³aœciwej oceny odpowiedniej dla pewnych poczynañ chwili, szybkiej decyzji, wytrwa³oœci w raz obranej linii dzia³ania. Inaczej zostanie zdystansowany przez rywali, pokonany przez wspó³zawodnicz¹cych z nim na tym samym terenie ludzi. Musi ich pobiæ w wielu punktach chc¹c osi¹gn¹æ najlepsze rezultaty, a to wymaga du¿ego wysi³ku intelektu. Po prostu po¿¹danie z³ota zmusza go do koncentracji i rozwoju mentalnego, czyli nie tylko zdobywa opanowanie cia³a, ale i umys³u. Czy¿ nie zdobywa nic wiêcej? Owszem – siln¹ wolê; tylko ludzie silni i zdecydowani zwyciê¿aj¹ w takim wyœcigu. I oto dusza wzmacnia siê tak¿e w tym zwartym wysi³ku, by osi¹gn¹æ to, co postanowi³a.
Oczywiœcie maj¹c takie opanowanie swych narzêdzi, osi¹ga swój cel – zdobywa fortunê. I co dalej? Oto przekonywa siê wkrótce, ¿e pieni¹dze niekoniecznie s¹ równoznaczne ze szczêœciem i radoœci¹, ¿e posiada tylko jedno cia³o i nie jest w stanie mno¿yæ bez koñca jego potrzeb i po¿¹dañ, choæ ma pod dostatkiem œrodków, aby im zadoœæ czyniæ. Czyli przekonuje siê, ¿e jego zdolnoœæ u¿ywania wszelkich przyjemnoœci tego œwiata jest bardzo ograniczona. Wkrótce z³oto staje mu siê nawet ciê¿arem. Pierwsze upojenie zwyciêstwem blednie, czuje przesyt i nudê wœród ca³ego swego bogactwa, które w istocie mo¿e tak ma³o dla swego szczêœcia wyzyskaæ. Po prostu przyzwyczaja siê do zbytku, który mu nic nie mówi. Z³oto wi¹¿e go, staje siê zmor¹ zamiast ci¹g³¹ rozkosz¹.
Có¿ mo¿e zmieniæ takiego cz³owieka w istotê uduchowion¹? Po prostu zmiana celu, przedmiotu jego d¹¿enia. W tym czy innym ¿yciu zobaczy wyraŸnie ca³¹ znikomoœæ, niemal bezwartoœciowoœæ gromadzonego z³ota, a zarazem dostrze¿e piêkno pomagania innym, s³u¿enia spo³ecznoœci. Mo¿e te¿ ujrzy w b³ysku jakiegoœ podnioœlejszego momentu wspania³oœæ boskiego planu ewolucji i zrozumie, ¿e najcenniejsz¹ rzecz¹ jest branie czynnego i twórczego udzia³u w tym ewoluuj¹cym ¿yciu, ¿e mo¿na dopomagaæ niejako w rozchylaniu siê tego powszechnego ¯ycia w coraz szerszych przejawieniach. Gdy to wszystko zrozumime i zechce wedle tego zrozumienia czyniæ, w³adza, jak¹ zdoby³ nad cia³em i umys³em, wola któr¹ wyrobi³, uczyni¹ go du¿¹ si³¹ i w duchowym œwiecie. Nie ma potrzeby zmieniaæ wyrobionych w pogoni za z³otem cech i zdolnoœci, tylko pozbyæ siê zamolubstwa i egocentryzmu, obojêtnoœci na ludzkie cierpienie, bezwzglêdnoœci, z jak¹ dot¹d traktowa³ wszystkich woko³o nieraz krzywdz¹c braci, by samemu sie wspi¹æ wy¿ej, wyzyskuj¹c pracê milionów dla w³asnej korzyœci i namiêtnoœci z³ota. Musi zmieniæ swój cel, idea³ fortuny na idea³ obowi¹zku i s³u¿enia innym. Musi przestawiæ na inny tor u¿ywanie swej si³y, pomagaæ zamiast uciskaæ, a z potêgi gie³dy i miêdzynarodowych rynków mo¿e staæ siê du¿¹ si³¹ w ¿yciu duchowym. Jego ¿ycie skupi siê odt¹d na s³u¿eniu Cz³owiekowi. Za jedyny swój obowi¹zek poczyta dopomaganie ludziom wszêdzie, gdzie i jak siê da. Widzimy wiêc, ze ró¿nica w celu, ró¿nica pobudki decyduje o tym czy cz³owiek jest „œwiecki” w zwyk³ym œwiecie, czy uduchowiony w dziedzinie ducha.
U¿y³am s³owa „obowi¹zek” – tak jest to pierwszy krok. Ka¿dy z nas bez wzglêdu na to, jak¹ prac¹ siê zajmuje, gdy zaczyna j¹ spe³niaæ jako obowi¹zek, bo spe³niona byæ musi, a nie tylko z w³asnej egoistycznej korzyœci (choæby ni¹ by³o zarabianie na zycie), czyni pierwszy krok ku duchowoœci, tzn. zmienia pobudkê dzia³ania i wszystkie jego codzienne prace zmieniaj¹ sw¹ wartoœæ. Obowi¹zek musi byæ pe³niony, wielkie ko³o zycia musi wci¹¿ siê obracaæ. Praca lekarza, nauczyciela, prawnika, kupca s¹ do tego nieodzowne i ka¿dy z nich mo¿e na sw¹ pracê spojrzeæ pod innym k¹tem i powiedzieæ sobie: „Praca, któr¹ spe³niam jest cz¹stk¹ boskiego porz¹dku na œwiecie. Muszê j¹ spe³niaæ najlepiej, jak potrafiê, nie tylko dla korzyœci i w³adzy, jak¹ mi daje, ale jako drobn¹ cz¹stkê mojej wspó³pracy z Wol¹ najwy¿sz¹, która wszystkim rz¹dzi”. Oto jest pierwszy krok i nie ma takiego cz³owieka, który by nie móg³ go uczyniæ. Praca siê nie zmienia, ale duch, w którym j¹ wype³niamy jest zgo³a inny, nape³nia j¹ te¿ inn¹ treœci¹, nadaje jej inn¹ wartoœæ. I ka¿da choæby najnudniejsza, najbardziej mechaniczna robota wydajê siê wówczas pos³ana nam bezpoœrednio przez Wolê Najwy¿szego, jako nasze uczestnictwo w Jego wiecznie staj¹cym siê ewoluuj¹cym ¿yciu. A przecie¿ i najwspanialszy Archanio³ nie czyni nic innego ponad wype³nianie najlepiej swojej roli, swego wyznaczonego mu przez Stwórcê zadania. Powiedziano s³usznie, ¿e kto zamiata izbê ku chwale Pana, czyni tê czynnoœæ piêkn¹, ofiarn¹, radosn¹. To w³aœnie jest ¿yciem duchowym – czyn jako obowi¹zek, jako uczestnictwo w wielkim ¿yciu a nie dla swego ma³ego „ja”.
Nie zawsze jest to ³atwe, albowiem wszystko co robimy musi byæ wykonane najlepiej, najdok³adniej, jak potrafimy. Bóg jest najdoskonalszym artyst¹ i my w naszej pracy powinniœmy dbaæ o „doskona³oœæ”. Nic nie pozostawiaæ w stanie niedokoñczonym, niedoci¹gniêtym, nie zadawalaæ siê spe³nianiem byle jak. Bowiem nie jest to wa¿ne, co robimy, ale jak to robimy. Dok³adnoœæ, „doskona³oœæ” wykonania ka¿dej , choæby najdrobniejszej pracy œwiadczy o charakterze cz³owieka. Mo¿na po tym s¹dziæ o stopniu jego rozwoju. Sama przez siê ta cecha wydaje siê niezbyt znacz¹ca, gdy j¹ przejawiamy w domu, sklepie czy urzêdzie. Ale wyobraŸmy sobie, i¿ naraz wszyscy na œwiecie poczêliby j¹ przejawiaæ, jak¿e inaczej wygl¹da³by nasz œwiat! Nigdzie tandety, nigdzie podrabiania ani namiastek, nigdzie oszustwa w przedmiotach handlu ani w wykonywaniu jakiejkolwiek pracy, czyli ca³y œwiat zupe³nie przemieniony. Dziœ wydaje siê nam to niemo¿liwoœci¹, utopi¹; a przecie¿ by³oby to tylko rezultatem doskona³ego wype³niania swego obowi¹zku przez ka¿dego poszczególnego cz³owieka. W³aœnie takie wykonywanie swej pracy, najlepsze na jakie nas staæ spe³nianie w³asnego zadania (Swadharmy wedle hinduskich pojêæ, czyli swego specjalnego powo³ania w spo³ecznoœci) jest pierwszym krokiem ku prawdziwej duchowoœci. A nie jest to rzecz¹ nieosi¹galn¹ ani nawet zbyt trudn¹. Ka¿dy mo¿e tak postêpowaæ, zapewne nawet bez wielkiego wysi³ku.
Oczywiœcie to nie wszystko. Nastêpny krok prowadzi nas nieco g³êbiej w ¿ycie duchowe. Jakkolwiek czuæ siê wspó³pracownikiem Boga w tym naszym œwiecie i ³¹czyæ sw¹ pracê z tym Jego dzia³aniem, które utrzymuje wszechœwiaty, jest ju¿ rzecz¹ wielk¹ nadaj¹c¹ now¹ wartoœæ ka¿dej naszej czynnoœci. Istnieje wszak¿e jeszcze piêkniejsze podejœcie a równie jak pierwsze dostêpne dla ka¿dego z nas. Albowiem jedno jest wy¿sze nawet ponad obowi¹zek, jest to ofiara. Có¿ to oznacza? Nie istnielibyœcie wy, moi s³uchacze ani ja, gdyby nie by³o u prapocz¹tku wieków pierwszej ofiary Boga. By³o ni¹ zamkniêcie cz¹stki Swej Myœli w materiê (inny przejaw Jego myœli), ograniczenie Swego wszechpotê¿nego ¿ycia do mikroskopijnych rozmiarów drobnych kszta³tów i form z jednym celem, abyœmy my – wy i ja – zdobyli samoœwiadomoœæ, czyli stali siê w ca³ej pe³ni œwiadomi naszej boskoœci. W chrzeœcijañskim pojêciu to ofiara Baranka Bo¿ego – kiedy? Czy dopiero na Kalwarii? Nie – „od pocz¹tku wieków”. Oddaje to najg³êbsz¹ prawdê. Bez boskiej ofiary nie by³oby ¿adnego ze œwiatów, ¿adnego z istnieñ. Bez samoograniczenia, bez owego zamkniêcia swej wszechpotêgi, swej bezgranicznej wielkoœci w drobne, „ciasne” kszta³ty nie by³oby nic – ¿adnej gwiazdy, ¿adnej planety w przestworzach, ¿adnej ¿ywej istoty na ziemi. Wszystko siê wspiera o Bo¿¹ Ofiarê, wszystko jest jej bezpoœrednim wyrazem – a jest to ofiara mi³oœci, która dobrowolnie siebie ogranicza, aby zaistnia³y miliony tworów, by osi¹gnê³y samoœwiadomy byt i radowa³y siê doskona³oœci¹ istnienia odkrywaj¹c sw¹ utajon¹ boskoœæ, to¿samoœæ ze swym Stwórc¹.
I podobnie jak istnienie ca³ego wszechstworzenia wyp³ywa z ofiary, tak ka¿de prawdziwe ¿ycie jest równie¿ wyrazem ofiary. A gdy ka¿dy nasz czyn staje siê ofiar¹, cz³owiek wchodzi w istotn¹ duchowoœæ, w prawdziw¹ doskona³oœæ cz³owieczeñstwa. Ale nie jest to ³atwe. Pierwszy okres nie jest trudny, staramy siê, by ¿ycie nasze by³o u¿yteczne. Dzielimy siê wszystkim, co posiadamy z innymi, s³u¿ymy im chêtnie i radoœnie. Ale gdy jakaœ praca, w któr¹ wk³adamy ca³¹ duszê, wysi³ek i twórczoœæ ucieka nam z r¹k, gdy siê rozbija i nie pozostaje z niej nic prócz bezu¿ytecznych szcz¹tków – jak¿e trudno jest patrzeæ na to spokojnie i pogodnie. A w³aœnie to jest jedn¹ z odmian ofiary. W³o¿yliœmy w jakieœ dzie³o ca³ego siebie, energiê, myœl, pracê mo¿e lat czy lat dziesi¹tków, piastowaliœmy w duszy plany jej dalszego rozwoju z mi³oœci¹ i oto chwieje siê ona, wymyka z r¹k, ³amie, gruchocze. Za chwilê stoimy bezradni nad kup¹ zgliszcz, nie zostaje z ca³ej misternej budowy nic. Zdawa³oby siê, ¿e na marne posz³y wszystkie wysi³ki, zami³owania i ca³e lata ¿ycia. Czy potrafimy i wówczas nie zachwiaæ siê pod ciosem, nie roz¿aliæ w pretensji do losu, nie zadawaæ bolesnych pytañ: czemu, za co, dlaczego? Jeœli choæby na chwilê odczuwamy ból, zawód, smutek, oznacza to, i¿ pracowaliœmy dla siebie, wedle w³asnego planu i umi³owania a wcale nie jako narzêdzie Boga spe³niaj¹ce cz¹stkê Jego zamierzenia. Bo gdybyœmy pe³nili ca³¹ tê pracê w duchu prawdziwej ofiary, nie uwa¿aj¹c jej wcale za swoj¹, wiedzielibyœmy, ¿e wszystko co jest dobre nie mo¿e siê zmarnowaæ, ¿e dodaje siê do wielkiego zbiornika energii twórczych i bêdzie s³u¿yæ dalej w jakiejkolwiek formie. A jeœli wola Jego nie chcia³a, by forma naszej twórczoœci, naszego s³u¿enia trwa³a, bylibyœmy chêtnie przyjêli jej zniszczenie wiedz¹c, i¿ ¿ycie, które j¹ o¿ywia³o zasili jakieœ inne dzie³a, bardziej w danej chwili odpowiadaj¹ce wielkiemu planowi Boga.
Dam inny przyk³ad. Mamy armiê, która oczekuje natarcia liczniejszego, silniejszego wroga. Wódz naczelny ma ogólny strategiczny plan, wedle niego rozmieszcza swe bojowe jednostki. I oto do jednej przychodzi rozkaz, by zaatakowaæ i zdobyæ le¿¹c¹ opodal fortecê. Dowódca pu³ku, który ten rozkaz dostaje wie, ¿e jest to zadanie prawie niewykonalne, ¿e ca³a podleg³a mu jednostka musi zgin¹æ. Jeœli dos³ownie wykona rozkaz „zdobyæ lub paœæ”, nikt z jego ludzi nie doczeka jutra. Czy¿ waha siê? Nie by³by prawdziwym ¿o³nierzem, gdyby najl¿ejsze wahanie zakrad³o siê do jego serca. Rozkaz rozkazem, plan ogólny nie do niego nale¿y, on ma spe³nic zadanie, które jemu z jego garstk¹ przypad³o w udziale. Atakuje raz, drugi, trzeci, a¿ niemal nikt nie zostaje z jego pu³ku przy ¿yciu. Czy przegra³? Tak, z ludzkiego ograniczonego punktu patrzenia tak, poniós³ klêskê. Bior¹c pod uwagê tylko los tej ma³ej garstki, nie widz¹c ca³oœci pola walki i planu strategicznego wodza, mo¿na z pozorn¹ s³usznoœci¹ stwierdziæ – przegra³. Ale co¿ siê dzia³o na ogólnym polu? Oto wróg zajêty przy fortecy odci¹gn¹³ inne swoje jednostki daj¹c mo¿noœæ broni¹cej siê armii do nowego ataku na os³abiony odcinek ogólnego frontu i przy koñcu dnia szala zwyciêstwa przechyla siê na jej stronê. Któ¿ siê do tego zwyciêstwa przyczyni³? Kto w³asn¹ ofiar¹ ¿ycia uczyni³ je mo¿liwym? Ów bohaterski pu³k, który w³asn¹ œmierci¹ utorowa³ drogê innym wiêkszym jednostkom. I ta bohaterska ofiara bêdzie z³otymi literami zapisana w kronikach narodu, a nieœmiertelnymi w konikach wy¿szych, gdzie decyduj¹ siê „rachunki” i losy jednostek i narodów. Rozumiecie ca³e to porównanie, nieprawda¿? Jest ono œciœlejsze, ni¿by siê mog³o zdawaæ.
Nie istnieje wogóle mo¿liwoœæ pora¿ki tam, gdzie boski Kierownik jest naczelnym wodzem. W ostatecznym rachunku zwyciê¿a zawsze ON. A czy¿ nie by³oby dla ka¿dego z nas najwy¿sz¹ radoœci¹ i dum¹ z³o¿yæ choæby z ¿ycia ofiarê, aby jakaœ czêœæ Jego wielkiego planu zosta³a prêdzej i lepiej wykonana? Có¿ znaczy nasza chwilowa, pozorna, choæ bolesna klêska? Có¿ znaczy rozbicie siê naszych, choæby najukochañszych planów i zamierzeñ, jeœli ma siê to przyczyniæ w najdrobniejszej mierze do powodzenia szerszego planu, do urzeczywistnienia zamierzenia najwy¿szego Wodza. W tym zamierzeniu nie mo¿e istnieæ klêska. W ostatecznym rachunku Wódz zwyciê¿a zawsze, choæ bywaj¹ okresy, gdy siê nam mo¿e wydawaæ, ¿e wszystko dobre i szlachetne upada, ¿e z³o siê szerzy, a pod³oœæ i ma³oœæ zalewa powodzi¹ œwiat. Z³udzenie – nawet gdy wszystko zdaje siê to z³udzenie potwierdzaæ, mo¿emy byæ pewni, ¿e patrzymy tylko na jeden drobny odcinek olbrzymiego pola walki. A czy¿ mo¿e byæ wiêksza, bardziej dumna radoœæ ni¿ poœwiêcenie z ca³¹ gotowoœci¹ wszystkiego, co nazywamy swoim, byle ten wielki strategiczny plan rozwin¹³ siê wspaniale i zwyciêstwo siê przyœpieszy³o? Chyba nie ma wiêkszej chwa³y nad osobist¹ klêskê dla przyœpieszenia ogólnego zwyciêstwa. To radoœæ silnych – zgoda. To droga bohaterów – tak, tak, bezsprzecznie. To ich praca, ich szczêœcie, ich radosna ofiara. Ale nawet, jeœli widzimy piêkno takiej bohaterskiej drogi, to nas ju¿ do niej zbli¿a, bowiem zachwyt jakimkolwiek piêknem budzi w nas samych drzemi¹c¹, ukryt¹ zdolnoœæ do przejawienia takiego samego piêkna. Widzieæ w czymœ szlachetnoœæ, wielkoœæ, dobro – to pierwszy krok do obudzenia tego samego w nas, do wcielenia ich kiedyœ i w naszym ¿yciu. Czyli samo uznanie wielkoœci jakiegoœ idea³u zbli¿a nas do urzeczywistnienia go w naszym ¿yciu.
Jeœli ka¿dy z moich s³uchaczy postara siê wprowadziæ w czyn to, co tu bardzo niedoskonale stara³am siê przedstawiæ, stanie siê cz³owiekiem uduchowionym wœród zwyk³ego, materialistycznie nastawionego œwiata. Cz³owiekiem, który swym ¿yciem pomaga, choæby w najdrobniejszej mierze do jego przetworzenia, do zniweczenia matarializmu, okrucieñstwa, obojêtnoœci dla Prawdy, do skierowania ludzi ku wielkiemu idea³owi doskona³oœci, a co za tym idzie i szczêœcia wedle wspania³ego „planu Boga”. Takie ¿ycie, taka pobudka – ka¿dego czynu spe³nianego jako radosna ofiara, prawdziwa ofiara jest zawsze radosna – zmienia cz³owieka zwyk³ego w uduchowionego, a jest to dostêpne dla ka¿dego z nas.
A takie ¿ycie ofiary jest mo¿liwe tylko wœród ludzi, nie w pustelni ani w klasztorze. Niekiedy pozostanie w odosobnieniu, w samotnoœci jest potrzebne, jedno na wiele wcieleñ, by skupiæ si³y do nowych walk, by poznaæ nowe doœwiadczenia. Ale zwyk³y œwiat jest trudem, zmaganiem, cierpieniem i daje tych doœwiadczeñ nieskoñczenie wiêcej. I w³aœnie ten œwiat potrzebuje ludzi uduchowionych, ofiarnych, gotowych s³u¿yæ cz³owiekowi w jego ¿mudnej drodze rozwoju wszêdzie, nawet w najtrudniejszych warunkach, najnêdzniejszym otoczeniu, wœród ma³oœci, brudu, nieszczêœcia i z³a. I w³aœnie tu, w tej pracy cz³owiek najprêdzej staje siê uduchowiony, byle znalaz³ odpowiedni¹ do ¿ycia postawê, a naj³atwiej obudzi moce i w³adze w jego duszy ukryte. Albowiem zadaniem ka¿dego z nas jest „rzeŸbiæ siebie”, urabiaæ „na obraz i podobieñstwo” boskiego oblicza, które tai siê w naszym w³asnym sercu. Piêkno, moc, doskona³oœæ Cz³owieka s¹ ju¿ w nas jak ziarno, co le¿y w ziemi czekaj¹c na deszcze, by zakie³kowaæ. Idea³, obraz widziany oczyma duszy jest pierwszym krokiem ku przejawieniu potêg drzemi¹cych w ka¿dym z nas. Ca³a nasza praca polega na tak g³êbokiej uprawie i zwil¿eniu roli, by ziarno boskie zakie³kowa³o i uros³o. A gdy siê rozroœnie w wielkie, wspania³e drzewo, stajemy u progu nadcz³owieczeñstwa.
PójdŸmy razem w wyobraŸni do pracowni wielkiego rzeŸbiarza, nie przeciêtnego kuj¹cego marmur rzemieœlnika, ale wielkiego genialnego twórcy, artysty, który potrafi o¿ywiæ ka¿dy materia³ wywo³uj¹c zeñ „myœl-idea³” w nieskalanym piêknie kszta³tu. Jak¿e taki artysta pracuje? Myœlicie, ¿e po prostu wykuwa pos¹g w marmurze? Bynajmniej, technika jego jest zgo³a inna. Oto wyzwala z by³y marmuru kszta³t, który oczami duszy widzi, m³otem i d³utem odcina i odrzuca niepotrzebne kawa³y, które jego idealny pos¹g ukrywaj¹. Tak pracuje geniusz. Tam, gdzie my widzimy tylko bezkszta³tn¹ bry³ê, on widzi doskona³y kszta³t swej wizji twórczej w tej bryle uwiêziony i zamkniêty. Ka¿dym uderzeniem m³otka, ka¿dym ciêciem d³uta zbli¿a wyzwolenie tego „wiêŸnia” swej wielkiej wizji, czyli „zmusza” idea³ do przejawienia, wprowadza go ze œwiata myœli-wyobraŸni w œwiat konkretnoœci widzialnej. To jest twórcz¹ prac¹ genialnego artysty.
Ka¿dy z nas w wielkiej pracowni œwiata jest tak¹ bezkszta³tn¹ bry³¹ marmuru czy kamienia, nieog³adzon¹, szorstk¹ o licznych kantach, wg³êbieniach, za³omach. A w œrodku, w g³êbi tej bry³y ukrywa siê boski „obraz”, duchowe nasze oblicze wywo³aæ w przejawienie w ca³ym jego piêknie jest naszym zadaniem. Tak, jesteœmy rzeŸbiarzami, musimy wyzwoliæ uwiêziony w bryle obraz w jego prawdziwym kszta³cie i wyrazie. Musimy tak samo jak ów artysta celnymi uderzeniami d³uta i m³ota (myœli i woli) odcinaæ wszystko zbêdne, co wiêzi, t³umi i ukrywa nasze ¿ywe duchowe oblicze. Jest to praca ca³ego ¿ycia i to nie jednego. Zaprawdê rzeŸbiarzami jesteœmy, ods³aniaj¹cymi (mo¿e przez wieki) kszta³t prawdy naszej boskiej istoty. Im sprawniej bêdziemy m³otkiem uderzaæ, im lepiej poznamy materia³ (nasz¹ ni¿sz¹ naturê), im z wiêksz¹ wol¹ bêdziemy w³adali tym d³utem i m³otkiem, tym praca wyzwalaj¹ca ducha pójdzie prêdzej i wy³oni siê z owej szorstkiej bry³y nasze doskona³e Oblicze.
Tê rzeŸbiarsk¹ pracê mo¿emy wykonywaæ wszêdzie, bez wzglêdu na warunki, otoczenie i rodzaj zajêcia. Ale w ka¿dym zak¹tku wszechœwiata przy jakimkolwiek warsztacie was los postawi, nie zapominajcie nigdy o tym boskim w waszym sercu ukrytym wiêŸniu, którego wy sami, i tylko wy mo¿ecie wyzwoliæ. Trzeba mieæ jego istnienie w pamiêci, staraæ siê go czuæ jako ¿yw¹, choæ utajon¹ jeszcze obecnoœæ.
WeŸcie mocno w rêce wasze narzêdzia, odrzucajcie wci¹¿ zbêdne bry³ki i kawa³y kamienia, a wyzwolicie wkrótce to wspania³e duchowe oblicze. Wówczas ca³¹ samoœwiadomoœci¹ poznacie, co znacz¹ s³owa „byæ na obraz i podobieñstwo Boga”.
¯ycie Duchowe dla Cz³owieka w Zwyk³ym Œwiecie
Wanda Dynowska. 1959.
(...) Ofiar¹ S³owa Przedwiecznego (Logosu) jest dobrowolne ograniczenie Siebie – zakreœlenie Sobie Samemu granicy, krêgu, w którego obrêbie ma siê pojawiæ Jego twórczoœæ. Symbolicznie mo¿na by powiedzieæ, i¿ w bezgranicznym, praodwiecznym, nieskoñczonym morzu Œwiat³oœci, której œrodek jest wszêdzie a obwód nigdzie, powstaje wyraŸnie wygraniczony zarys krêgu ¿ywego œwiat³a i to jest Logos. Powierzchni¹ tej kulosfery jest odt¹d Jego wola ograniczenia Siebie, aby pocz¹æ Swe przejawienie i wszechœwiat powo³aæ do bytu. A ta Jego samoograniczaj¹ca siê moc (Maja, boska wyobraŸnia) to ów pierwiastek, który stanie siê pod³o¿em wszystkich kszta³tów i form zjawiskowego Œwiata. ¯ycie Logosu to duch rodz¹cego siê kosmosu; a Jego Maja (wola samoograniczenia, wyobraŸnia stwórcza, Œakti) to „Pra-materia”, a te dwa bieguny s¹ nierozdzielne przez ca³y czas trwania zjawy kosmicznej.
¯ywa, zawsze symbolem operuj¹ca wyobraŸnia hinduska nazwa³a ten proces „rozdzielania siê” Jedynego Nieograniczonego na dwa bieguny o odwrotnym namagnetyzowaniu (dwój-biegunowoœæ) Sziw¹ wy³aniaj¹cym z Siebie swoj¹ Œakti, tj. energiê stwórcz¹, która nieod³¹czna stanowi¹c z Nim jedniê – dzia³a i tworzy w wieczystym ruchu, a On pozostaje Wol¹ nieruchom¹ trwaj¹c¹ w niezm¹conym spokoju, w medytacji, ponad przejawieniem konkretnym, choæ je o¿ywia i podtrzymuje.
Pomiêdzy Sziw¹ a Jego „Oblubienic¹” (Œakti) tka siê tkañ wszechtwórczoœci. Jest to zwane „gr¹” bosk¹ „zabaw¹” (Lil¹) w wieczystym ruchu i rytmie, w nieobjêtym Piêknie. Wiêc wed³ug hinduizmu œwiat jest stworzon w pe³ni „Anandy” – boskiej szczêœliwoœci. Ananda jest jego sercem i sednem. Gdy cz³owiek j¹ odkrywa i pogr¹¿a siê w jej pr¹d, poznaje, ¿e u podstaw wszechœwiata i wszelkiego ¿ycia jest bezgraniczna Radoœæ. Ods³ania mu siê wówczas cel naszego istnienia, cel ofiary Logosu.
To raczej ci, gwoli których podejmuje On tê ofiarê (owijania siê w coraz to gêstsze zas³ony) jeszcze nie zaistnieli, jeszcze Logos nie „uzewnêtrzni³” ich bytu. Sama tylko „potencjalnoœæ” ich istnienia tai siê w „Myœli” Jego, w niej s¹ poczête, jej zawdziêczaj¹ swój przejawiony i „skonkretyzowany” ¿ywot. Ale niezmiernie ciekawym jest pojêcie, ¿e Duchy-Monady w Jego ³onie dzieli³y z Nim wolê przejawienia, a wiêc zst¹pi³y w „siedmiosferyczny” œwiat zgodnie z „w³asn¹ wol¹”. Dziel¹c ¿ycie Rodzica, gdy by³y w Jego ³onie, by³y „jako On”. Wychylaj¹c siê zeñ w najwy¿szej ojczyŸnianej swej sferze by³y „wszechmocne i wszechwiedz¹ce” (bo Duch nie ewoluuje), ale bezsilne s¹ i nie znaj¹ce ni¿szych sfer powstaj¹cego wszechœwiata. A ¿e zapragnê³y w nim dzia³aæ i na wzór Rodzica tworzyæ, przeto rozpoczê³y d³ug¹, nieskoñczenie d³ug¹ wêdrówkê poznawcz¹, rzutuj¹c w przejawiony œwiat znaczn¹ czêœæ siebie, buduj¹c w ka¿dej z jego sfer odpowiadaj¹ce jej poznawcze aparaty – narzêdzia lub „cia³a” – aby wejœc w kontakt z jej specyficznymi wibracjami. A powoli poznawszy je, zdobyæ nad ich materi¹ w³adzê i umiejêtnoœæ rz¹dzenia ni¹. Innymi s³owy: Duch nasz zst¹pi³ na ziemiê dobrowolnie, aby staæ siê twórc¹. A mog³o siê to staæ tylko dziêki ofierze Logosu.
Niepojêty i Niepoznawalny nie móg³ pocz¹æ w Swym niepodzielnym byæie wieloœci i ró¿norodnoœci. Trzeba by³o „postanowienia” Woli, tej bo¿ej chêci przyjêcia na siebie (z w³asnowolnej ofiary) kszta³tów, zamkniêcia Swego ¿ycia w okreœlone formy, aby wy³oniæ z Siebie miriady istnieñ jakby iskier Jego ognia, posiadaj¹cych w potencjalnoœci wszystkie cechy ogniowego Rodzica, aby siê mog³y z czasem rozwin¹æ w pe³ni „na obraz i podobieñstwo” Ojca. Aby nauczy³y siê dzia³aæ we wszystkich sferach stworzonego wszechœwiata i wziê³y udzia³ w Jego szczêœliwoœci, mocy i twórczoœci. Owa pierwotna boska ofiara jest zwana w Bhagawad Gicie „Czynem – Karmanem”, a owo wyjœcie z niepojêtej szczêœliwoœci, ze spokoju równowagi samoistnoœci, z absolutu w dzia³anie uznawano w Indiach zawsze za ofiarê, trwaj¹c¹ niezliczon¹ iloœæ wieków, póki trwa przejawienie wszechœwiatów. Bowiem ka¿da ich cz¹stka, ka¿de najdrobniejsze Ÿdziebe³ko, jak i najwiêksze s³oñca i planety tylko Jego energia utrzymuje przy ¿yciu. W miriadach tworów, które powo³a³ do bytu Sam trwa znosz¹c wszystkie ich ograniczenia, uciski, uwarunkowania (nieod³¹czne od zamkniêcia w ciasny kszta³t) z ka¿dego z nich móg³by w ka¿dej chwili wychyliæ siê rozbijaj¹c formê i nieskoñczon¹ potêg¹ i chwa³¹ wype³niæ przestwory. Ale tylko przez najwy¿sz¹ cierpliwoœæ i powolny, miarowy wzrost (rozszerzanie siê œwiadomoœci a rozwój formy) mo¿e ka¿da istnoœæ rosn¹æ w górê a¿ stanie siê samowystarczalnym oœrodkiem, Jemu podobnej potêgi i samoistnego ¿ycia. Po to w³aœnie zamyka siê Sam w kszta³ty oraz znosi ich u³omnoœci i ciastnoty a¿ dosiêgn¹ doskona³oœci i z Nim œwiadomie siê zjednocz¹, nie zapominaj¹c wszak¿e w³asnej drogi ku temu zjednoczeniu i uroœniêciu.
Wiêc ów „wylew” fali ¿ycia, rozpryœniêcie siê Jego (nie zmieniaj¹c w niczym Swej pe³ni ani jej nie umniejszaj¹c) na miliardy tworów, istnoœci i kszta³tów, jest czêœci¹ Jego przedwiecznej ofiary i posiada w sobie b³ogoœæ niepojêt¹, szczêœcie najwy¿sze i niewymierne, jak niewymiern¹ jest Mi³oœæ Ojca, który rzuca w widzialnoœæ swe dzieci, aby ka¿de rozwinê³o odrêbne ¿ycie, sw¹ „indywidualn¹ jedynoœæ”, która nie zaginie nigdy a wplecie siê nowym tonem czy pó³tonem w orkiestrê dŸwiêków wszechœwiata wzbogacaj¹c brzmienie nieskoñczonej pieœni ¯ycia: Bytu-Œwiadomoœci-Szczêœcia (Sat-Czit-Ananda). Owa radosna twórczoœæ, dobrowolne ograniczenie, by cz¹stki ¿ywe zbudzi³y samoœwiadomoœæ i wspó³uczestniczy³y w twórczoœci Logosu, jest g³ówn¹ treœci¹ Jego ofiary, choæ mog¹ w niej istnieæ dodatkowe tony; to boska beztroska Radoœæ, która jest zyciem ducha. Atrybutem ka¿dego ducha zawsze jest dawanie, promieniowanie, bo jest on w ka¿dej istnoœci ¿yciem w ruchu, w tworzeniu, w mimowolnym samorzutnym dzieleniu siê samym swym bytem jak oddechem. Wiêc ofiara jest nieod³¹czn¹ w³aœciwoœci¹ ducha i zawsze radoœci¹.
Ale gdy spojrzymy na materiê, tu przyrodzona cecha jest wrêcz odwrotna – zdobywanie, zagarnianie lub otrzymywanie dawanego jest prawem. Przyjmowane bodŸce (impulsy ¿ycia) kszta³tuj¹ i organizuj¹ materiê w odrêbne formy. Formy te istniej¹ póty, póki impuls trwa, gdy ten siê cofa, rozpadaj¹ siê na sk³adowe cz¹stki. Wszystkie dzia³ania materii polegaj¹ na braniu. Tylko przyjmuj¹c mo¿e utrzymaæ siê i trwaæ jako odrêbny kszta³t. Tote¿ z samej swej natury wszystko chwyta, zagarnia, przyswaja, trzyma jako w³asne. Samo jej istnienie zale¿y od tej umiejêtnoœci chwytania i wch³aniania. Aby jakakolwiek forma mog³a byæ wzglêdnie trwa³a, musi trzymaæ siê przyswajaæ. Tote¿ jej normalnym instynktem bêdzie zdobywaæ, broniæ swego zajadle, ¿a³owaæ najdrobniejszej kruszyny tego „swego”, któr¹ ktoœ chce jej wydrzeæ i zabraæ. Jej radoœæ to zdobyæ i zatrzymaæ, „uczyniæ swoim”, a oddaæ to jakby umrzeæ w jakiejœ swej cz¹stce.
Spojrzawszy z tego punktu ³atwo zrozumieæ, sk¹d powsta³o to uto¿samianie ofiary z cierpieniem. Duch – ¿ycie boskie w nas – radoœæ i rozkosz zachwytu znajduje w twórczym dawaniu, we wprowadzaniu innych w uczestnictwo swego w³asnego ¿ycia. A jeœli jest zamkniêty w kszta³t, nie dba czy ten jego twórczy czyn nie przyniesie pow³oce krzywdy a nawet œmierci, wiedz¹c, i¿ jest ona tylko znikomym, krótkotrwa³ym narzêdziem, œrodkiem do wyra¿ania jego odrêbnego istnienia. A ta pow³oka w nas, ta przemijaj¹ca osobowoœæ, która jest tylko narzêdziem ducha, „¿yw¹” jego odzie¿¹, czuj¹c, i¿ si³y ¿ywotne odp³ywaj¹, rzuca siê w udrêce i przera¿eniu, protestuje, czepia siê, wo³a rozpaczliwie i za wszelk¹ cenê chce „swoje” zatrzymaæ, nie puœciæ. Wiêc stawia opór temu pr¹dowi ducha p³yn¹cemu ku zewn¹trz, ku innym. Duch zna sw¹ nieœmiertelnoœæ, wie, ¿e nic mu nie mo¿e ubyæ, bo wszystko w sobie samym zawiera. Zaœ osobowoœæ jakby czuj¹c sw¹ czasowoœæ, broni swego stanu posiadania instynktem samozachowawczym. Ofiara radosna dla ducha umniejsza jej ¿ywotnoœæ, poci¹ga za sob¹ jakby odp³yw krwi z jej arterii. Nie dziwi wiêc, ¿e siê broni. Jest ona dziedzictwem niezliczonych pokoleñ zarówno naszych zwierzêcych praszczurów, jak setek pokoleñ przodków ludzkich, w których duch jeszcze spa³.
Ta bolesna strona ofiary by³a jedyn¹ znan¹ i dostêpn¹ pojêciom ni¿szego œwiata, nie dziw wiêc, ¿e osobowoœæ tych ludzi czu³a siê zawsze jak zwierzê wleczone na postronku do jakiejœ kaŸni i w przera¿eniu rzuca³a okrzyki grozy, skargi i protestu. £atwo nam teraz zrozumieæ, dlaczego ludzie oœlepieni materi¹, ¿yj¹cy tylko osobowoœci¹ uto¿samiaj¹ zawsze ofiarê z rozpacz¹ ni¿szej, a nie swobodn¹ radoœci¹ wy¿szej natury.
Czy¿ mo¿emy siê dziwiæ, ¿e ludzie œwiadomi istnienia wy¿szej i ni¿szej natury, a uto¿samiaj¹c siê w swym zwyk³ym ¿yciu wci¹¿ z t¹ ostatni¹, odczuwaj¹c w sobie opór i sprzeciw osobowoœci, uwa¿ali to jako reakcje w³asn¹ i znaczyli wszelk¹ ofiarê piêtnem cierpienia. A gdy wiedzieli, i¿ ta jest nieodzown¹, przyjmowali j¹ jako „zrz¹dzenie Boskie” w rezygnacji i poddaniu siê „woli wy¿szej”, ale bynajmniej nie w duchu samodzielnie podjêtego i radoœnie spe³nionego poœwiêtnego czynu? Istnotnie nie wczeœniej ka¿dy akt ofiary stanie siê swobodny i radosny a nawet naturalny i po¿¹dany a¿ cz³owiek odczuje, ¿e jest duchem a nie osobowoœci¹, ¿yciem a nie form¹ i materi¹. Istota doskonale zharmonizowana nie odczuwa wogóle cierpienia, gdy¿ nie ma w niej ¿adnych taræ ani rozterek. Osobowoœæ jest w niej ca³kowiecie poddanym, uleg³ym i giêtkim narzêdziem Ducha, przyjmuj¹c czy oddaj¹c bez oporu a z gotowoœci¹. Wraz z zanikiem oporu i tarcia zanika i cierpienie. Bowiem cierpienie wynika z konfliktu i ze zderzeñ odwrotnych ruchów i kierunków. A tam, gdzie ca³oœæ natury cz³owieka, tak ni¿sza jak i wy¿sza natura dzia³aj¹ jednolicie i harmonijnie, cierpienie nie mo¿e mieæ miejsca.
Poniewa¿ Ofiara jest Prawem rozwoju na wszystkich szczeblach wielkiej drabiny ewolucyjnej, widzimy, i¿ ka¿dy krok wznoszenia siê przez ni¹ siê dokonywa. ¯ycie rozwija siê, rozrasta, przechodzi w wy¿sze formy, a te które mu s³u¿y³y, rozpadaj¹ siê. Kto patrzy na Przyrodê widz¹c tylko zewnêtrzne zjawiska (umieranie ¿ywych stworzeñ, rozpadanie siê cia³, za¿art¹ walkê o byt, itd.) mo¿e j¹ uwa¿aæ za jedno wielkie pole nieub³aganej i morderczej bitwy. Ale ten kto spojrzy g³êbiej, dostrze¿e nieœmiertelne ¿ycie, duszê wymykaj¹c¹ siê z ciasnych form, by u¿yæ wnet nowych, szerszych i podatniejszych. A widz¹c to rozrastanie siê i rozszerzanie ¿ycia, gdy ws³ucha siê, us³yszy równie¿ radosn¹ pieœn wci¹¿ nowych narodzin, tryumfuj¹cy pean zwyciêskiego ¯ycia.
Gdy cz¹stka boskiego Ducha (zwana czêsto w filozofii Monad¹, co znaczy niepodzieln¹ jednostk¹) rozpoczyna swe zst¹pienie w stworzony œwiat, przechodzi wyraŸne stadia nauki w ró¿nych „królestwach” Przyrody. Pominê pierwsze trzy tzw. „Królestwa Elementarne”, gdy¿ za daleko by mnie zaprowadzi³o wyjaœnianie tego. Zacznijmy od królestwa mineralnego. Monada, jak wspomnieliœmy, wysy³a cz¹stkê swego ¿ycia, które „zamyka siê” niejako w królestwo mineralne, które nie jest bynajmniej „martwe” ani bezduszne. Nie istnieje w ca³ym wszechœwiecie ¿adna martwa rzecz, bowiem nie masz takiej, która by³aby poza ¿yciem Boga, która by Jego tchnienia nie zawiera³a w sobie, choæ mo¿emy go nie dostrzegaæ i nie umieæ rozpoznaæ. W królestwie mineralnym dzia³a ju¿ Prawo ofiary, kszta³ty s¹ rozbijane, kruszej¹ i rozpadaj¹ siê, aby kszta³ty „wy¿sze” roœlin budowa³y siê z tego materia³u. Roœliny ci¹gn¹ sk³adniki z ziemi, rozk³adaj¹ jej cz¹stki i wch³aniaj¹ je w swój organizm. Czyli formy mineralne gin¹, by daæ zycie roœlinom. Jest to pierwsza widzialna w Przyrodzie Ofiara.
Monada tworzy nastêpnie królestwo roœlinne i tu ni¿sze formy musz¹ gin¹æ po to, by mog³y pojawiæ siê i utrzymaæ wy¿sze. Roœliny s¹ nieustannie poœwiêcane dla ¿ycia i wzrostu zwierz¹t. Wszêdzie gin¹ trawy, zio³a, zbo¿a, krzaki dla utrzymania wy¿szych form. Tkanki roœlinne siê rozpadaj¹ na sk³adniki i s¹ przyswajane przez zwierzêta i buduj¹ ich organizmy. I znów prawo Ofiary zaznacza siê w ca³ym roœlinnym królestwie dobitnie. ¯ycie w nim rozwija siê, a formy gin¹ „dla innych”. Monada w swym dalszym rozwoju tworzy królestwo zwierzêce utrzymywane przez nieustann¹ ofiarê królestwa roœlinnego.
Dot¹d cierpienie nie ³¹czy³o siê z ofiar¹, gdy¿ cia³o uczuciowo-wra¿eniowe roœlin jest zbyt prymitywne i jeszcze dostatecznie nieuorganizowane. Nie posiada systemu nerwowego, aby mog³o odczuwaæ ból albo rozkosz. Dopiero w królestwie zwierzêcym dzia³anie prawa Ofiary poci¹ga za sob¹ cierpienie, gdy¿ zabija siê czuj¹cy kszta³t. Wprawdzie suma cierpienia, gdy jedno zwierzê zabija drugie (co jest w tym królestwie „stanem naturalnym”) jest stosunkowo niezbyt znaczna, ale bezsprzecznie istnieje. Prawd¹ jest równie¿, ¿e cz³owiek w swej roli pomocnika jak¹ mu przyroda wyznaczy³a w ewolucji zwierz¹t nadu¿y³ niepomiernie swych praw i ogrom cierpienia powiêkszy³ oraz wzmocni³ zamiast os³abiæ os³abiæ instynkty krwio¿ercze zwierz¹t. Ale sam ich nie zaszczepi³, choæ wyzyskiwa³ je dla w³asnej korzyœci. A przez wprowadzenie okrucieñstwa nie istniej¹cego wœród zwierz¹t ewolucjê ich opóŸnia, a nawet wypacza, jak to mo¿na stwierdziæ badaj¹c potwornoœci rzeŸni i wiwisekcji oraz wiedz¹c o ogniwach ³¹cz¹cych zwierzêta z najni¿szym typem ludzkim.
Ni¿sza natura cz³owieka pochodzi od zwierz¹t, wy¿sza wprost od Boga. Ludzie, którzy twierdz¹, ¿e zwierzêta musz¹ mieæ „duszê”, maj¹ racjê; jak i ci, którzy mówi¹ „ale nie tak¹ jak cz³owiek”. Zachodzi tu niezmiernie ciekawy fakt: oto gdy któreœ z wy¿szych zwierz¹t (pies, koñ, s³oñ, ma³pa, krowa – nie jest to jeszcze dostatecznie zbadane, ale iloœæ zbli¿aj¹cych siê do cz³owieka zwierz¹t jest pewna - 7) rozwija sw¹ myœlowo-wra¿eniow¹ naturê niemal do najwy¿szego mo¿liwego dla swego gatunku zenitu zazwyczaj przy pomocy wp³ywu cz³owieka. Cz³owieka z³ego lub dobrego, tj. pobudzaj¹cego w zwierzêciu przywi¹zanie, mi³oœæ (któ¿ mo¿e zaprzeczyæ, ¿e psy i konie „kochaj¹” cz³owieka?), chêæ zrozumienia rozkazów pana, itd.; albo odwrotnie: strach, nienawiœæ, itp., gdy spotyka je okrucieñstwo ponad miarê znan¹ w królestwie zwierzêcym. Potrzeba ju¿ tylko jakiegoœ jednego, bardzo silnego wzruszenia lub „psychicznego” wstrz¹su, aby „dusza” np. pojedynczego psa oderwa³a siê od duszy-grupy, tj. ¿ycia wzruszeniowo-myœlowego o¿ywiaj¹cego dajmy na to dwa czy cztery psy, wznios³a siê jakby „wybuchem” w górê i dotknê³a progu œwiata wy¿szej myœli (nale¿¹cego ju¿ do dziedziny, gdzie bezpoœrednio dzia³a Duch). Jest to wówczas jakby wezwaniem uwagi Ducha. Istotnie trzecia fala boskiego ¿ycia – od Boga Ojca wprost – sp³ywa w tê wzniesion¹ „duszyczkê” zwierzêcia, jednoczy siê z jego ¿yciem i tworzy to, co nazywamy „cia³em przyczynowym”, które odt¹d stanowi narzêdzie Ducha. I oto „rodzi siê” dusza cz³owieka, boska istnoœæ dzia³aj¹ca odt¹d w pow³oce ni¿szych cia³, przygotowanych przez d³ug¹ ewolucjê w królestwie zwierzêcym. Jest to ¿ycie Boga, które nazwaliœmy Monad¹ pracuj¹c¹ przez królestwa mineralne, roœlinne i zwierzêce w ci¹gu niezliczonych wieków. Otrzymuj¹c now¹ falê ¿ycia boskiego zmienia siê w to, co nazywamy „Monad¹ ludzk¹”, innymi s³owy w idnywidualn¹ i nieœmierteln¹ duszê cz³owieka. Odt¹d poczyna siê d³uga wêdrówka poznawcza tego prymitywnego cz³owieka, w której musi on nie tylko rozwin¹æ dalej elementy fizyczne i psychiczne odziedziczone po zwierzêcych przodkach, ale i obudziæ, i rozwin¹æ swoje ludzkie zdobywaj¹c w³adzê nad ich ca³¹ ni¿sz¹ natur¹. Gdy¿ dopiero wówczas staje siê naprawdê cz³owiekiem przejawiaj¹cym swoje, tj. boskie dziedzictwo, a nie jedynie zwierzo-cz³owiekiem wyra¿aj¹cym tylko atawizmy pradawnych gatunków i ras.
Ni¿sza natura cz³owieka rozwija³a siê wed³ug tego samego Prawa Ofiary, jakie rz¹dzi³o w poprzednich królestwach, ale wraz ze sp³yniêciem owego wy¿szego boskeigo ¿ycia, czyli tzw. „indywidualizacji” (narodzin w œwiecie fizycznym i psychicznym Cz³owieka), dzia³anie tego prawa zmienia siê.
Zadaniem niemowlêcego cz³owieka jest rozwiniêcie woli, inicjatywy, samodzielnoœci, energii, decyzji, itp. A w tym narzucane z zewn¹trz prawo, przymus jaki dzia³a³ w ni¿szych królestwach, pchaj¹c je niejako naprzód, nie by³by pomocny, raczej odwrotnie, hamuj¹cy; nale¿a³o wiêc zastosowaæ metodê inn¹. Trzeba by³o daæ cz³owiekowi swobodê wyboru, by móg³ rozwin¹æ analizê i rozpoznaj¹c¹, porównuj¹c¹ inteligencjê oraz samoœwiadomoœæ. I tu powsta³ dylemat: jak mo¿e jakakolwiek ¿ywa istota posiadaæ swobodê wyboru a jednoczeœnie poznaæ, i¿ zasadniczym prawem rozwoju jest ofiara. A nawet dobrowolnie temu prawu siê poddaæ, bêd¹c organizmem czuj¹cym, który instynktownie unika wszystkiego, co mo¿e mu przynieœæ cierpienie, a to od rozbijania i niszczenia ¿ywych form jest nieod³aczne.
Byæ mo¿e setki wieków doœwiadczeñ, rozpamiêtywanych przez coraz to bardziej rozwijaj¹c¹ swe w³adze poznawcze istnoœæ, doprowadzi³yby w koñcu do zrozumienia – po prostu na podstawie wyci¹ganych z tych doœwiadczeñ wniosków – do odkrycia ogólnego dzia³ania tego Prawa Ofiary. Ale oczywiœcie zajê³oby to tak zawrotnie d³ugi czas, ¿e nie odpowiada³oby bo¿emu zamierzeniu, to te¿ przychodzi tu pomoc od Istot, w ewolucji starszych. Pojawiaj¹ siê u boku niemowlêcej ludzkoœci boscy Nauczyciele i kierownicy, którzy z ca³¹ moc¹ i autorytetem stwierdzaj¹ istnienie tego prawa i w³¹czaj¹ je do nauk ró¿nych religii w formie najprzystêpniejszej, naj³atwiejszej do przyswojenia dla budz¹cej siê inteligencji cz³owieka. Bezcelowym by³oby ¿¹danie od cz³owieka prymitywnego oddawania najcenniejszych dlañ rzeczy, od których jego ¿ycie zale¿a³o, za nic, bez ¿adnej kompensaty czy nagrody; trzeba by³o prowadziæ powoli, miarowo tê dzieciêc¹ psychikê, aby w koñcu pozna³a i przyjê³a dobrowolnie prawo Ofiary. Zadaniem rozwoju cz³owieka na tym stopniu ewolucji, by³o wyrabianie wszystkich w³adz, tak fizycznych jak umys³owych i wzruszeniowych, a wiêc prawem jego rozwoju by³o jeszcze prawo formy – walczyæ, zdobywaæ, przyswajaæ, „powiêkszaæ siebie”, wyrabiaj¹c zdolnoœci, buduj¹c charakter. Ale juz od pocz¹tku wejœcia jego na arenê ewolucji, trzeba go by³o te¿ uczyæ, choæby na prymitywnych przyk³adach, tego wszechobecnego prawa Ofiary. I oto Wielcy, starsi Bracia ludzkoœci, wprowadzaj¹ w religie, jakie jej daj¹ pojêcie wspó³zale¿noœci wszystkiego drabiny ¿ycia.
Ucz¹, i¿ fizyczne istnienie cz³owieka zale¿y od ziemi, od istot ni¿szych ci¹gle poœwiêcanych, by jego ¿ycie utrzymaæ – roœlin i zwierz¹t, ¿e jest to niejako d³ug, który bêdzie musia³ wyrównaæ; powtarzaj¹ wci¹¿, ¿e ¿yj¹c kosztem innych stworzeñ musi z kolei poœwiêcaæ coœ ze swego dobytku dla ich ¿ycia. A ¿e wiara w istnienie niewidzialnych a œwiadomych istnoœci (ni¿szych i wy¿szych od niego, kieruj¹cych procesami przyrody) by³a powszechna i stanowi³a sk³adow¹ czêœæ wszystkich religii, uczono prymitywnego cz³owieka, i¿ musi im sk³adaæ ofiary, by odwzajemniæ siê za pomoc oraz uprosiæ opiekê i b³ogos³awieñstwo. St¹d wy³oni³ siê ca³y system ofiar sk³adanych duchom ¿ywio³ów, Œwietlistym, Dewom (Anio³om) w hinduizmie i w wielu innych religiach, jak egipskiej, ¿ydowskiej i prastarej s³owiañskiej, których ró¿ne formy przetrwa³y do dziœ dnia. W Indiach w ka¿dej œwi¹tyni podczas obrzêdu Pud¿y ofiarowuje siê kwiaty, owoce, kadzid³a oraz specjalnie przyprawione gotowane ró¿ne ziarna i zbo¿a (po pob³ogos³awieniu rozdaje siê je obecnym). A po przydro¿nych kapliczkach czêsto przez wiernych pozostawione owoce staj¹ siê och³od¹ dla znu¿onych i g³odnych wêdrowców, Sanjasinów i ¿ebraków. U nas pozosta³oœci¹ tych zamierzch³ych czasów jest zawieszanie wot oraz ofiary sk³adane u stóp o³tarza w wiejskich koœció³kach (które pamiêtam z dzieciñstwa): ose³ki mas³a, serki, jaja, wi¹zki lnu i we³ny a czasem nawet snopki zbo¿a. Te ostatnie stawiane w k¹tach przy wigilijnej wieczerzy maj¹ to samo prastare pochodzenie.
Ongiœ rzucano ofiary w ogieñ poœwiêtny, bowiem poch³aniaj¹c szybko grubsze cz¹stki wyzwala on subtelniejsze, tzw. eteryczne i one to mia³y zasilaæ i byæ przyjmowane z upodobaniem przez owe niewidzialne Duchy ró¿nych stanów i poziomów. Wiele typowych wedyjskich ofiar do dziœ dnia polega na rzucaniu topionego mas³a w ogieñ.
Ofiary ze zwierz¹t a czasem nawet z ludzi by³y spaczeniem pierwotnych wskazówek, przesadn¹ gorliwoœci¹ fanatyków, którzy istnieli przed wiekami, jak istniej¹ i dziœ. Nie by³y one nigdy zalecane przez Wielkich Nauczycieli – odwrotnie, by³y surowo karcone. Ten obowi¹zek ofiar i obrzêdów, nieraz bardzo z³o¿onych i trudnych, uczy³ dzieciêc¹ œwiadomoœæ cz³owieka wspó³zale¿noœci wszystkiego, co ¿yje, jego zobowi¹zañ wobec Przyrody i zwi¹zku z niewidzialnymi potêgami, jak i z ca³oœci¹ ¿ycia. Wprawdzie przez d³ugi czas ofiary by³y interesowne: „Ile ja ci dam z proœb¹, tyle ty mi musisz daæ w zamian dobrym plonem, obfitym urodzajem, pomyœlnoœci¹ w ³owach, opiek¹ przed klêskami: gradem, powodzi¹, ogniem”. Ale prymitywny cz³owiek tylko t¹ drog¹ móg³ sobie przyswoiæ prawdê o wspólnoœci i wspó³zale¿noœci wszystkiego, co ¿yje. Trudno by³o od niego wymagaæ, aby wyrzeka³ siê cennych dlañ dóbr bez nadziei „zap³aty” i odpowiedniej korzyœci. Wprawdzie mo¿na przypuszczaæ, ¿e w ka¿dej religii istnia³y nawet w owych niezmiernie dawnych czasach jednostki o wy¿szym rozwoju, które jak Abraham gdy Bóg „za¿¹da³” ofiarowania Mu tego, co mu by³o najdro¿sze (syna) by³y gotowe „na niewiadome” oddaæ dobrowolnie najcenniejsze; ale to mog³y byæ najrzadsze wyj¹tki. I dziœ wœród plemion pierwotnych w puszczach Indii zdarzaj¹ siê tego echa, gdy w chwili egzaltacji religijnej ktoœ poczuje rozkaz ofiarowania Bogu najdro¿szego. A jeœli tym jest ¿ona lub dziecko, nie waha siê je Bogu na ofiarê z³o¿yæ. Oczywiœcie dziœ wydaje siê to nam anormaln¹ psychoz¹, ale bior¹c pod uwagê prymitywizm tych szczepów, znajdziemy w tych, zreszt¹ bardzo rzadkich wypadkach, przyk³ad jak dzia³a³a ongiœ dzieciêca œwiadomoœæ ludzkoœci.
Przepisy religijnych ofiar i obrzêdów dla zapewnienia sobie pomyœlnoœci by³y te¿ u¿yteczne w innej dziedzinie, mianowicie w przezwyciê¿aniu ociê¿a³oœci cia³a, lenistwa, gnuœnoœci, ospa³oœci, a wiêc pomaga³y cz³owiekowi w jego powolnym rozwoju. Po pewnym czasie przychodzi druga, nieco trudniejsza nauka, gdy rezultat ofiar, nagroda za poœwiêcane przesuwa siê poza wrota œmierci. Kto chce siê dostaæ do „raju” i za¿ywaæ tam wesela i przyjemnoœci, powinien spe³niaæ dok³adnie obowi¹zki przez jego religiê wskazane. Tu uczy siê poœwiêcenia dóbr znikomych dla wzglêdnie trwa³ych a niewidzialnych i oddalonych. Jest to ju¿ bardzo znaczny postêp. Wiêc naprzód wyrzeczenie siê czêœci dóbr materialnych mia³o mu je pomno¿yæ i pmyœlnoœæ zwiêkszyæ. Nastêpnie poœwiêcanie dóbr materialnych, widzialnych i konkretnych mia³o mu zapewniæ radoœæ w niewidzialnym „raju”. Wniosek: warto oddawaæ dobra znikome dla trwa³ego dobrobytu „potem”. By³o to znów wa¿n¹ nauk¹. Namiêtne trzymanie przedmiotów fizycznych zamieni³o siê na równie namiêtne po¿¹danie roszkoszy emocjonalnych w wyobra¿anym raju.
Wszystkie egzoteryczne religie u¿ywa³y tej wychowawczej metody. Za³o¿yciele ich zbyt dobrze znali mo¿liwoœci dzieciêcych dusz, aby oczekiwaæ od nich cnoty bez nadziei nagrody, bohaterstwa bez korzyœci i z niewyczerpaln¹ cierpliwoœci¹ przynaglali, a nawet kusili obietnicami krn¹brne, samowolne, zuchwa³e dzieci, kieruj¹c je powoli, bardzo powoli z szerokiego goœciñca u¿ycia i egoizmu ku w¹skiej, nie pozbawionej cierni œcie¿ce dobroci i wyrzeczenia „dla innych”.
Wœród Hindusów, Persów, Chiñczyków nakazana czeœæ dla przodków i starszych, jak i obowi¹zek mi³osierdzia (podobnie jak w chrzeœcijañstwie – uczynki mi³osierne wzglêdem cia³a i wzglêdem duszy) uczy³y cz³owieka opanowania zachcianek i sk³onnoœci fizycznego cia³a w spe³nianiu tych przepisów religijnych, poœwiêcania swych przyjemnoœci i wygód, choæby nawet z myœl¹ o nagrodzie poœmiertnej za ka¿dy czyn mi³osierdzia. Powoli budzi³o siê poczucie obowi¹zku wobec spo³ecznoœci i Boga, ros³a œwiadomoœæ, i¿ s¹ wartoœci wa¿niejsze ponad fizyczny dobrobyt a nawet samo ¿ycie. Najdalej rozwiniête jednostki ju¿ sz³y na dobrowoln¹ ofiarê ¿ycia w obronie rodziny, kraju, wiary. Pojawiali siê bohaterowie i mêczennicy, którzy postawieni przed wyborem: zaparcie siê swej wiary (wartoœci psychiczno-duchowej) czy œmieræ, wybierali œwiadomie œmieræ.
I znów, choæ niejeden z nich liczy³ na „koronê chwa³y” w niebie, na swoist¹ nagrodê u stóp Boga nie by³a to wiêc jeszcze ofiara doskona³a, radosna, z samej wewnêtrznej koniecznoœci p³yn¹ca. Ale samo przezwyciê¿enie fizycznego instynktu samozachowawczego organizmu w imiê „imponderabiliów”, czyli spraw myœli i duszy, rzeczy nieuchwytnych i niewidzialnych by³o ju¿ postêpem ogromnym. Jednoczeœnie u znacznej wiêkszoœci rozwinê³a siê œwiadomoœæ, ¿e poœwiêcanie ni¿szego dla wy¿szego, siebie samego i wszystkiego, co jest nasze dla spraw wiêkszych (ojczyzny, spo³ecznoœci, religii) jest dobre, szlachetne, piêkne. A wiernoœæ swym ludzkim obowi¹zkom decyduje o wartoœci cz³owieka.
I tu dopiero zacz¹³ siê prawdziwy dramat istoty ludzkiej, bo choæ dusza i myœl, pojêcia i przekonania a nawet przeczucia duchowe jasno wskazywa³y, co jest wielkie i dobre, a dusza rwa³a siê do czynów ofiarnych i piêknych, natura ni¿sza ca³¹ si³¹ bezw³adu i atawizmu trzyma³a siê dawnego, zwierzêco-ludzkiego prawa. Powstaje konflikt, rozterka nieraz a¿ do tortury. Jest to okres m³odzieñczy, okres „dojrzewania” ludzkoœci, w którym w³aœnie dziœ siê znajduje z ca³ym chaosem k³êbi¹cych siê namiêtnoœci, po¿¹dañ i egoizmów, a zarazem ze œwiadomoœci¹, i¿ „to nie to”, ¿e to droga do nik¹d. Jest to konflikt niejako dwóch istnoœci w jednej, jak to œw. Pawe³ wspaniale oddaje: „Bo nie czyniê dobrego, które chcê, ale z³e, którego nie chcê, to czyniê... Znajdujê wiêc to prawo, ¿e gdy ja chcê czyniæ dobro, z³o siê mnie trzyma. Albowiem kocham siê w Zakonie Bo¿ym wed³ug wewnêtrznego cz³owieka, lecz widzê inny zakon w cz³onkach moich, sprzeciwiaj¹cy siê zakonowi umys³u mojego i czyni¹cy mnie niewolnikiem... A przeto ja umys³em s³u¿ê Zakonowi Bo¿emu, lecz cia³em zakonowi grzechu”. Trudno o jaskrawsze sformuowanie tego rozdarcia w psychice cz³owieka. Dwa „zakony” jak je nazywa œw. Pawe³, czyli dwa prawa walcz¹ ze sob¹ na polu naszego jestestwa. Prawo dawne zwierzêce (naszego wczoraj, atawizmu) i prawo cz³owieka, które ju¿ czujemy byæ naszym w³asnym, ludzkim z rzutem w upragnion¹ przysz³oœæ, gdy staniemy siê w³adc¹ i panem wszystkich swych narzêdzi, ca³ej natury. Te dwa g³osy, dwie si³y rozdzieraj¹ce nasz¹ istot¹ i mo¿e trzy czwarte tragedii ludzkich w tej dwoistoœci ma swe Ÿród³o. To samo stwierdza œw. Augustyn, jak i Goethe, gdy mówi: „Niestety, dwie dusze ¿yj¹ w mej piersi”. Nie ma cz³owieka na tym poziomie ewolucji, który by tej tragicznej walki w sobie nie przechodzi³.
W poprzednich okresach nie by³o walki a poddanie siê pos³uszne albo nakazom religii, albo ¿¹dzom i namiêtnoœciom, po prostu i bez ¿adnych wyrzutów, gdy¿ prawo wy¿sze nie by³o jeszcze w³asnym przy¿yciem odczute. By³a to „niewinnoœæ” nieœwiadomoœci. Chwilê po tym okresie, gdy punkt ciê¿koœci przesuwa siê ku duszy, a osi¹ ¿ycia staje siê pragnienie wy¿sze - innymi s³owy, gdy istota wewnêtrzna o tyle dojrza³a i usamodzielni³a siê, ¿e dawanie, ofiara wszelkiego rodzaju staje siê jej mi³a, walka ustaje równie¿.
Nie od razu jednak, jest jeszcze jeden przebolesny choæ przepiêkny okres, jak ostatnie cienie przed wschodem s³oñca, które juz nie zajdzie. Oto, gdy prawo duszy ju¿ dzia³a i ono wymaga od „serca”, tj. emocjonalnej, nieraz ju¿ oczyszczonej a przecie jeszcze namiêtnie czuj¹cej i „przywi¹zanej” natury, oddania najdro¿szego. ¯ycie stawia nas wówczas w dramatyczne sytuacje, gdy poœwiêcenie staje siê koniecznoœci¹ i dusza przyjmuje j¹ ju¿ dobrowolnie, ale serce jednoczeœnie „sp³ywa krwi¹”. Powstaje wówczas dziwne, nieznane uczucie jakby rozkrzy¿owania, ale ponad rozpiêtym na krzy¿u sercem wznosi siê ju¿ uœmiech – ból ni¿szego a przecie piêknego (np. osobistego kochania) i radoœæ niemal dopiero œwitaj¹cego przeczucia duchowego stapiaj¹ siê w jedno. Niewymowne i nie nazwane uczucie, które najbli¿sze jest tego, co siê nazywa ekstaz¹.
W niejednym utworze wielkiej sztuki spotykamy oddanie tego przedziwnego uczucia, jak w dzie³ach pewnego typu mistyków. Tu ju¿ cz³owiek staje wobec ofiary zdawa³oby siê w imiê „niczego”, bez ¿adnego nadziei na kompensatê, a poœwiêciæ ma najswojsze i naukochañsze. I nieraz musi przejœæ po takim bohaterstwie prawie ponad si³y emocjonalnej natury okres martwoty, obojêtnoœci, jakby gleba jego psychicznej istoty musia³a odpocz¹æ po spe³nieniu rozkazu wy¿szej JaŸni, aby móc dalej s³u¿yæ jej twórczo. Wiele symbolicznych nazw maj¹ prze¿ycia tego okresu: „Bóg da³, Bóg wzi¹³, niech bêdzie b³ogos³awione œwiête Imiê Jego”, „Po w³asnym sercu trzeba kroczyæ ku Niemu”, „Nagim trzeba iœæ za nagim Chrystusem”, „Ludzie ¿yj¹ œmierci¹ bogów, bogowie ¿yj¹ œmierci¹ ludzi”. Innymi s³owy to staro¿ytne a zagadkowe powiedzenie Hermesa Trismegistosa brzmi: „Natura ni¿sza, czysto ludzka musi w nas zamilkn¹æ, „umrzeæ”, aby natura duchowa, boska mog³a w pe³ni sie przejawiæ.
Na tym poziomie, a na nim znajduje siê dziœ niewielka garstka wœród naszej ludzkoœci, odkrywa siê ju¿ w pe³ni prawo Ofiary, a pragnienie udzia³u w nim coraz szerszego staje siê marzeniem i wol¹. Czuje siê wyraŸnie i dobitnie sw¹ przynale¿noœæ do wielkiej Ca³oœci czy to przez Naród, który siê kocha i widzi siê go jako cz¹stkê o wiele wiêkszej – jako instrument w wielkiej orkiestrze, która musi niebawem zgraæ siê, by partiê jej powierzon¹ przez Najwy¿szego wykonaæ – czy przez wspó³czucie dla ludzi-dzieci, którzy nie widz¹ jeszcze celu ni sensu ¿ycia i cierpi¹ w g³uchej nocy i rozpaczy; czy przez mi³oœæ dla Starszych Braci, którzy s¹ uosobieniem prawa Ofiary i wci¹¿ czuwaj¹ nad krn¹brn¹ i dotychczas jeszcze prawie œlep¹ ludzkoœci¹. I owa wola wspó³dzia³ania z Nimi poczyna odt¹d kierowaæ ¿yciem i czyni ka¿d¹ ofiarê coraz l¿ejsz¹ a¿ staje siê ona czyst¹ radoœci¹ „na obraz i podobieñstwo” ofiary boskiej. Zapomina siê wówczas, ¿e niegdyœ ³¹czy³o siê z Ofiar¹ cierpienie. Czuj¹c wyraŸnie – bo œwiadomoœæ dzia³a ju¿ w sferze ducha a ponad intelektem, który jednoœci nie pojmuje – jedniê ¯ycia ka¿dy czyn spe³nia siê „dla wszystkich” lub dla wszystkoœci istnienia.
Jest to nowa œwiadomoœæ, o której mo¿na powiedzieæ, i¿ jest „poœwiêceniem” (w znaczeniu œwiêtoœci a nie cierpienia) „ca³oœci ¯ycia”, jak i wejœciem we wszechmi³oœæ kosmiczn¹ jako energiê powszechn¹. Widzi siê j¹ w tej sferze wyraŸnie jako potoki ¿ycia nieustannie p³yn¹ce z „Serca” S³owa Przedwiecznego. A wobec piêkna tej jednoœci Wszech¿ycia, ¿ywot pojednyczego cz³owieka, który siebie uwa¿a za oddzieln¹, wyodrêbnion¹ ze wszystkoœci jednostkê, wygl¹da stamt¹d mizernie i ubogo.
Gdy cz³owiek dosiêgnie w swym rozwoju tego poziomu, serce jego otwiera siê ku bezbrze¿nej mi³oœci i oddaje Jej siebie w najwy¿szym weselu pragn¹c jednego: byæ Jej czystym narzêdziem dla ludzi, którzy Jej jeszcze nie znaj¹. Staæ siê Jego „pomocnikiem”, „œwiat³onoœc¹”, wys³añcem nios¹cym wszelkie b³ogos³awieñstwo i najtkliwsz¹ „macierzyñsk¹” rozumiej¹c¹ mi³oœæ skierowan¹ najsilniej ku tym, którzy s¹ najbardziej œlepi, zamkniêci w formie, „pogrzebani” w materii. Radoœci¹ najwy¿sz¹ jest móc budziæ w duszach ludzkich têsknotê ku Prawdzie, rozœwietlaæ mroki niewiedzy, rozgrzewaæ zziêbniête w samotnoœci, œciœniête w mêce serca; wskazywaæ drogê ku sferom, gdzie radoœæ i szczêœcie s¹ przyrodzonym, naturalnym stanem cz³owieka.
Taki „pomocnik” Braci Starszych, kierowników ludzkoœci staje siê znaczn¹ energi¹ duchow¹, gdy¿ si³y, które przed wczeœniej zu¿ywa³ na oddzielne d¹¿enia i wysi³ki (na fizycznym, emocjonalnym i myœlowym planie), s¹ teraz wszystkie zestrzelone w jednym, radoœnie ofiarnym akcie a przez to samo przetworzone w energiê, która p³ynie ³¹cz¹c siê ze strumieniem energii najwy¿szej ku u¿ytkowi i b³ogos³awieñstwu œwiata.
Przetworzenie to dokonuje siê dziêki pobudce, która sama decyduje, w jakiej sferze dana energia dzia³a. Jeœ³i motywem cz³owieka jest po¿¹danie przedmiotów fizycznych dla siebie, energia jego bêdzie dzia³aæ tylko na fizycznym i emocjonalnym planie. Lecz jeœli w tej¿e sferze bêdzie dzia³a³ jako wys³aniec i wyraziciel Potêgi Jedynej, zupe³nie bezosobiœcie, energia któr¹ w dzia³anie w³o¿y stanie siê duchow¹, choæ czyn bêdzie spe³niony fizycznie. Podobnie, jeœli pragnie uczuciowej radoœci dla siebie, energia bêdzie dzia³aæ tylko w sferze astralnej; a jeœli po¿¹da wiedzy osobistym pragnieniem, aby poznaæ i wiedzieæ coraz wiêcej samemu, energia skupi siê w sferze myœlowej. Lecz jeœli pragnie kochaæ wiêcej, aby innym daæ mi³oœæ gorêtsz¹, a wiedzy „po¿¹da” tylko po to, by móc nieœæ wiêcej œwiat³ai prawdy innym, wówczas energia jego siêga a¿ w sferê duchow¹ i jest potê¿n¹, niezmo¿on¹ si³¹. Bowiem pobudka decyduje, w jakiej sferze dana przez cz³owieka w ruch wprawiona energia bêdzie dzia³aæ. Ta sama widzialna czynnoœæ spe³niona przez dwóch ludzi, jednego egoistê umiej¹cego tylko ¿¹daæ dla siebie, drugiego ¿yj¹cego mi³oœci¹ i promieniuj¹cego ni¹ naokó³ w radosnej ofierze bêdzie o¿ywiona zgo³a inn¹ energi¹, inne wyda owoce, inne przyniesie dla autora i otoczenia skutki.
A zmiana motywów od nas samych zale¿y. Dla takiego cz³owieka jak mówi Bhagawad Gita: „Czyn i bezczyn s¹ jednakie”, bowiem nawet, gdy nic nie robi widzialnie, „dzia³a” wci¹¿ swym promieniowaniem. A gdy najitensywniejsze czynnoœci spe³nia w œwiecie widzialnym, pozostaje równie bezosobisty i spokojny, bez egoizmu i po¿¹dañ w nieustaj¹cej wewnêtrznej ciszy. Wszyscy s¹ dlañ godni czci jako ¿ywe „obrazy” Boga –œwiêty czy grzesznik równie wart szacunku, tak samo ogarniany mi³oœci¹. Nic nie ma za w³asne a posiada wszystko, bowiem nie uto¿samia siê z form¹ a z wszechprzenikaj¹cym ¯yciem, którego treœci¹ jest Radoœæ. Zaiste „cierpieniu wówczas po³o¿y³ kres”.
Ka¿dy kto wyczuje w tych liniach prawdê, mo¿e od razu staraæ siê ¿yæ wedle tego prawa ofiary zaczynaj¹c od drobnych uczynków a nade wszystko od pobudek. Czyny mog¹ nie zawsze od nas samych zale¿eæ, ale pobudkami rz¹dzimy bezsprzecznie sami. Mo¿na nie ruszaj¹c siê z miejsca nawet w chronicznej chorobie, w odciêciu od œwiat³a i wszelkich mo¿liwoœci widzialnego dzia³ania staæ siê si³¹ twórcz¹ i dobroczynn¹, kieruj¹c ¿yczliw¹ myœl¹, dobrym ¿yczeniem, œl¹c naokó³ b³ogos³awi¹c¹ moc. Myœl nasza jest potêg¹, z której zakresu nie zdajemy sobie zwykle sprawy. Mo¿emy ni¹ równie „konkretnie” czyniæ jak rêkoma w œwiecie materii. A nieraz nawet „konkretniej”, bo wp³ywamy bezpoœrednio na nasze otoczenie myœlami i uczuciami o wiele wiêcej ani¿eli uczynkami; a w ka¿dym razie nieraz wp³yw myœlo-czuæ jest trwalszy i g³êbiej siêgaj¹cy. ¯adna energia nie ginie, ka¿da wywo³uje skutki w tej samej sferze, w której siê przejawia. Na tym prawie mo¿emy œmia³o oprzeæ dzia³anie myœl¹ i uczuciem we wspó³pracy twórczej z Tymi, których normalnym ¿yciem jest ci¹g³a radosna ofiara. A w miarê jednoczenia naszych si³ z Nimi przekonamy siê, jak zmieni siê ca³e nasze ¿ycie, jak coraz nowe prawdy bêd¹ ods³aniaæ siê przed naszym wewnêtrznym wzrokiem, coraz bogatsze i b³êbsze uczucia rodziæ siê w sercu. Bowiem „prawem rozwoju cz³owieka jest ofiara”, a to znaczy radosne promieniowanie z serca naokó³, nic nie pragn¹c i nie ¿¹daj¹c od ¿ycia, gdy¿ pe³nia w nas samych jest teraz tak wielka, i¿ nic ju¿ dodaæ nie trzeba do wype³niania wiekoœci ¯ycia, tylko snuæ z coraz wiêkszej g³êbi w³asnej. Dzieliæ siê, dawaæ, darzyæ, promieniowaæ ¿yciem twórczym – oto prawdziwe powo³anie „dojrza³ego” wewnêtrznie cz³owieka. Czy¿ nie warto tego przyœpieszyæ?
O kosmicznym Prawie Ofiary mówi wspania³ym s³owem w „Genezie z Ducha” Juliusz S³owacki, który nie tylko zna³ tradycje i filozofiê Wschodu, ale i sam by³ do pewnego stopnia „widz¹cym” i niejedno odczytywa³ w³asnym wewnêtrznym wzrokiem, choæ stosunkowo niedu¿o przekaza³ ze swej ezoterycznej wiedzy w swych poematach. W paru utworach najmniej rozumianych przez zwyk³ych czytelników jak i „uczonych” profesorów i intelektualistów, a najg³êbszych, dotyka wielu tajemnic; zw³aszcza – poza „Królem Duchem”, gdzie mówi o paru inkarnacjach Ducha Narodu i „Samuelem Zborowskim”, gdzie dotyka jednego z najbardziej z³o¿onych zagadnieñ indywidualnoœci Duszy i osobowoœci, tj. ni¿szej i wy¿szej zbiorowej natury Polski jako Narodu w „Genezis z Ducha”.
Mo¿e uwa¿ny czytelnik porówna powy¿szy rozdzia³ o wêdrówce poznawczej Monady poprzez ró¿ne królestwa przyrody, w której zbiera doœwiadczenia i opanowuje materiê ró¿nych sfer z ujêciem S³owackiego. Przekona siê, ile jest punktów wspólnych z jego widzeniem. Mamy pojêcie „dobrowolnoœci” zst¹pienia w stworzony wszechœwiat, rozwój poprzez królestwa przyrody. Ka¿dy nastêpny krok dokonywany przez Ofiarê i pracê Ducha. Mamy wspania³e s³owa: „....wszystko przez Ducha i dla Ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje...”. Czy¿ nie s¹ one powtórzeniem najg³êbszych stwierdzeñ Mêdrców odleg³ej staro¿ytnoœci? Czy¿ nie warto ich dziœ przypomnieæ?
Mieliœmy w³asnych jasnowidzów i wieszczów na miarê Wielkich dawnych Indii, aleœmy dot¹d ich najwspanialszych utworów nie zg³êbili, wiedzy z nich nie zaczerpnêli i w Naród jej nie wnieœli. Jak¿e smutnym i ¿a³osnym faktem jest obezcenianie najg³êbszego mistycyzmu Mickiewiecza, jego towiañszczyzny. Jak¿e p³ytkim i tendencyjnym jest rzucanie na Towiañskiego haniebnych podejrzeñ, bez wysi³ku by przenikn¹æ w jego naukê. A ta poci¹gnê³a nie tylko Mickiewicza, ale i paru myœlicieli w³oskich, jak np. Tancredo Canonico. A grupê wiern¹ ideom Towiañskiego spotka³am we W³oszech jeszcze w pierwszym dziesiêcioleciu tego wieku, a wszyscy jej cz³onkowie byli ludŸmi œwiat³ymi, których trudno by³oby pos¹dzaæ o mglistoœæ intelektualn¹ i brak krytycyzmu. Zreszt¹ sam fakt, ¿e Mickiewicz, który by³ nie tylko geniuszem poetyckim ale i cz³owiekiem g³êbokiej wiedzy wewnêtrznej, widzia³ wielkoœæ duchow¹ Towiañskiego – a ta niekoniecznie idzie w parze z uznaniem przeciêtnych choæby i „uczonych” ludzi – powinnoby powstrzymaæ „odbr¹zawiaj¹cych” krytyków od zbyt drastycznych wniosków. To, ¿e utwory Mickiewicza nawet najbardziej znane jako tylko „literackie” (Farys, Sonety Krymskie) posiadaj¹ g³êboki, choæ trudny do odczytania dla nieznaj¹cych filozofii mistycznej Indii – nurt, wykaza³a dr Maryla Falk (wybitna znawczyni wszechœwiatowego mistycyzmu, autorka wielu dzie³ z tej dziedziny po w³osku, by³a lektorka literatury s³owiañskiej na uniwersytecie w Kalkucie) w swoim wyczerpuj¹cym artykule porównuj¹cym najg³êbsz¹ myœl mistyczn¹ Romantyków z prastar¹ Wed i Upaniszadów Indii.
Wróæmy do S³owackiego, cytujê wyj¹tki z Genezis: „Albowiem duch mój przed pocz¹tkiem stworzenia by³ w S³owie (Logos) a S³owo by³o w Tobie – jam by³ w S³owie. My Duchy S³owa by³o w Tobie – a jam by³ w S³owie. My Duchy S³owa za¿¹daliœmy kszta³tów i natychmiast widzialnymi uczyni³eœ nas, Panie pozwoliwszy i¿eœmy sami z siebie, z woli naszej i z mi³oœci naszej wywiedli pierwsze kszta³ty...”
„Duchy wiêc które wybra³y za formê œwiat³o, od³aczy³eœ od duchów obra³y objawienie siê w ciemnoœci i tamte na s³oñcach i gwiazdach, a te na ziemiach i ksiê¿ycach rozpoczê³y pracê form, z której Ty, Panie, odbierasz ci¹gle wyrób mi³oœci, dla której wszystko jest stworzone, przez któr¹ wszystko siê rodzi”.
Czy¿ nie jest jasne: przyczyn¹ przejawienia wszechœwiatów, wyjœcia z Niepoznawalnego Absolutu (ParaBrahman filozofii indyjskiej) jest mi³oœæ. Duchy (Monady) „za¿ada³y same ze siebie, w³asn¹ wol¹, a przez mi³oœæ, objawienia siê tak¿e w kszta³tach, czyli wziêcia udzia³u w „pracy” stwórczej S³owa Przedwiecznego. A Œwiat³o i ciemnoœæ nie odnosz¹ siê oczywiœcie do fizycznej, a jest to symbol znany w ró¿nych ksiêgach, energii pozytywnej mêskiej i negatywnej, odbiorczej, tj. ¿eñskiej. Ciemnoœæ nie jest tu symbolem ani ociê¿a³oœci (Tamas), ani tym bardziej „z³a”, czyli oporu wielkiej fali boskiego ¯ycia, a po prostu „biernoœci odbiorczej”, pierwiastka ¿eñskiego. Wydaje siê, ¿e S³owacki rozumia³, i¿ pewne duchy na ca³y czas Przejawienia (Manwantary) dzia³aj¹ jako pozytywne, mêskie a inne, jego negatywne, ¿eñskie – co jest nieco inaczej formuowane w filozofii ezoterycznej Indii, ale nie mogê siê teraz nad tym zatrzymywaæ.
Ciekawe jest powtarzanie s³owa „praca” duchów, „praca form”, czyli nad ewolucj¹ form. To jest owa d³uga praca poprzez królestwa przyrody, któr¹ nazywa siê tak¿e – „wyrobem mi³oœci”, co jest œcis³e i obrazowe. I ciekawe jest nastêpne ujêcie, i¿ Duch (Monada) jest trójc¹ (na obraz i podobieñstwo Przedwiecznego), indyjskie Sat-Czit-Ananda, co S³owacki nazywa pierwsz¹ Trójc¹ z trzech osób: z Ducha, z Mi³oœci i Woli z³o¿onej. A dalej: „Wieki minê³y a duch mój ani jednego z tych dni (oczywiœcie okresy geologiczne trwajce miliony lat) nie spocz¹³, lecz ci¹gle pracuj¹c myœl now¹ o kszta³cie zamienia³ w kszata³t, zgodziwszy siê ze S³owem Globowym stanowi³ prawo, a nastêpnie siê prawu poddawa³ w³asnemu.
W tych s³owach jest ciekawe ujêcie wspó³dzia³ania Monady z myœl¹ S³owa Globalnego (Duch Ziemi), które stwarza prawa i kszta³ty. Jak Wedanta mówi, i¿ wszechœwiaty s¹ wywo³ane w byt „myœl¹ Boga” (jak i nasz¹), co ³¹czy siê z pojêciem Maji, która z jednej strony jest uwa¿ana za wyobraŸniê Stwórcy, z drugiej za to wszystko co jest przez ni¹ stworzone. „W ska³ach wiêc ju¿, o Panie, le¿y duch jako pos¹g doskona³ej piêknoœci, uœpiony jeszcze a tego, co dziœ zowiemy œmierci¹, to jest przejœcia Ducha z formy do formy, nie by³o”, „...wtenczas to, o Panie, pierwsze id¹ce ju¿ ku Tobie duchy (...) z³o¿y³y Ci pierwsz¹ Ofiarê. Ofiarowa³y siê na œmieræ. Co zaœ dla nich œmierci¹ by³o, to w oczach Twoich, o Bo¿e, by³o tylko zaœniêciem Ducha w jednej a obudzeniem siê jego w drugiej, doskonalszej formie”, „Z tej œmierci, jako z najpierwsze ofiary, wyrodzi³o siê najpierwsze zmartwychwstanie. Z ³aski Twojej, o Panie, przydan¹ zosta³a duchowi cudowna moæ odtwarzania podobnej sobie formy, przez któr¹ to potêgê w ró¿nej liczbie ujedynione duchy, uderzaj¹c na siebie i zogniaj¹c moce swoje zosta³y twórcami kszta³tów sobie podobnych”.
Jak¿e dobitnie zaznacza, ¿e ofiara jest u podstaw ewolucji. Jak ciekawie i dziwnie wyra¿a rozszczepienie siê dalsze na odwrotnie namagnetyzowane bieguny, „ujednione”, tzn. rozdzielone i zamkniête w odwrotnych formach; w po³¹czeniu i „uderzeniu” na siebie daj¹ „ogniow¹” si³ê stwórcz¹. Wspania³e ujêcie p³ci. „Jedno wiêc ofiarowanie siê Ducha na œmieræ uczynione z ca³¹ potêg¹ mi³oœci i woli, wyda³o potomstwo niezliczone kszta³tów, cuda tworów przeró¿nych. Ty wiesz o wszystkich, ¿adna bowiem forma nastêpna nie zrodzi³a siê z poprzedniej bez wiedzy Twojej”.
Podkreœlenie, ¿e tylko Ofiara jest stwórcza a im ona wiêksza, tym wiêkszy krok naprzód, wa¿niejsze osi¹gniêcie, bardziej znamienna i daleko id¹ca zmiana, „...bo przez przyspieszenie œmierci cia³ przyœpiesza³ siê pêd duchowy ¿ywota, a œmieræ jako prawo formy zosta³a, ¿e tak powiem, królow¹ masek, pow³ok i szat duchowych i dotychczas jest mar¹, bez ¿adnej rzeczywistej w³adzy nad stworzeniem”. Nie wiem, czy istniej¹ w ca³ej nasej literaturze dobitniejsze s³owa o w³aœciwym znaczeniu i miejscu, jakie we wszechœwiecie zajmuje œmieræ – najwiêksza u³uda.
Wreszcie zakoñczyæ bym chcia³a tymi znamiennymi s³owy S³owackiego: „Spraw, o Panie, aby niektóre wielkie duchowe moce w ojczyŸnie mojej uœpione wywiod³y... O to proszê, Bo¿e i Panie mój! O widz¹c¹ wiarê a zarazem o uczucie nieœmiertelnoœci... Spraw, aby ta jedyna droga rozwidnieñ i oœwieceñ – droga mi³oœci i wyrozumienia coraz mocniej lud Twój wybrany, a drog¹ bolesn¹ teraz id¹cy, do Królestwa Bo¿ego zaprowadzi³a”.
NAUKA SERCA
W ¿yciu duchowym, w Jodze czy te¿ w prawdziwym okultyzmie (tzn. w ¿yciu wedle niewidzialnych, ukrytych praw, a to nie ma nic wspólnego z tzw. fenomenami i sztukami mylnie zwanymi okultyzmem) istnieje jeden aksjomat, który warto poznaæ i zrozumieæ od pocz¹tku. Oto chc¹c postêpowaæ i szybko rozwijaæ siê wewnêtrznie, nie ma lepszej drogi, jak pomagaæ w rozwoju innym. Ka¿demu, gdzie i jak siê da – powiedzmy nawet wszelkiemu ¿yciu, nie ograniczaj¹c siê do cz³owieka.W ka¿dej istocie ¿ycie usi³uje siê przejawiaæ, w ka¿dej walczy o szerszy oddech, o przezwyciê¿enie oporu formy, ci¹gnie do œwiat³a, d¹¿y do wiêkszej swobody i wielostronnego wyrazu. I w tej walce, w tym nieustannym ciœnieniu od wewn¹trz ku „wiêcej œwiat³a”, ten, który chce sam rozszerzaæ siê œwiadomoœci¹ musi pomagaæ. Mus ten nie jest oczywiœcie narzucony z zewn¹trz, jest tylko wyrazem niezmiennego prawa przyrody.
Ludzkoœæ w swej ca³oœci jest ¿ywym organizmem, narody jego organami, ludzie – ¿ywymi nieod³¹cznymi ich cz¹stkami – komórkami: „W szczêœciu wszystkiego s¹ wszystkich cele”. ¯aden cz³owiek nie mo¿e siê wydzieliæ z narodu, z ludzkoœci. Co szkodzi jednemu, szkodzi wszystkim. Co zatruwa jeden organ czy komórkê, zatruwa ca³oœæ. Wspó³zale¿noœæ jest tak œcis³a, ¿e nie da siê samemu grzeszyæ ani te¿ samemu siê wznosiæ i rosn¹æ, czy zbieraæ plonu dobrych czynów. I jedno, i drugie oddzia³ywuje nieuniknienie na innych. Przyj¹wszy to jako sksjomat (a ma on wszelkie podstwy i dowody naukowe) mo¿na od razu zrozumieæ, i¿ pomagaj¹c innym w ewolucji, w nastêpnym kroku ku œwiat³u, tym samym pomaga siê sobie. Utrudniaj¹c i opóŸniaj¹c rozwój innych, szkodzimy sobie. Oto dlaczego praca ku dobru innych ludzi jest warunkiem szybkiego wewnêtrznego rozwoju, podwalin¹ duchowego ¿ycia oraz wymaganiem wszystkich szkó³ czy systemów prawdziwej Jogi.
Prawem i samorzutn¹ potrzeb¹ obudzonego ducha jest dawaæ, dzieliæ siê. Lecz zanim stanie siê to nieodpart¹ koniecznoœci¹ w³asnego serca, przyjêcie tego aksjomatu za podstawê ¿ycia jest ze wszech miar u¿yteczne i pomocne. Czytelnik mo¿e zapytaæ: czy nie nale¿y najpierw czegoœ zdobyæ, coœ istotnego w sobie rozwin¹æ, aby dopiero póŸniej móc siê tym dzieliæ? Pytanie logiczne jest tylko pozornie i bardzo z³udne. Nie ma bowiem na œwiecie tak ubogiego cz³owieka, który by nie znalaz³ „ubo¿szej” od siebie istoty, który by nie mia³ absolutnie nic do „dania” drugiemu. Cz³owiek materialnie najbiedniejszy mo¿e mieæ zawsze dobr¹ myœl, ¿yczliwe spojrzenie, mi³y gest i uœmiech. Przy tym wedle pewnego paradoksu, tylko to jest naprawdê naszym, czym siê mo¿emy podzieliæ. A drug¹ stronê tego jest: tylko daj¹c, zdobywamy „wiêcej”, oczywiœcie w sferze psychicznej; choæ przy pewnym po³¹czeniu œwiata moralnego z fizycznym stosuje siê i do tego ostatniego. Zna³am w Polsce klasztor ¿yj¹cy z darów, gdzie przeor mi mówi³, ¿e jeœli daje siê odczuæ brak œrodków w którymœ dziale pracy tak, i¿ grozi mu zamkniêcie, idzie przede wszystkim do kuchni i jadalni, gdzie rozdziela siê darmowe posi³ki ubogim oraz bada czy nie zakrad³o siê gdzieœ najmniejsze sk¹pstwo lub zacieœnienie – „niepe³ne otwarcie r¹k”, jak siê wyrazi³. Twierdzi³, ¿e nieodmiennie tam znajdowa³ przyczyny (uchybienia w swobodnym dawaniu) sprowadzaj¹ce jako skutek zastój w dop³ywie œrodków z zewn¹trz dla ca³ej instytucji.
Z ka¿dego stopnia naszej ewolucji wznosimy siê najszybciej na nastêpny dziel¹c siê tym coœmy ju¿ zdobyli. W ka¿dym stanie im wiêcej oddajemy, tym szybciej siêgamy dalej. Uœmiech mo¿e daæ ka¿dy, nieprawda¿? Zna³am dziewczynê pracuj¹c¹ w biurze, której serdeczny uœmiech kierowany do wszystkich, osobiœcie jej nawet nieznajomych kolegów, oddali³ siê narzucaj¹c¹ siê jednemu z nich myœl o samobójstwie. A ¿ebracy w Indiach niejednokrotnie wiêcej sobie ceni¹ dobre s³owo, uœmiech, serdeczne dotkniêcie a nawet rozumiej¹ce spojrzenie, ani¿eli grosz. Zdarza³o mi siê, ¿e raz otrzymywali takowe, na drugi dzieñ nie przyjmowali datku mówi¹c, i¿ s³owo ma wiêksze dla nich znaczenie. A dzieci nieraz wol¹ z uœmiechem podany kwiat od s³odyczy. Czy¿ nie rozporz¹dzamy wszyscy takim uœmiechem, spojrzeniem i s³owem? Wprawdzie tradycja hinduska mówi, ¿e mo¿emy staæ siê du¿¹ si³¹ pomocn¹ wspó³pracuj¹c¹ z ewolucj¹ dopiero, gdy sami wyzwolimy siê od wszelkich œladów egoizmu i poczucia „ja” i „moje”, czyli prze¿yjemy do dna sw¹ jednoœæ z wszech¿yciem. Ale ja tu mówiê o drodze ku temu celowi pokazuj¹c jak najszybciej mo¿na doñ dojœæ.
Przyj¹wszy za niewzruszony fakt, i¿ ludzkoœæ jest organizmem, trzeba przemyœleæ wynikaj¹ce z tego konsekwencje. A wiêc: ka¿de nienawistne uczucie – a nawet nie¿yczliwa myœl – szkodzi ludziom wokó³ i rozszerzanie siê ¯ycia opóŸnia. Mo¿na pójœæ o krok dalej i spróbowaæ wnikn¹æ g³êbiej w to zagadnienie. Gdy Chrystus mówi o kochaniu nieprzyjació³ i czynieniu dobrze tym, którzy nas maj¹ w nienawiœci, nie jest to ani sentymentalizmem, ani nakazem ku œwiêtoœci – jest to proste naukowe, matematyczne prawo. Jeœli odpowiadamy nienawiœci¹ (we wszelkiej jej postaci: gniewu, oburzenia, z³oœci, itp.) na skierowan¹ ku nam niechêæ, tedy suma tej rozk³adowej energii w organizmie ludzkoœci wzrasta, a szkodz¹c ca³oœci, szkodzi nam samym. Jeœli natomiast odpowiemy enrgi¹ odwrotn¹, ta – jeœli jest równa w nasileniu i napiêciu – neutralizuje i unicestwia poprzedni¹ (plus i minus siê znosz¹). I w rezultacie nie tylko „obroniliœmy” siebie, ale i innych przez uchylenie i zniweczenie szkodliwej si³y. Zaœ odpowiadaj¹c tym samym wedle niszcz¹cego wskazania pism hebrajskich - „oko za oko, z¹b za z¹b”, czyli prawa atawistycznego, zwierzêcego – jad w organizmie ludzkoœci zasilamy, wiêc szkodzimy równie¿ sobie i stajemy na tym samym poziomie co i ten, który nas krzywdzi lub nienawidzi.
To, ¿e myœl, namiêtnoœæ, uczucie s¹ to ró¿ne formy energii, by³o przez psychologów dostatecznie dowiedzione. Jeszcze Mickiewicz wspaniale pisa³: „Cz³owieku, gdybyœ wiedzia³ jaka twoja w³adza! Samotny, wiêziony – myœl¹ i wiar¹ móg³byœ wznosiæ i obalaæ trony”. Nie jest to tylko przenoœni¹, ale dos³own¹, najœciœlejsz¹ prawd¹. „Myœl¹ i wiar¹”, uczuciem i wyobraŸni¹ mo¿na leczyæ i raniæ, uderzaæ i koiæ, pomagaæ w trudnoœciach, jak i te trudnoœci dla drugich stwarzaæ; a tym samym sumê cierpienia na œwiecie powiêkszaæ i rozchylanie siê ¿ycia ku œwiat³u opóŸniaæ. A ten kto chce szybszego rozwoju, kto pragnie zbli¿yæ siê do duchowej Œcie¿ki powinien przede wszystkim zbadaæ, czy nie czyni mimowolnie absurdu, tj. czy nie pcha jedn¹ rêk¹ i nie powstrzymuje drug¹; np. czyta powa¿ne filozoficzne rzeczy, u¿ywa modlitwy i g³êbokiego skupienia, a jednoczeœnie w „wolnych chwilach” myœli i mówi z przyjemnoœci¹ o wadach, przywarach i ma³oœciach innych ludzi. Nie zwa¿a na to, czy jego ton i sposób bycia nie upokarza kogoœ lub nie czyni mu krzywdy; czy nie przysparza ciê¿aru i cierpienia jakiejkolwiek ¿yj¹cej istocie. Rozumne i praktyczne pod tym wzglêdem s¹ rady, jakie dawa³a Annie Besant swoim hinduskim wspó³pracownikom: „Prawdziwy okultysta (czytaj: cz³owiek naprawdê uduchowiony) bêd¹c dla siebie najsurowszym sêdzi¹, najbardziej wymagaj¹cym kierownikiem jest dla wszystkich wokó³ najserdeczniejszym towarzyszem, najbardziej rozumiej¹cym przyjacielem, naj³agodniejszym pomocnikiem. Aby zdobyæ takie rozumienie i zdolnoœæ czucia wespó³ z innymi, trzeba przede wszystkim chcieæ, aby te cechy siê w nas obudzi³y. A rozwin¹ siê najszybciej, jeœli bêdziemy siê staraæ okazywaæ je ka¿demu kogo spotkamy usi³uj¹c nawet nie czyniæ w tym wzglêdzie wyj¹tków. Kto chce zbli¿yæ siê do ¿ycia duchowego, powinien w domu, w rodzinie i w swym otoczeniu byæ tym, do którego ka¿dy najchêtniej siê zwraca w chwilach smutku, niepowodzenia, trudnoœci, a nawet grzechu i przewinieñ pewien, ¿e spotka go wspó³czucie, zrozumienie i pomoc. Nawet cz³owiek g³upi, têpy, nudny i nijaki, nie tylko niczym nie poci¹gaj¹cy, ale nawet dla zwyk³ych ludzi odpychaj¹cy powien by czuæ siê, ¿e temu przynajmniej mo¿e zaufaæ i wierzyæ, i¿ nie bêdzie odtr¹cony ani wyœmiany. „Ka¿da têsknota do lepszego ¿ycia, ka¿da chêæ us³u¿enia innym, ka¿de pragnienie nauki czy jakiegokolwiek rozszerzenia swych umiejêtnoœci i mo¿liwoœci, a nawet pó³œwiadome szukanie œwiat³a, piêkna czy szlachetnoœci musia³oby w nim znaleŸæ zachêtê, otuchê i pomoc, aby najdrobniejszy zal¹¿ek dobra móg³ zakie³kowaæ i wzrastaæ w ciep³ych i wzmacniaj¹cych promieniach jego serdecznej obecnoœci.”
Kto jest naprawdê przyjacielem wszelkiego ¯ycia, jednoczy siê z nim nieœwiadomie wszêdzie; poleje wiêdn¹c¹ roœlinê, nakarmi g³odnego psa czy inne zwierzê, zainteresuje siê bli¿ej zyciem w ka¿dej spotkanej osobie. Zazwyczaj ludzie „nie widz¹” jedni drugich, s¹ tak poch³oniêci sob¹, swymi troskami, pragnieniami i zawodami, smutkiem czy walk¹ i zdobywaniem, ¿e wprost nie patrz¹, wzrok przeœlizguje siê po twarzach nie zatrzymuj¹c siê i nie widz¹c wyrazu – sta³ego czy przemijaj¹cego pod wra¿eniem danej chwili – nie istnieje dla niech ta, jak¿e ciekawa ksiêga ludzkiego oblicza. Nieraz nawet w rodzinie lub wœród dobrych znajomych nie staramy siê odczytywaæ tej subtelnej gry wyrazów twarzy o wiele wierniej odbijaj¹cej prawdê wewnêtrznych prze¿yæ, ani¿eli przypuszczamy. A przecie¿ mo¿e to byæ tak pasjonuj¹ce nawet z punktu widzenia artysty i psychologa.
Jak¿e czêsto mo¿na naprawdê widz¹c – bez jednego s³owa, bez jednego gestu – ul¿yæ lub ukoiæ. Twarz, ruchy, g³os a nade wszystko uœmiech i œmiech zdradzaj¹ cz³owieka. Czytelnik mo¿e powiedzieæ: „tak, ale najczêœciej to , co w nich mo¿na wyczytaæ jest brzydkie, banalne i przeciêtne, po có¿ bym mia³ siê tym interesowaæ?” Pozornie mo¿e mieæ racjê. Jeœli chce sam nale¿eæ do ludzi przeciêtnych, racjê bêdzie mia³ tym wiêksz¹. Ale mówimy do tych, którzy z przeciêtnoœci¹ niewiedz¹cej, bezcelowej egzystencji i chosem biernego ¿ycia chc¹ zerwaæ. Mówimy do tych, którzy do duchowoœci chc¹ zdecydowanie d¹¿yæ, których przestaje obchodziæ ci¹g³e oczekiwanie i ¿¹danie czegoœ od ¿ycia, a w których siê ochota widzenia i wydobywania z siebie twórczej odpowiedzi na ka¿d¹ rzecz, ka¿de ¿ycia „wyzwanie”. A wyzwaniem jest wszystko: ka¿dy napotkamy choæby przelotnie cz³owiek. Ludzie oddzia³ywuj¹ na siebie nie tylko s³owami i widzialnymi czynnoœciami. Czynem mo¿e byæ i myœl, uczucie a nawet nasze „nastawienie”, ton wewnêtrznego stosunku do tego, co spotykamy.
Pierwszym przejawem stosunku twórczego bêdzie zainteresowanie czy to w obserwacji wyrazu twarzy, czy w s³uchaniu tego, co drugi cz³owiek mówi; a zdradza siê o wiele bardziej tym, jak mówi ani¿eli w tym, co mówi; „ws³uchiwanie siê” bezs³owne w atmosferê drugiego cz³owieka. Im ten jest inteligentniejszy, bardziej obudzony wewnêtrznie czy uczuciowo, tym owo us³yszenie jego „dŸwiêku” jest ciekawsze. A jeœli w naszym ogólnym nastawieniu jest ¿yczliwoœæ, nieraz przez samo takie ws³uchanie siê mo¿emy prze³amaæ zaczarowany kr¹g samotnoœci i rozgrzaæ wiotczej¹ce w zgnêbieniu wewnêtrzne miêœnie cz³owieka. Z owego zainteresowania i ws³uchiwania siê – a mo¿e ono dotyczyæ nie tylko ludzi, ale i przyrody, drzew, kwiatów, barw, szmerów, szelestów, wszelkich g³osów natury jak i ¿ycia zwierz¹t, czy te¿ „nastroju” ró¿nych miejsc, gdzie siê znajdujemy – rodzi siê rozumienie, rozszerza siê skala wra¿liwoœci i ¿ycie staje siê bogatsze. A rozumienie wszystkiego, co ¿yje jest bliskie m¹droœci.
Rodin, wielki rzeŸbiarz francuski, w swoim pamiêtniku prywatnym pisa³, i¿ ka¿dy prawdziwy artysta – nawet w ciê¿kich osobistych doœwiadczeniach – zawsze jest cz³owiekiem „okropnie szczêœliwym” (formidablement heureux), bo chce nieodmiennie widzieæ prawdê rzeczy, ludzi i zjawisk oraz umie poza pozorem i form¹ dotrzeæ do sedna, przenikn¹æ w treœæ, wyczuæ wewnêtrzne „s³owo” danej istoty; tê prawdê czci i j¹ niejednokrotnie oddaje w swej sztuce. I w tym procesie ods³aniania siê prawdy, prze¿ywa swoist¹ – mo¿e nieco surow¹ a nawet jakby „gorzk¹” – moc wobec nagoœci widzianego ¿ycia. A przecie¿ nie odda³by jej za ¿adne s³odkie zachwyty nad wyobra¿an¹ u³ud¹. Okultysta zna radoœæ podobn¹ z jedn¹ wszak¿e, doœæ znaczn¹ ró¿nic¹. Gdy artysta zadowala siê wiedzeniem i ewentualnie oddawaniem widzianego, okultysta ³¹czy siê z utajonym pod form¹ ¿yciem nie przestaj¹c widzieæ jej nagiej prawdy, która mo¿e byæ brzydka, nie poci¹gaj¹ca a nawet straszna; siêga w to, co ukrywa siê poza ni¹, w owo: „duch siê w ka¿dym poniewiera”. Bowiem wie dobrze, ¿e ów duch nie umie siê jeszcze przejawiæ poprzez pow³oki materii, nie potrafi opanowaæ zwierzêcych atawizmów swych narzêdzi. A czuj¹c owo „utajone”, ³aczy siê z nim czynnie, bierze w nim niejako udzia³ w doœæ dziwny, najczêœciej nieœwiadomy sposób. Z naszej strony potrzebna wiêc jest czujna, ¿ywa aktywnoœæ i ona to jest najwa¿niejsza.
Znaj¹c teorie psychoanalizy, jak¿e czêsto w zwyk³ej rozmowie, s³uchaj¹c uwa¿nie czyjegoœ sposobu mówienia, mo¿emy poznaæ, ile dawnych urazów kryje siê poza szat¹ banalnych s³ow; ile zadra¿nieñ, bólów, blizn w pewnych specyficznych reakcjach na ró¿ne zjawiska i fakty. Artysta, np. pisarz lubi tak¹ obserwacjê, bo mu to daje materia³ psychologiczny, ale okultystê nie tylko to interesuje – widzi w tym cz³owieku zahamowania ¿ycia, widzi i czuje, i¿ nie p³ynie ono swobodnie, a potyka siê zawadza o urazy, martwe punkty i nie mo¿e uwolniæ siê z jakichœ spowijaj¹cych mgie³ czy wyobra¿eniowych upiorów. A ¿e ukochane ¯ycie wszêdzie jest w nim wci¹¿ zywe, korci go to i budzi samorzutn¹ chêæ rozproszenia tych mgie³, zmniejszenia zatorów, rozbicia przeszkód i jakby gor¹ce pragnienie, by siê coœ g³êbszego wydoby³o z tego cz³owieka; jakaœ odrobina prawdy jego w³asnej wewnêtrznej istoty. I to pragnienie wraz ze szczerym wczuciem siê w owo „utajone” mo¿e mieæ przedziwne nastêpstwa.
„Czy¿byœmy mogli istotnie komukolwiek w tym pomóc?” – mo¿e siê spytaæ czytelnik. „Wszak na tzw. analizy psychologiczne, które maj¹ nas uwalniaæ od podœwiadomych urazów i zahamowañ, specjaliœci trac¹ wiele dni i tygodni. Jak¿e my spotykaj¹c ludzi na parê godzin czy dni moglibyœmy coœ uczyniæ w tej z³o¿onej i trudnej dziedzinie?” I tak, i nie. Gdybyœmy chcieli to œwiadomie i z premedytacj¹ robiæ, oczywiœcie by³oby to brakiem szacunku, a wiêc i istotnej ¿yczliwoœci wobec drugiego cz³owieka. Ale gdy samo nasze wewnêtrzne nastawienie jest silnie zabarwione mi³oœci¹ ¿ycia, czyli duszy, wszêdzie i w ka¿dym ona w³aœnie poczyna dzia³aæ przy takim uwa¿nym wpatrzeniu siê i ws³uchaniu w cz³owieka – najczêœciej poza nasz¹ œwiadomoœci¹ a mo¿e nawet przypuszczeniem. I to jest dobre, bo tylko owa „nieœwiadomoœæ” jest gwarancj¹ „czystoœci”, tj. bezinteresownoœci naszego stosunku. Sami mo¿emy zdawaæ sobie sprawê tylko z serdecznego zainteresowania i wspó³czucia dla zahamowañ i zatorów w innych; a przecie¿ coœ siê mo¿e dziaæ poza nasz¹ œwiadomoœci¹. Ukrywa siê w tym przedziwna tajemnica. Ja mówi dalej Mickiewicz: „Na ka¿d¹ myœl czekaj¹ szatan i Anio³y”. Zamieñmy te niezbyt wspó³czesne s³owa na „œwiadome energie” – jedne twórcze, duchowe, drugie destrukcyjne, co tamuj¹ i niszcz¹ ¿ycie, a bêdziemy mieli œcis³¹ prawdê, która tak dobrze by³a wieszczowi znana.
Jak niechêæ czy z³oœæ w cz³owieku przyci¹ga podobne energie z otaczaj¹cej atmosfery, tak ¿yczliwoœæ i owo ukochanie ¯ycia w ka¿dym i wszêdzie jest samo przez siê wyzwaniem rzuconym w przestrzeñ i przyci¹gaj¹cym albo pr¹dy kosmicznej energii Mi³oœci rozpylonej wokó³, zogniskowuj¹c j¹ niejako w punkcie sk¹d wyszed³ zew (tj. w sercu serdecznego cz³owieka), albo Istoty rozumne (acz dla naszych oczu niewidzialne), którym jeszcze bardziej od nas chodzi o rozszerzanie siê ¿ycia wszêdzie i nieustannie. St¹d ka¿da mi³oœæ cz³owieka, byle czysta, tj. bez egocentryzmu, zwraca Ich uwagê i przywo³uje wspó³pracê. Wiêc samo serdeczne zainteresowanie z naszej strony i wczucie siê w drugiego cz³owieka mo¿e sprowadziæ skutki zupe³nie nieoczekiwane (przez Ich lub si³y kosmicznej wspó³dzia³anie), a id¹ce dalej ni¿ mog³oby przypuszczaæ najœmielsze nasze marzenie. Z naszej strony potrzeba tylko czujnej, ¿ywej, serdecznej „aktywnoœci” wewnêtrznej. Reszta nie do nas nale¿y.
Mo¿emy równie¿ uczyæ siê s³uchaæ jakby poza wierszami tego, co ludzie mówi¹, albo te¿ porozumiewaæ siê „poza ich plecami” z ich istotn¹ dusz¹, apelowaæ wewnêtrznie do tego, co w nich ukryte, najg³êbsze, a im samym jak i zwyk³ym, choæby przyjaznym im ludziom zupe³nie nieznane. Któ¿ ze znajomych Stefana Starzyñskiego czu³ w nim bohatera, a przecie¿ nim by³. Ilu¿ bohaterów i œwiêtych jest i dziœ poœród nas? A zadaniem okultystów czy tych, co chc¹ iœæ drog¹ Jogi, jest wyczuwaæ takie ukryte, potencjalne cechy w innych i zasilaæ je, a tym samym zbli¿aæ ich przejawienie. Czy¿ nie jest to pomaganiem w rozszerzaniu wyra¿eñ ¯ycia? Znów przytoczê s³owa A. Besant: „Aby rozwin¹æ w sobie tak¹ zdolnoœæ pomocy ka¿demu, trzeba j¹ zdobywaæ w codziennym dniu. Przede wszystkim uznaæ (nie tylko teoretycznie) jednoœæ Ducha we wszystkich ludziach. Wówczas ³atwiej nam bêdzie nie zwracaæ uwagi na ich wady, usterki, niemi³e cechy albo nawet na du¿e braki czy przewiny, jako nale¿¹ce do zewnêtrznej natury cz³owieka – a patrzeæ poza ni¹ w g³¹b i dojrzeæ tam, choæby najbardziej st³umion¹ i niewidoczn¹ Duszê. Nastêpnie trzeba uœwiadomiæ sobie ¿ywo odczuciem, nie tylko intelektem, i¿ Dusza ta w ka¿dym usi³uje przejawiæ siê poprzez pow³oki i ciasne ograniczenia osobowoœci”.
Ale i te ograniczenia i pow³oki cz³owieka trzeba badaæ i rozumieæ chc¹c mu pomóc w sytuacji, gdy ktoœ nas pyta o zdanie, o wyjaœnienie jakiegoœ pal¹cego zagadnienia lub prosi bezpoœrednio o radê. Nieraz dawanie innym dobrych rad dla nas samych, przekonywanie ich o s³usznoœci naszych przekonañ a nawet g³êbokiej wiary mo¿e staæ siê narzucaniem lub wywo³ywaæ w nich poczucie „autorytetu”, a wówczas wiêcej szkody mo¿e to przynieœæ ni¿ po¿ytku. Ka¿dy cz³owiek ma w³asn¹ drogê, inn¹ naturê, inna przysz³oœæ. Chc¹c mu pomóc, musimy spojrzeæ od jego strony, wczuæ siê w jego prze¿ycia abstrahuj¹c na chwilê od naszych w³asnych, odrywaj¹c siê niejako od siebie wejœæ jak mo¿na najb³êbiej w jego œwiat ze wszystkimi jego ograniczeniami, ciasnot¹ i przes¹dem. Dopiero gdy jakaœ struna w nas odpowie pokrewnym dŸwiêkiem jego psychicznemu ¿yciu, bêdziemy mogli wydobyæ z naszej g³êbi tak¹ radê, która z jego istotn¹ natur¹ bêdzie w zgodzie, a¿ on sam poczuje, ¿e jest to jakby g³os jego w³asnej duszy. Takie jednoczenie siê z osobowoœci¹ drugiego cz³owieka i odczuwanie tego, co on czuje z jednoczesnym spojrzeniem od strony jego duchowej natury (mo¿e jeszcze na wpó³ uœpionej) nie jest to ³atwe, ale mo¿liwe. A tylko takie podejœcie pomaga naprawdê. Zna³am wielu ludzi serdecznych i gor¹co chc¹cych wszystkim wokó³ pomóc, ale po swojemu nie licz¹c siê z tym czy ich naturze to odpowiada, czy nie. A rezultaty tego by³y smutne - mimowolne narzucanie nieraz bezu¿ytecznych a nawet utrudniaj¹cych, bo dla danego cz³owieka obcych, choæ samo przez siê mo¿e i dobrych metod lub wartoœci.
W stosunku naszym do ludzi wa¿nym te¿ jest poznanie lub wyczucie pobudek cz³owieka. Te s¹ o wiele wa¿niejsze od widzialnych czynów, choæ mo¿e siê to wydawaæ nielogicznym; dla wewnêtrznej oceny jest to œcis³e. Bo czyny s¹ zawsze wynikiem dawnych myœli, namiêtnoœci, czuæ; s¹ nieraz ju¿ nieuniknionym ich skutkiem, jak œciêcie siê nasyconego roztworu soli. Natomiast aktualnoœci¹ gotuj¹c¹ bezpoœredni¹ przysz³oœæ s¹ dzisiejsze pobudki, obecne myœli i uczucia. Nieraz cz³owiek pope³nia coœ, co dla niego samego jest wstrêtne, jakby pchany przez jak¹œ fataln¹ si³ê. Wówczas sam cierpi nawiêcej, choæ rzadko rozumie jak to cierpienie stworzy³. Bywa te¿ odwrotnie – ktoœ spe³nia jakiœ dobry czyn z nisk¹, interesown¹, egoistyczn¹ pobudk¹. Mo¿na powiedzieæ ogólnie, ¿e ka¿dy kto chce ¿yæ duchowo powinien byæ niezmiernie ostro¿yny w swych s¹dach i ocenach ludzi i ich czynów. Gdy¿ id¹c za zwyk³ymi sprawdzianami mo¿na nie tylko siê pomyliæ i cz³owieka tym skrzywdziæ (wznieœæ zaporê na jego drodze, dodaæ mu niepotrzebnie trudnoœci) w i tak nie ³atwej drodze walki jego duszy, a tym samym staæ siê czynnikiem przeszkadzaj¹cym rozszerzaniu siê ¯ycia. Ale mo¿na naszym pos¹dzeniem pchn¹æ go do nowego z³a, jak i skrzywdziæ siebie, bo powiêkszaj¹c myœl¹ sumê z³a i cierpienia na œwiecie opóŸniamy i swój w³asny rozwój.
Nigdy nie przypisywaæ nikomu z³ych, niskich pobudek - jest to jedna z najsurowiej przestrzeganych wskazówek w Jodze. Nie zastanawiaæ siê te¿ i nie roztrz¹saæ z innymi wad, uchybieñ, brzydkich cech, przewinieñ i grzechów ludzi, jeœli nie jest to naszym wyraŸnym obowi¹zkiem, np. jako wychowawcy czy nauczyciela lub rodzica. Ale i wtedy pamiêtaj¹c zawsze, ¿e naszym zadaniem jest pomóc zmagaj¹cej siê duszy, która usi³uje daæ sobie radê ze swymi krn¹brnymi narzêdziami (myœlo-czuciowym i fizycznym), a nie przeszkadzaæ w tej walce przez zasilanie nasz¹ myœl¹ jej „wrogów”. Z tego jasno wynika, ¿e wszelkie obmowy, plotki, potêpienia, oczerniania, itp. s¹ wrêcz z³e, szkodz¹ innymi i nam samym. Stwarzaj¹ na naszej w³asnej jak i innych drodze nadwy¿kê trudnoœci, jak umyœlnie rzucane k³ody pod nogi. Nie mo¿e szybko rozwijaæ siê wewnêtrznie ten, kto na to nie zwraca uwagi i ci¹gle ciê¿aru swym braciom walcz¹cym dodaje, a siebie tym poni¿a i sp³yca. Gdyby¿ ludzie mogli to zrozumieæ!
A wreszcie najtrudniejszy stosunek do ludzi tzw. „z³ych”, okrutnych, znêcaj¹cych siê nad innymi zazwyczaj s³abszymi od siebie, itd. Trzeba wci¹¿ pamiêtaæ ten aksjomat, o którym mówi³am na pocz¹tku: organizm ludzkoœci ogarnia wszystkich, ka¿da nienawiœæ zatruwa i szkodzi czy bêdzie ona wyra¿ona przez zbrodniarza, czy przez tych, którzy w imiê sprawiedliwoœci nañ siê oburzaj¹ i go nienawidz¹ i chc¹ dlañ kary, i ¿ywi¹ mœciwoœæ, itp. W ka¿dym z nas tkwi¹ mo¿liwoœci nienawiœci i nei zdajemy sobie sprawy, ¿e w oburzeniu naszym w stosunku do ludzi okrutnych tai siê ta sama nienawiœæ tylko w nieco innej formie. Zazwyczaj dzia³amy i czujemy zgodnie z mœciwym wskazaniem przesz³oœci: za ka¿d¹ winê konieczna kara z t¹ ró¿nic¹, ¿e nie sami chcemy siê „mœciæ” i karaæ, a przekazaliœmy to prawom zespo³u, ale sami solidaryzujemy siê zwykle z tzw. „surowym wymiarem sprawiedliwoœci”. Dla zwyk³ego cz³owieka jest to zrozumia³e i naturalne. Ale nie dla cz³owieka, który chce d¹¿yæ do ¿ycia duchowego. Dla niego jedynym prawem musz¹ byæ s³owa Chrystusa.
Nie jest to ³atwe; zrozumienie psychologii szerszej ponad przyjêt¹ dziœ przez naukê mo¿e w tym dopomóc. A gdy przyjmiemy (choæby jako robocz¹ hipotezê) prawo reinkarnacji, czyli powolne, poprzez setki istnieñ na ziemi opanowywanie przez Ducha swych narzêdzi (fizycznej i myœlowo-namiêtnoœciowej natury) i poznawanie poprzez nie praw przejawionych œwiatów dowiemy siê o niez³omnym Prawie przyczyny i skutku, dzia³aj¹cym we wszystkich sferach wszechœwiata. £atwiej zrozumiemy, ¿e istniej¹ dziœ na ziemi dusze „starsze” i „m³odsze”, tj. które rozpoczê³y sw¹ wêdrówkê poznawcz¹ wczeœniej lub póŸniej. Maj¹ wiêc za sob¹ niejednakow¹ iloœæ doœwiadczeñ i wiedzy. Jedne maj¹ jej wiêcej, co wyra¿a siê w jaœniejszym rozpoznawaniu co „dobre” a co „z³e” oraz w tym, co nazywamy „g³osem sumienia”. Inne s¹ jeszcze „niemowlêce” i dla ich pojmowania to jest dobre, co im przynosi rozkosz czy przyjemnoœæ, choæby to krzywdzi³o innych. To jest z³e, co dla nich osobiœcie jest przykre lub dokuczliwe. Te ¿yj¹ dla atawistycznego prawa rz¹dz¹cego œwiatem zwierzêcym i dopiero bardzo powoli zbieraj¹ doœwiadczenia i nauki.
Oczywiœcie wœród ludzi zbrodniczych czy okrutnych jest wiele typów i w rozumnym prawodawstwie ka¿dy typ musia³by byæ inaczej traktowany. S¹ jednostki zupe³nie prymitywne, niemal nie ponosz¹ce jeszcze pe³nej za swe czyny odpowiedzialnoœci i s¹ ca³kiem œwiadome o perfidnym intelekcie, du¿ej przebieg³oœci i sprycie. Inne jeszcze popchniête s¹ do jakiejœ zbrodni jakby „pomimo woli” przez „jak¹œ” si³ê, jak nieraz same okreœlaj¹. Wreszcie fizycznie lub intelektualnie zwyrodnia³e, a do tego rzêdu, s¹dzê, nale¿a³a znaczna czêœæ nazistów. Cz³owiekowi prymitywnemu okrucieñstwo wobec drugiej istoty daje poczucie si³y, zaspokaja jego „wolê ku potêdze”, jak psychoanalitycy nazywali ten prymitywny a równie powszechny instynkt, jak instynkt p³ci. A gdy spotykamy cz³owieka o intelekcie bynajmniej nieprymitywnym, któremu przyjemnoœæ sprawia cierpienie drugiej istoty, mamy do czynienia ze spaczeniem tak powa¿nym, ¿e mo¿emy prawie byæ pewni, i¿ jest to chorobowe – psychiczne lub moralne skrzywienie. Pierwsze nale¿y do psychopatii, drugie jest zwyk³ej nauce nieznane, jest to nadw¹tlenie kontaktu ze sw¹ Dusz¹, które mo¿e prowadziæ do zupe³nego oderwania siê od niej, a to by odpowiada³o w du¿ej mierze teorii o „potêpieniu”.
Jaki¿ mo¿e byæ nasz do tych wszystkich typów stosunek? Do pierwszego oczywiœcie jak do moralnego niemowlêcia, nie rozumiej¹cego naszych wartoœciowañ i sprawdzianów; do dziecka, które trzeba uczyæ, a nie karaæ. Do drugiego – choæ ka¿de spo³eczeñstwo ma prawo ich izolowaæ, ale sama izolacja w dziesiejszej formie wywo³uje pogorszenie a nie polepszenie, pcha ich dalej po drodze nienawiœci, z³oœci i zemsty. A jedyn¹ pomoc¹ by³oby obudzenie jakichkolwiek wzruszeñ dobroci i choæby prymitywnej mi³oœci i przywi¹zania oraz zmuszenie do jakiejkolwiek aktywnoœci jako przeciwwagi dla zimnego i chytrego intelektu. Oczywiœcie ze strony Jogów czy uczniów – tylko rozumienie a nie potêpienie. Trzeci typ ma wiele odmian: od ludzi ju¿ zupe³nie œwiadomych „z³ego i dobrego”, walcz¹cych szczerze ze sw¹ ni¿sz¹ natur¹, têskni¹cych w tej czy innej formie do „lepszego” a nieoczekiwanie dla siebie pchniêtych ku „z³emu”; a¿ do tych, którzy pope³niaj¹ okrucieñstwa dla „idei” (czyli w³asnego, wyobraŸni¹ skreœlonego, u³udnego zazwyczaj obrazu), dla jakiegoœ wy¿szego celu, jak to czynili, np. inkwizytorzy. Dopuszczali siê oni najpotworniejszych okrucieñstw dla w³asnego wyimaginowanego pojêcia o nauce Chrystusa – Pana nieskoñczonej Mi³oœci – niby dla ratowania dusz mêczonych heretyków. A ludzi na tym poziomie i dziœ jest niema³o. Takim by³ np. zabójca Gandhiego – fanatyk wpatrzony w swoje ciasne, ma³e pojêcie o Hinduizmie i w jego imiê ziej¹cy nienawiœci¹ do wznosz¹cego ten¿e Hinduizm na wy¿yny odnowienia – Gandhiego.
Zapewne natrudniejszy jest w³aœnie stosunek do tego typu (takimi byli Faryzeusze), bo jest w nich to, co samemu ¯yciu jest wrogie – zak³amanie, ob³uda, nieszczenie ¿ycia dla w³asnej, potwornie nêdznej fikcji. Ale i w tym wypadku, jak w poprzednim, o wiele ³atwiejszym do ustosunkowania siê mog¹ byæ zastosowane s³owa znamienne i g³êbokie wypowiedziane przez jednego z najwiêkszych ¿yj¹cych dziœ ludzi, J. Krysznamurtiego. Gdy w parê dni po zabójstwie Gandhiego na wielkim zebraniu ktoœ siê spyta³: „Kto jest w³aœciwie wienien œmierci Gandhiego?”, pad³a dziwna na pozór odpowiedŸ: „Wy sami, ka¿dy z was, który nienawidzi³, kto swoj¹ religiê i w³asne przekonania uwa¿a³ za jedynie dobre, a cudze lekcewa¿y³; kto ¿ywi³ niechêæ, pogardê, wy³¹cznoœæ...” Chwila zastanowienia a zrozumiemy, co ta odpowiedŸ zawiera. Myœl, uczucie, namiêtnoœæ jak mówiliœmy, s¹ konkretn¹ energi¹. Ludzie oddzia³ywuj¹ jedni na drugich. Któ¿ z nas mo¿e byæ pewien, czy nie pchn¹³ kogoœ, kto siê znalaz³ w sferze dzia³ania jego nienawistnych myœli do takiej czy innej zbrodni? Ka¿dy okrutny czyn jest jeno konkretyzacj¹, ostatnim punktem krystalizacji szeregu takich samym okutnych czucio-myœli. A któ¿ z nas od takch czucio-myœli by³ przez ca³e ¿ycie ca³kowicie wolny? A jeœli przyjmiemy reinkarnacjê, có¿ wiemy o naszych poprzednich ¿ywotach i ich dziedzictwie, tj. sumie nienawiœci, jak¹ w nich zrodziliœmy? Ta, jeœli jej nie przeciwstawimy neutralizuj¹cej energii, w ka¿dej chwili mo¿e skonkretyzowaæ siê w jakimœ czynie, którego brzydot¹ sami bêdziemy zdziwieni, jak i pchn¹æ do podobnego kogoœ, kto mo¿e znaleŸæ siê blisko nas. Psychiczne atmosfery ludzi nie tylko wci¹¿ siê dotykaj¹, ale oddzia³ywuj¹ na siebie wzajemnie w o wiele wiêkszej mierze ni¿ mo¿emy przypuszczaæ. Jak harmonijne i „dobre” przyci¹gaj¹ podobne energie kosmiczne oraz równie harmonijne œwiadome Istnoœci, tak dysharmonijne – rozk³adowe i niszcz¹ce przyci¹gaj¹ te energie, które rozszerzanie siê œwiadomoœci opóŸniaj¹, czyli utrudniaj¹ rozkwit ¿ycia (tak¹ jest wszelka nienawiœæ, nawet w naj³agodniejszej formie). A si³ takich, równie œwiadomych jak „anielskie” jest wokó³ niema³o. Czyli nigdy nie wiemy czy nie jesteœmy indywidualnie wspó³odpowiedzialni za wszelkie dziej¹ce siê wokó³ nas z³o, bo kolektywnie jesteœmy za nie odpowiedzialni zawsze jako nieoddzielne komórki jednego organizmu narodu i ludzkoœci.
Któ¿ wie, ile zbieraj¹cych siê przez wieki potwornych si³ nienawiœci do ¯ydów wyla³o siê, gdy przepe³ni³ siê zbiornik w zbrodniach nazistów wobec ich? Czy ka¿dy antysemita nie ponosi za nie zupe³nie wyraŸnej odpowiedzialnoœci? To samo stosuje siê do wszystkich okrucieñstw dziej¹cych siê w naszych czasach. S¹ one uzewnêtrznieniem tego, co w atmosferze myœlo-czuæ i namiêtnoœci wielkich zespo³ów ludzkich kr¹¿y³o jadem od lat czy od wieków. Dlaczego w³aœnie w naszej epoce konkretyzuje siê to w olbrzymich, przera¿aj¹cych rozmiarach? Bo jest to epoka prze³omowa przeciêcia siê dwóch wielkich ³uków ewolucyjnych, wa¿enia siê si³ atawistycznych „wczoraj” (prawa zwierz¹t) i si³ nowopowstaj¹cych, cz³owieczych, które zadecyduj¹ o bezpoœrednim, najbli¿szym i nieco dalszym „jutrze” ludzkoœci.
Rozumiej¹c to, ci z nas, którzy pragn¹ widzieæ to „jutro” a nwet jeszcze „dzisiaj” w œwietle nowego promienia œwiadomoœci i chc¹ sami wzi¹æ w tym czynny udzia³, musz¹ stosowaæ to prawo w swym ¿yciu. Nie jakieœ nowe prawo, tylko to samo, które g³osi³ Chrystus, o którym przed Nim mówi³ Buddha (nienawiœci nie ugasisz nienawiœci¹; nienawiœæ ugasisz tylko mi³oœci¹); a jeszcze wczeœniej Szri Kriszna na wielkich polach Kurukszetry – bitwy ¿ycia – w swej s³ynnej Bhagawad Gicie. A stosuj¹c to prawo do owych najokrutniejszych, z³o czyni¹cych mo¿e zdo³amy wydobyc z dna serca – gdzie ukrywa siê w ka¿dym, który ju¿ to rozumie, Chrystusowy Duch – litoœæ zamiast zemsty. Bo ci, którzy dziœ czyni¹ z³o, „zap³ac¹” za to sami niezmiernym cierpieniem w przysz³oœci, bowiem „co kto posieje, to i ze¿nie”, z Prawa nikt naigrywaæ sie nie mo¿e. Nienawiœæ, chêæ odwetu i zemsty szkodzi, zatruwa przede wszystkim tego, który j¹ ¿ywi i zespó³ – np. Naród – do którego nienawidz¹cy nale¿y. Wiêc ci, którzy swój Naród przwdziwie kochaj¹ powinni siê tych namiêtnych uczuæ specjalnie wystrzegaæ, by nie ws¹czaæ owych jadów w organizm Narodu. Warto nad tym g³êboko siê zastanowiæ. Chc¹c myœleæ matematycznie, nale¿a³oby powiedzieæ: im wiêksza zbrodnia, tym wiêksza powinna byæ litoœæ dla sprawcy a mi³oœæ dla grupy, w której ta zbrodnia siê dokona³a jako czêœci ca³oœci (np. narodu), jeœli nie potrafimy jeszcze ogarn¹æ wszystkich ludzi, a ludzkoœæ zdawaæ siê nam mo¿e abstrakcj¹. Takie nautralizowanie z³a, jak przetapianie go w wielkim roz¿arzonym p³omieniu w nowy stop jest zadaniem tych, którzy na Œcie¿kê przyspieszonego rozszerzania siê œwiadomoœci chc¹ wst¹piæ lub ju¿ ni¹ krocz¹. Któ¿ wie, czy nie jest to cicha, nieznana a najpiêkniejsza funkcja w ca³ej ludzkoœci?
Dziœ, gdy moment historyczny jest dla niej moralnie tak krytyczny, a zakrêt drogi tak ostry i tak niebezpieczny potrzeba ochotników do tego przedziwnego zadania. Aby mu sprostaæ nie potrzeba ani uczonoœci, ani wybitnego intelektu czy wp³ywowego widzialnie stanowiska – potrzeba wielkiego serca, jednolitoœci charakteru i uniezale¿nienia siê od przesz³oœci, tak osobistej jak zespo³owej. A droga choæ „w¹ska” jest najpiêkniejsz¹ ze znanych mi na ziemi, bo staje przy nas Najwy¿szy Przyjaciel, gdy wedle tego, co tak dawno wskazywa³, zaczynamy ¿yæ i czyniæ w codziennym dniu.
Oby takich „ochotników” wœród Polaków znalaz³o siê wielu, bo kraj nasz by³ w tej ostatniej epoce terenem najbardziej rozszala³ych i niszcz¹cych si³. Czy¿ nie nale¿y wiêc rzuciæ na szalê równej mocy si³y Chrystusowej dŸwigniêtej z dna naszych serc? Odpowiedz sobie sam czytelniku.
J. Pang Way
SZCZÊŒCIE TERAZ, ZARAZ
SZCZÊŒCIE TERAZ, ZARAZ
W mym badaniu ¿ycia i jego zagadnieñ stara³em siê zawsze sprowadzaæ wszystkie teorie do najjœniejszej i najprostszej formy. Filozoficzne systemy, które traktuj¹ problemy ¿ycia w oderwaniu, w z³o¿ony czysto intelektualny sposób nie przemawia³y do mnie nigdy, ale wiem, ¿e przemawiaj¹ do wielu ludzi.
Najwa¿niejsz¹, centraln¹ rzecz¹ jest sam cel naszego ¿ycia. Nie ma wedlug mnie znaczenia,jak go sobie ka¿dy po swojemu wyobra¿a. Czy chrzeœcijanin nazwie go „niebo” lub zbawienie, a hindus czy buddysta – wyzwolenie lub doskona³oœæ, a jeszcze ktoœ inny „prawda”, szczêœcie lub „nadcz³owieczeñstwo”, bêd¹ to tylko ró¿nice nazw. Dla mnie trzy krêgi lub stopnie wiod¹ do tego najwa¿niejszego celu. Pierwszym jest maksyma – poznaj samego siebie, drugim – prawo karmy, trzecim – czyn.
Wyjaœniê pokrótce, co pod tym rozumiem. „Poznaj samego Siebie” to staro¿ytne s³owa, które by³y wyryte nad drzwiami greckich œwi¹tyñ, bowiem Grecy uwa¿ali, ¿e bez dok³adnej znajomoœci naszej natury nie mo¿na daleko zajœæ a drogach ¿ycia ani ich zrozumieæ. A badaj¹c nasz¹ naturê i jej z³o¿on¹ budowê trzeba braæ pod uwagê szerokie, wspania³e zadania rozwijaj¹cej siê spiralnie ewolucji ka¿dej duszy, jak to podaje filozofia ezoteryczna lub teozofia, bo bez tego nie zdobêdziemy bodŸca w d¹¿eniu do naszego celu. A w tym badaniu i poznawaniu siebie musimy braæ pod uwagê ów drugi punkt czy stopieñ, o którym wspomnia³em, tj. prawo, które rz¹dzi naszym ¿yciem i jest najœciœlej zwi¹zane z naszymi myœlami, uczuciami i czynami. Jest to prawo przyczyny i skutku, czyli przyczynowoœci, zwane karm¹. W nauce udowodniono, ¿e akcja i reakcja s¹ odwrotne i sobie równe. Wszystkie religie i tym wielkim prawie mówi¹. Chrzeœcijañstwo o nim wspomina w s³owach: co cz³owiek posieje, to i zbierze. Istnieje wiele przyrodniczych praw, ale tylko prawo karmy uczy nas wszystkich, gdy¿ jest ono kluczem zarówno do naszego szczêœcia, jaki i do wszelkich cierpieñ i udrêczeñ. Nauczy ono w koñcu ka¿dego bez wzglêdu na to, jakie wyznaje wierzenia czy teorie, tworzyæ harmoniê zamiast zgrzytów niezgody i nienawiœcie, bo samo ¿ycie nieustannie nas zachêca i zmusza do szukania pokoju i szczêœcia.
Jeœli jest to jedyne prawo, które nas naprawdê uczy, tedy rz¹dz¹c przyczynami oczywiœcie zdobêdziemy równie¿ w³adzê nad ich skutkami. Wiêc najwa¿niejszym zagadnieniem bêdzie zrozumienie, kiedy i jak stwarzamy owe przyczyny? Powiedzmy, ¿e ktoœ (nazwijmy go A) ma niechêæ, czyli wywo³uje niezgodê, tworzy zgrzyt w stosunku do kogoœ drugiego (nazwijmy go B). Tym samym A stwarza pewn¹ przyczynê przez swoje bierne lub czynne postêpowanie. W ka¿dej chwili wiêc, gdy tego zechcemy mo¿emy wywo³ywaæ pewne przyczyny myœl¹, uczuciem i czynem. Karm¹ B bêdzie zneisienie tej niechêci, gdy¿ sam da³ do niej w przesz³oœci jak¹s przyczynê, a przez swe obecne na ni¹ reagowanie stworzy now¹ przyczynê. Jeœli reakcja jego bêdzie harmonijna, wywo³a harmonijny skutek i odwrotnie. Jeœli zareaguje gniewem, czyli z³oœci¹ (zgrzytem) skutek bêdzie nieharmonijny. Musimy zrozumieæ, ¿e za ka¿dym razem, gdy na coœ siê gniewamy, mamy pretensjê lub ze zniecierpliwieniem krytykujemy lub oburzamy siê (choæby to by³a nawet pogoda) stwarzamy tym nieharmonijne skutki. A gdy jestem œwiadom, ¿e siê oburzam czy to na ¿al, czy ostro coœ krytykujê, muszê zdaæ sobie sprawê, ¿e moje zrozumienie wielkiego prawa karmy jest bardzo niedoskona³e. Przyroda nie zmusza nas do reagowania harmoni¹, ale jeœli wywo³ujemy zgrzyty musimy nieuniknienie ponieœæ tego konsekwencje. Wiêc najwa¿niejsze jest jak najstaranniej baczyæ na owo stwarzanie przyczyn. Powinniœmy byæ zawsze czujni i œwiadomi naszych reakcji zw³aszcza na zdarzenia, które nas bezpoœrednio osobiœcie dotycz¹ oraz staraæ siê pamiêtaæ, ¿e mamy zupe³n¹ swobodê reagowania jak, siê nam podoba, tj. zawsze mamy mo¿noœæ tworzenia przyczyn harmonijnych przez myœl i uczucia. A jeœli tworz¹ one wci¹¿ dysharmoniê, nie trzeba narzekaæ na los, gdy smutki i strapienia przewa¿aj¹ w naszym ¿yciu. Aldous Huxley powiedzia³ s³usznie: „Zdarzenia i wypadki, jakie nas spotykaj¹ nie s¹ doœwiadczeniem, jest nim dopiero to, co cz³owiek z tych zdarzeñ robi, tj. jak je przyjmuje.”
Czasem ludzie nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e swymi reakcjami stwarzaj¹ nowe przyczyny, mog¹ uwa¿aæ prawo przyczynowoœci za naukê, która rozwija fatalizm, gdy¿ jesteœmy pozornie pod w³adz¹ nie koñcz¹cego siê ³añcucha przyczyn i skutków i nie jesteœmy w stanie nic na to poradziæ ani spod tej w³adzy siê wyrwaæ. Tymczasem jest odwrotnie, bo mamy pe³n¹ swobodê w stwarzaniu nowych przyczyn. Od chwili, gdy zdamy sobie jasno sprawê, co stanowi przyczyny i skutki, zmienia siê ca³y nasz stosunek do ludzi, którzy nam dokuczaj¹, nas krzywdz¹ czy zwracaj¹ siê ku nam z jakimkolwiek przykrym nastawieniem. Rozumiemy wówczas, ¿e oni stwarzaj¹ przyczyny dla swej przysz³oœci, my zaœ znosimy tylko skutki tego, coœmy w przesz³oœci posiali. Mo¿emy im powiedzieæ: „Wdziêczny ci jestem, ¿e u³atwiasz mi sp³acenie d³ugu, który móg³by dalej mi ci¹¿yæ, a tobie wspó³czujê, bo sam siê zad³u¿asz.”
A ostatni mój punkt czy te¿ stopieñ polega na zrozumieniu, ¿e wszelka myœl przy jej dostatecznym nasileniu musi zakoñczyæ siê czynem. Jeœli tylko przyjmujemy istnienie tego prawa przyczyny i skutku, ale nie postêpujemy wed³ug niego, nie mo¿emy siê spodziewaæ radoœci ani szczêœcia w ¿yciu. Ziarna, które siejemy, (przyczyny, które stwarzamy teraz) musz¹ byæ harmonijne, jeœli chcemy radoœci. Dr Arundale pisa³: „Jak¿e ma³o ludzi rozumie, ¿e ka¿da troska, ból, smutek czy rozpacz, jak i ka¿da radoœæ czy zadowolenie wêdruj¹ poprzez ca³y œwiat i ca³y œwiat przenikaj¹.” Jak¿e wiêc niezmiernie wa¿ne jest tworzyæ teraz harmoniê, teraz ka¿d¹ myœl¹ i ka¿dym uczuciem wywo³ywaæ wielki ton mi³oœci dla ogólnej, powszechnej symfonii ¿ycia. W istocie ¿yjemy tylko w teraŸniejszoœci, w owym „wiecznym teraz” i mamy w³adzê tylko nad tym, jak dzia³amy i jak reagujemy tylko w „teraz”, tylko w danej chwili. Jeœli potrafimy zupe³nie œwiadomie rz¹dziæ ka¿d¹ chwil¹ naszego ¿ycia, dzia³aæ i reagowaæ tak, jak sami chcemy, bêdziemy z koniecznoœci stwarzali tak¹ sumê postêpu i radoœci, jaka bêdzie odpowiadaæ naszej umiejêtnoœci harmonijnego czynu i reagowania. Jeœli w ka¿dym momencie bêdziemy stwarzaæ tylko harmonijne przyczyny, tedy zupe³nie naturalnie osi¹gniemy wkrótce nasz cel, jakkolwiek byœmy go nazwali. Osobiste okreœlenie go nie jest w tym wypadku wa¿ne. Nie znaczy to oczywiœcie, ¿e harmonijne przyczyny mog¹ wynikaæ z interesownych i ciasnych pobudek.
Zrozumia³em niedawno, dlaczego jeden z najwiêkszych myœlicieli wspó³czesnych J. Krishnamurti du¿e znaczenie nadaje czujnoœci i zdawaniu sobie sprawy z ka¿dej chwili ¿ycia. Trzeba nie tylko intelektualnego przyjêcia prawa karmy. Potrzeba ci¹g³ej o nim pamiêci i œwiadomoœci jego aktualnego dzia³ania. Dochodzi siê do tego nieraz latami rozmyœlañ, ale i wielk¹ czujnoœci¹ i baczeniem na ka¿dy czyn, myœl i uczucie. Œwiadomoœæ, i¿ tworzymy nieuniknione karmiczne skutki, dopomaga nam do dzia³ania i reagowania myœl¹ i uczuciem coraz czêœciej spokojnie i harmonijnie. Jeœli bêdziemy wci¹¿ o tym najwa¿niejszym prawie pamiêtaæ, bêdziemy te¿ usi³owaæ nie stwarzaæ nic, co by siê sprzeciwia³o harmonii teraz, w tej chwili, wówczas nasze osobiste koncepcje, jak i nazwa naszego ostatecznego celu nie bêd¹ wa¿ne. Poczu³em niedawno wielkoœæ wiary w powszechne braterstwo, zrozumia³em, ¿e w³aœnie karma jest podstaw¹ prawa braterstwa a¿ dopóki nie odkryjemy w³asnym doœwiadczeniem nastêpnego szczebla, gdzie juz rz¹dzi wszechw³adnie mi³oœæ.
UNESCO zwo³a³o niedawno posiedzenie specjalistów od zagadnienia ras. Najlepsi wszechœwiatowi specjaliœci w dziedzinie biologii, genetyki, psychologii i antropologii zgromadzeni w Pary¿u opracowa³i naukowe podstawy równoœci wszystkich ras, wiêc i jednoœci ca³ej ludzkoœci. To znalaz³o swój praktyczny wyraz w Karcie Praw Zjednoczonych Narodów. Innymi s³owy sformuowali podstawy filozofii powszechnego braterstwa.
Oczywiœcie jest doœæ ³atwo staraæ siê o postêpowanie braterskie jak i o braterskie myœli i uczucia, gdy jesteœmy pewni, ¿e odp³ac¹ nam tym samym. Jak¿e inaczej wygl¹da³ by nasz œwiat, gdyby wszyscy zrozumieli niez³omnoœæ tego jednego prawa! Wszyscy staralibyœmy siê byæ humanitarni i ¿yæ z bliŸnim jak z bratem, choæby z zupe³nie egoistycznej pobudki, pamiêtaj¹c, ¿e nasze okrucieñstwo dziœ, zwróci siê z takim samym skutkiem przeciw nam jutro. Czyli reakcja bêdzie tak samo nasilona jak nasza akcja. A gdybyœmy w to prawo wniknêli g³êbiej, odrzucilibyœmy i egoizm rozumiej¹c, ¿e i on przyniesie nam odpowiednie, na pewno ma³o po¿¹dane skutki. I powoli wyrabialibyœmy w sobie o wiele szersze spojrzenie na œwiat i czystsze uczucia.
Zapamiêtajmy wiêc te trzy podstawy: znaj siebie samego, karma i czyn, które doprowadz¹ nas zawsze do naszego celu. Gdy dzia³amy teraz stwarzaj¹c harmoniê myœl¹, uczuciem, czynem, jakie¿ mog¹ mieæ znaczenie odrêbnoœci w naszym ujmowaniu i nazywaniu owego celu? Có¿ to szkodzi, ¿e jeden go nazwie „zbawieniem” a inny doskona³oœci¹, szczêœciem, prawd¹ czy ¿yciem. Ka¿dy musi dbaæ przede wszystkim o rozumienie Wielkiego Prawa, o czujnoœæ na wszystkie jego przejawy. Musi wiedzieæ, ¿e trzeba tworzyæ harmoniê teraz przejawiaj¹c dobroæ, wspó³czucie i rozumienie, a unikaj¹c krytyki, niezadowolenia, gniewu, z³oœci, itp. Starajmy siê zrozumieæ, i¿ ka¿d¹ chwil¹, ka¿dym obecnym momentem, owym teraz trzeba rz¹dziæ. A jeœli potrafimy tworzyæ w obecnej chwili harmoniê – radoœæ i szczêœcie stanie siê tak¿e teraz, zaraz naszym udzia³em.
Rozes³ano niedawno ankietê z pytaniem: „Co jest bezpoœrednim celem dla którego ¿yjecie?” Trzy tysi¹ce osób odpowiedzia³o i na tê iloœæ a¿ 94 procent stwierdzi³o, ¿e po prostu znosz¹ teraŸniejszoœæ, a oczekuj¹ czegoœ lepszego w przysz³oœci, czyli czekaj¹, ¿e siê coœ stanie i zmieni w ich ¿yciu. Jest to zupe³nie fa³szywe podejœcie. Nie nale¿y ani marzyæ o szczêœciu, które ma przyjœæ kiedyœ w przysz³oœci, ani wspominaæ dawne, które przesz³o, wszak jesteœmy pewni tylko tego, co jest dziœ. Czytamy, i¿ wielkie fabryki poddaja ka¿d¹ nowowyprodukowan¹ naszynê starannym próbom i sprawdzaniu zanim j¹ wypuszcz¹ na rynek. Wydaje siê, ¿e najlepszym trenerem dla wypróbowywania wszystkich naszych filozoficznych teorii i religijnych przekonañ jest dom, rodzina a zw³aszcza ma³¿eñstwo. A ilu¿ to ludzi skar¿y siê, ¿e ich ma³¿eñstwo jest nieudane nie rozumiej¹c, ¿e aby mog³o byæ „udane” nie tyle o doskona³ego i najbardziej dobranego towarzysza chodzi, ile o rozumienie i stosowanie praw przyrody dla stwarzania nieustannie harmonii w domu, gdzie jest ona tak bardzo wa¿na. G. Hodson ³adnie powiedzia³: „Teozofia czy jakakolwiek inna filozofia religijna jest przede wszystkim kwesti¹ ¿ycia w codziennym dniu, szczêœcia, które mamy dawaæ, mi³oœci, któr¹ mamy dzieliæ z innymi.” Jeœli teorie naszez i wierzenia przejd¹ zwyciêsko najwiêksz¹ próbê ¿ycia – jak owe maszyny w fabrykach – na terenie rodziny, mo¿emy im zawierzyæ i byæ pewni; ¿adne argumenty nie zdo³aj¹ nas przekonaæ, ¿e siê mylimy lub poddaæ naszych wierzeñ w w¹tpliwoœæ.
Od chwili gdy rozumiemy, ¿e ka¿da dysharmonijna wibracja powróci do nas w tym samym nasileniu i w tej samej skali, w jakiej j¹ nadaliœmy, jasn¹ nam siê stanie koniecznoœæ panowania nad swymi nastrojami i uczuciami, które te wibracje stwarzaj¹. A smutki, zgnêbienia, zgryzoty i troski, jak i utyskiwania i niezadowolenia stwarzaj¹ wibracje wielce dysharmonijne i takie¿ do nas musz¹ powracaæ a¿ zrozumiemy ich Ÿród³a i zmienimy stosunek do siebie i ¿ycia. Jeœli nie potrafimy nauczyæ siê innej wobec zycia i jego zdarzeñ postawy tylko przy pomocy rozs¹dku lub filozofii czy religii, tedy przyjd¹ wiêksze cierpienia, aby nas jaœniej przekonaæ, ¿e sami jesteœmy za nie odpowiedzialni i nowe stosunki tylko nowym stosunkiem mo¿emy stworzyæ. Nauka ta musi byæ przyswojona, oczywiœcie im prêdzej tym lepiej. A rozumiej¹c nieco wiêcej tak zwane „wyroki losu”, wyrabiaj¹c wobec nich pewn¹ cierpliwoœæ i pogodê a tym samym zbli¿aj¹c siê do duchowoœci poznamy wkrótce, i¿ prawem ¿ycia jest mi³oœæ. Jeden z wielkich Nauczycieli powiedzia³, ¿e mi³oœæ jest najwa¿niejsza, ¿e bez niej wszystkie cnoty s¹ jak woda wsi¹kaj¹ca w piasek.
Rz¹dzenie ka¿d¹ obecn¹ chwil¹ jest jednoznaczne z rozwijaniem mi³oœci, bo centrum zainteresowania przesuwa sie powoli z naszej w³asnej osoby i jej przyjemnoœci ku dobru i radoœci innych, i powoli rozszerza siê na wszystkich. Jest to droga prawdziwej, ¿ywej religii – bezpoœrednie poznawanie Wiecznego przez odkrywanie naszej w³asnej najg³êbszej natury. Gdy poznajemy podstawy ¿ycia i prawa, jakie nimi rz¹dz¹, gdy widzimy wszystkie jego zdarzenia we w³aœciwej perspektywie, ca³e ¿ycie staje siê ciekaw¹ i wielk¹ przygod¹ – zmienia siê w radoœæ, piêkno i kochanie, dziêki naszej w³asnej umiejêtnoœci stwarzania odpowiednich przyczyn dla po¿¹danych skutków. Stajemy siê wówczas dos³ownie twórcami w³asnego ¿ycia. I dziœ, choæby wiele jeszcze cierpienia i przeciwnoœci los na gotowa³, mo¿emy cieszyæ siê piêknem dŸwiêków, kszta³tów, barw, wdziêkiem ruchu i harmonii w przyrodzie. Nikt i nic nie mo¿e nam w tym przszkodziæ, byle byœmy mieli duszê na piêkno otwart¹ i nie pozwalali jej zamykac siê i kurczyæ pod ciosami ¿ycia, które mog¹ przy odpowiednim stosunku nas wzbogacaæ i wzmacniaæ, zamiast przygnêbiaæ. Przyroda jest zawsze otwartym przed nami Ÿród³em piêkna i radoœci, nie narzuca siê, lecz gotowa darzyæ hojnie ka¿d¹ wyci¹gniêt¹ ku niej a prosto otwart¹ d³oñ.
Rz¹dzenie ka¿d¹ obecn¹ chwil¹ jest jednoznaczne z rozwijaniem mi³oœci, bo centrum zainteresowania przesuwa sie powoli z naszej w³asnej osoby i jej przyjemnoœci ku dobru i radoœci innych, i powoli rozszerza siê na wszystkich. Jest to droga prawdziwej, ¿ywej religii – bezpoœrednie poznawanie Wiecznego przez odkrywanie naszej w³asnej najg³êbszej natury. Gdy poznajemy podstawy ¿ycia i prawa, jakie nimi rz¹dz¹, gdy widzimy wszystkie jego zdarzenia we w³aœciwej perspektywie, ca³e ¿ycie staje siê ciekaw¹ i wielk¹ przygod¹ – zmienia siê w radoœæ, piêkno i kochanie, dziêki naszej w³asnej umiejêtnoœci stwarzania odpowiednich przyczyn dla po¿¹danych skutków. Stajemy siê wówczas dos³ownie twórcami w³asnego ¿ycia. I dziœ, choæby wiele jeszcze cierpienia i przeciwnoœci los na gotowa³, mo¿emy cieszyæ siê piêknem dŸwiêków, kszta³tów, barw, wdziêkiem ruchu i harmonii w przyrodzie. Nikt i nic nie mo¿e nam w tym przszkodziæ, byle byœmy mieli duszê na piêkno otwart¹ i nie pozwalali jej zamykac siê i kurczyæ pod ciosami ¿ycia, które mog¹ przy odpowiednim stosunku nas wzbogacaæ i wzmacniaæ, zamiast przygnêbiaæ. Przyroda jest zawsze otwartym przed nami Ÿród³em piêkna i radoœci, nie narzuca siê, lecz gotowa darzyæ hojnie ka¿d¹ wyci¹gniêt¹ ku niej a prosto otwart¹ d³oñ.
Nauka nam mówi, i¿ ca³e ¿ycie jest jednoœci¹. Gdy to w³asnym doznaniem odkrywamy, dobrotliwa ocena naszych bliŸnich i radosne spojrzenie na piêkno przyrody staj¹ siê bardzo ³atwe. Ale, aby móc radoœnie oddŸwiêkaæ na piêkno, trzeba ju¿ obudziæ w sobie przynajmniej do pewnego stopnia Ducha, a wówczas muzyka, np. mo¿e nas unieœæ we wspania³y œwiat szczêœcia rozszerzaj¹cy siê coraz bardziej w miarê jak wchodzimy w jej tajemne zwi¹zki i ukryte melodie. C. Jinarajadasa (czyt. D¿inarad¿adasa) pisa³: „Wœród wszystkich innych sztuk muzyka zajmuje specjalne, tylko jej w³aœciwe miejsce. Znaczenie muzyki nie sprowadza siê tylko estetycznej przyjemnoœci czy uczuciowego balsamu. ona moc odnawiania nas wewnêtrznie i wprowadzania w samo Serce ¯ycia o wiele szybciej i bardziej bezpoœrednio ani¿eli jakakolwiek inna sztuka.”
Rozkosz doznawana przy podziwianiu piêkna stwarza w nas pewne przyzwyczajenie i potrzebê, tote¿ wci¹¿ szukamy nowych widoków, nowych przedmiotów, które by nam da³y œwie¿y zachwyt. Dr Arundale pisa³: „Poczynamy zbli¿aæ siê nieco bardziej do wielkiego ¿ycia Tego, którego moc grzmi w olbrzymich ba³wanach wzburzonego morza, pieœci w p³omieniej¹cych wschodach i zachodach s³oñca, a mówi potêg¹ niebotycznych szczytów górskich; z ¿yciem Tego, którego wdziêczna pieœñ p³ynie w œpiewie ptaków, a chwieje siê w drobnych falach poruszanych wiatrem burzanów i traw. Wszystko, co jest w przyrodzie piêkne, pe³ne czaru, jak i potêgi, a nawet nasze w³asne cia³o trzeba widzieæ jako czêœæ Jego olbrzymiego zewnêtrznego p³aszcza. Rozumieæ, i¿ wszystkie kszta³ty widzialnego œwiata s¹ jakby czar¹ dla Jego boskiego ¿ycia; ¿e ka¿da musi byæ czystym a odpowiednim kielichem dla sp³ywaj¹cej od Niego energii. W piêknie wspania³ych, ciê¿kich, deszczowych chmur, w grozie huraganów, gromów, b³yskawic, sztormów i w grze têczowych barw zachodów, i w tylu cudach przyrody mo¿emy poczuæ i dotkn¹æ Jego ¯ycia i wznieœæ siê ponad siebie, i wst¹piæ chocia¿ w cz¹stkê Jego wszechogarniaj¹cej Œwiadomoœci. A mo¿e i zanurzyæ siê w ni¹ g³êbiej ani¿eli s³owa by mog³y to kiedykolwiek wyraziæ.”
Ilu¿ z nas umie widzieæ bogactwo barw, odcieni i pó³tonów, piêkno linii i kszta³tów tak, jak widzi je prawdziwy artysta? Ale tê wra¿liwoœæ mo¿na w sobie obudziæ. Trochê studiów, zapoznanie siê z podstawami sztuki rozwinie w nas zmys³ estetyczny, pomo¿e w postrzeganiu, a wiêc i cieszeniu siê harmoni¹ linii i barw w najprostrzych, ci¹gle spotykanych zjawiskach i przedmiotach. Spójrzmy np. na jedno pióro pawie, na ga³¹zki drzew, na przydro¿ny kwiat. A hodowanie ulubionych kwiatów u siebie wniesie w nasze ¿ycie now¹ a ci¹gle dostêpn¹ radoœæ. Zapoznanie siê z podstawami muzyki i klasycznego tañca oraz poezji rozwinie w nas wiêksz¹ wra¿liwoœæ na rytm i dŸwiêk, na muzykê linii i ruchu. Anatol France powiedzia³: „Piêkny wiersz jest jak skrzypcowy smyczek dotykaj¹cy wra¿liwych strun naszej duszy. Nie tylko swoje w³asne dŸwieki dobywa poeta, ale zmusza i nas do wydobycia naszej istotnej melodii.” Najwa¿niejsz¹ rzecz¹ jest dla mnie pochwycenie chwili naszej estetycznej radoœci. Zwyk³y cz³owiek zdaje siê wci¹¿ têskniæ do czegoœ, czegoœ ci¹gle wygl¹daæ i oczekiwaæ, a gdy to przychodzi, jakby siê rozmija z jego treœci¹, piêknem czy znaczeniem, nie ocenia go, prawie przegapia. Starajmy siê na chwytaæ na gor¹co chwilê radoœci, zachwytu, uniesienia; czuæ je dog³ebnie, jakby zanurzyæ siê w treœæ momentów harmonii, gdy czujemy siê zbratani z kwiatami, zachodem, muzyk¹ czy pieœni¹; gdy do nas przemawia poezja lub ¿ywe s³owo kochanego cz³owieka. Zanurzmy siê dusz¹ w treœæ tych chwil, w ich utajone wibruj¹ce ¿ycie i niech harmonia ta uniesie nas w g³¹b w³asnej istoty, na skraj wspania³ej dziedziny Ducha.
Annie Besant powiedzia³a kiedyœ: „Wszak otacza nas œwiat niezrównanego piêkna. Fale jego uderzj¹ o nasz¹ œwiadomoœæ wci¹¿ ze wszech stron. Wszystko, co siê ukrywa w myœli Boga, dotyka naszej duszy i naszych zmys³ów teraz, a stopieñ naszej ewolucji wyra¿a siê w tym, ile z tego wszystkiego zdo³amy przyj¹æ i przyswoiæ. Nie chodzi wiêc o zmiany poza nami, na zewn¹trz, tylko to wewnêtrzne przemiany znacz¹ nasz rozwój. Wszystko jest nam ju¿ dane, ale zdolnoœæ przyjêcia i przyswojenia obudziæ siê musi i rozwin¹æ w nas. W sferze najg³êbszej – w Rzeczywistym – ca³y wszechœwiat istnieje w jednym punkcie. Kto zdo³a do tej sfery dotrzeæ, ten siêga w samo Serce ¯ycia i w nim widzi, i czuje ca³oœæ istnienia.”
Dlaczego nie umiemy cieszyæ siê drobnymi rzeczami codziennego dnia? – choæby soczystoœci¹ aromatycznego owocu; odœwie¿aj¹c¹ wod¹ podczas upa³u, skromnym podwieczorkiem w towarzystwie przyjaciela lub kolegi na drodze naszych odkryæ i poszukiwañ. A gdy odpoczywamy, czy¿ nie jest rozkosz¹ wyci¹gn¹æ zmêczone cz³onki, rozprê¿yæ je na równym , prostym pos³aniu lub zapadaæ w spokojny, mi³y sen po pe³nym trudu i zdrowego zmêczenia dniu? Jeœli potrafimy tak cieszyæ siê ka¿d¹ mi³¹ rzecz¹ w przeci¹gu dnia i jakby do dna wychylaæ skromn¹ czarê drobnych przyjemnoœci, wkrótce nauczymy siê rozszerzaæ ten stosunek i na wa¿niejsze rzeczy i wiêksze zdarzenia. A przez to o ile¿ wiêcej stworzymy harmonii, a wiêc radoœci i zadowolenia woko³o. ¯ycie jest nieustannym przetwarzaniem siebie, a¿ w koñcu zdobywamy sztukê ¿ycia pe³ni¹ w ka¿dej chwili. A gdy siê ju¿ nauczymy ¿yæ wci¹¿ w s³onecznym œwietle – bez wzglêdu na to, co nam ¿ycie ze zdarzeñ przynosi (bo i smutne maj¹ swój czar a tragiczne sw¹ wielkoœæ) – zrodzi siê w nas pragnienie wskazania innym tej radoœci ¿ycia, dopomo¿enia im do odkrycia w³asnej drogi do harmonii i szczêœcia.
Ruskin pisa³ w notatkach i uwagach w swojej szkole Sztuk Piêknych podaj¹c niejako kwintesencjê swych rad dla uczniów: „Po ka¿dym okresie wytê¿onej parcy zbadajcie, na ile wzros³a w was zdolnoœæ zachwytu i podziwu. SprawdŸcie, na ile rozszerzy³a siê wasza umiejêtnoœæ widzenia, gotowoœæ uczczenia ka¿dej wielkoœci, wasza ochota do pracy w dziele Mistrzów. Na ile wzmog³a siê wasza mi³oœæ ku wszystkiemu, co istnieje. To jest nieustannym i jedynym sprawdzianem naszego postêpu.”
Zbadajmy siebie sumiennie i zwa¿my, na ile wzros³a nasza radoœæ ¿ycia, a to nam wska¿e, czyœmy post¹pili na przód w rz¹dzeniu sob¹ i w pog³êbianiu naszych odczuwañ. Ka¿da chwila ¿ycia jest wspania³¹ sposobnoœci¹ do rozwiniêcia cech charakteru i obudzenia w nas Ducha, albo do oddania us³ug innym myœl¹, jeœli nie czynem. Je¿eli z tych sposobnoœci bêdziemy korzystaæ wówczas ka¿dy dzieñ stanie siê krokiem ku naszemu celowi, ku zaspokojeniu naszej wrodzonej têsknoty do szczêœcia. U¿ywajmy wiêc wszystkich sposobnoœci, by wzmocniæ nasz¹ w³adzê nad ka¿d¹ chwil¹. A im ta w³adza jest wiêksza, tym z koniecznoœci musimy byæ bli¿ej zarówno szczêœcia, jak i doskona³oœci i pe³ni zycia.
ANNIE BESANT
¯YCIE DUCHOWE DLA CZ£OWIEKA
W ZWYK£YM ŒWIECIE
¯YCIE DUCHOWE DLA CZ£OWIEKA
W ZWYK£YM ŒWIECIE
Czêsto spotykamy narzekania ludzi sk¹din¹d myœl¹cych i powa¿nych na warunki, w których ¿yj¹. Jest to jeden z najfatalniejszych b³êdów i nieporozumieñ. S³yszy siê utyskiwania: „Ach, gdybym mia³ inne warunki, o ile¿ wiêcej móg³bym osi¹gn¹æ. Gdybym nie by³ wci¹¿ otoczony przez materialne zainteresowania i interesa, nie tak zwi¹zany obowi¹zkami i codzienn¹ trosk¹ z mnóstwem k³opotów i pracy na pewno móg³bym prowadziæ o wiele bardziej uduchowione ¿ycie.” Otó¿ nie jest to s³uszne. Nie ma na œwiecie takich warunków, które by mog³y powstrzymywaæ wewnêtrzny rozwój cz³owieka lub przeszkodziæ jego najg³êbszemu ¿yciu. Uduchowienie nie zale¿y od otoczenia, a jedynie od naszego w³asnego stosunku do ¿ycia. Postaram siê przedstawiæ, jak mo¿e zwyk³e, codzienne ¿ycie staæ sie pomoc¹, zamiast byæ przeszkod¹ w rozwoju wewnêtrznym.
Jeœli cz³owiek nie rozumie stosunku rzeczy materialnych do rzeczy duchowych, jeœli je oddziela tworz¹c nieprzebyt¹ pomiêdzy nimi przegrodê, jeœli przeciwstawia ¿ycie zwyk³e w œwiecie zajêæ, obowi¹zków, interesów ¿yciu wewnêtrznemu, duchowemu i uwa¿a je za groŸnych nieprzyjació³, tedy oczywiœcie napotka na olbrzymie trudnoœci. Wówczas napiêcie ¿ycia codziennego, zarobkowej pracy oraz ró¿ne bodŸce i naciski materialnego œwiata, a tak¿e nieustanne fizyczne pokusy, jak i poch³oniêcie myœli materialnymi troskami mog¹ uczyniæ pojêcia o ¿yciu wewnêtrznym czymœ nierealnym i mglistym. Jakiej wiêc potrzeba magii, aby odwróciæ ten stosunek. Jak¹ znaleŸæ alchemiê, by ¿ycie duchowe zajê³o w³aœciwe, tj. najwa¿niejsze dla nas miejsce? Jeœli to siê stanie, wówczas rzeczywistoœæ tego wewnêtrznego ¿ycia zacznie siê przejawiaæ poprzez wszystkie nasze czyny i dzia³ania, prace i obowi¹zki samorzutnie i prosto. Jak¹¿ tedy zas³onê nale¿y usun¹æ z naszych oczu, jakie odrzuciæ ca³uny owijaj¹ce nas tak szczelnie, ¿e a¿ tamuj¹ce szeroki, swobodny oddech?
Postarajmy siê o to. Wiemy, ¿e wielokrotnie powtarzane pytanie, czy tzw. cz³owiek „œwiatowy, œwiecki” pracuj¹cy wsród zwyk³ych warunków materialnego œwiata mo¿e jednoczeœnie prowadziæ ¿ycie duchowe spotyka³o negatywn¹ odpowiedŸ. W ka¿dej epoce, w ka¿dym kraju i ka¿dej religii zadawano to pytanie i zawsze ta sama przychodzi³a odpowiedŸ: „nie, nie mo¿e”. S³owa te rozbrzmiewa³y w Egipcie i w Indii, jak i w rzymskim katolicyzmie, wszêdzie tam, gdzie usi³owano szukaæ Boga przez usuwanie siê od ludzi i zamykanie siê w pustelniach oddaj¹c siê kontemplacji. A przecie¿ takie ¿ycie w zaciszach i leœnych ustroniach jest dla nas dziœ w warunkach naszej cywilizacji niemo¿liwe. Czy¿ z tego powodu nie mamy interesowaæ siê duchowoœci¹ ani têskniæ i pragn¹æ poznania wewnêtrznych g³êbokich prawd? Œmiem twierdziæ, ¿e przeciwstawianie sobie tzw. œwieckiego czynnika religijnemu i duchowemu, choæ wielokrotnie powtarzane w historii, jest nies³uszne, bo opiera siê na mylnym za³o¿eniu, ¿e s¹ to dwa nigdy ze sob¹ nie godz¹ce siê bieguny. Ludzie, którzy uwa¿aj¹ siê za religijnych traktuj¹ najczêœciej niedzielê jako „poœwiêcon¹” Bogu i myœl¹ wówczas o modlitwie, a zapominaj¹ o niej przez szeœæ dni w tygodniu tak, jakby one nic z religi¹ nie mia³y wspólnego. Jakby o Duchu nale¿a³o myœleæ tylko raz w tygodniu, a przez szeœæ dni o ¿yciu materialnym ró¿nych spraw i interesów. Ten podzia³ ¿ycia na œwieckie i religijne lub duchowe tak siê utar³, ¿e wcale siê nie zastanawiamy nad jego nielogicznoœci¹. Bo w niedomówieniu przyjmujemy, ¿e duch czy dusza jest czymœ poza naszym codziennym dniem pracy i walki. A co za tym idzie, wyrabia siê pojêcie, ¿e dusza jest czymœ oddzielnym, ku czemu nalezy zwracaæ siê od czasu do czasu, jakby do czegoœ poza nami, gdzieœ na zewn¹trz, daleko od nas zwyk³ych, jakimi siebie znamy. Dusza od œwiêta, a cia³o i rozs¹dek kieruj¹cy naszym postêpowaniem na codzieñ.
Jest to zasadniczy b³¹d i to b³¹d w skutkach fatalny. S³uszne, zgodne z prawd¹ pojêcie mówi, ¿e Duch zawsze , wszêdzie i w ka¿dej dziedzinie (a wiêc i w cz³owieku) jest ¿yciem, ruchem, energi¹, a zewnêtrzny œwiat jest form¹, która bez niego nie mog³aby istnieæ. Cz³owiek jako taki sam jest duchem czy dusz¹, która jest motorem i impulsem ku wszelkiemu dzia³aniu, wiêc zewnêtrzny œwiat jego zajêæ, obowi¹zków, pracy powinien byæ jej wyrazem, zgadzaæ siê z jej rytmem, jeœli nie ma siê on staæ „bezduszn¹”, ciasn¹ i coraz bardziej nas ograniczaj¹c¹ klatk¹.
Wszechœwiat jest tworem myœli Boga, jest wyrazem Jego ¿ycia, wiêc wszystkie dobre, u¿yteczne dzia³alnoœci stanowi¹ cz¹stkê boskiego dzia³ania. Ko³o ¿ycia nieustannie siê obraca a si³a, która wprawia je w ruch i ten ruch wci¹¿ utrzymuje, jest si³¹ Boga. My jesteœmy tylko jakby Jego rêk¹, która ledwie dotyka powierzchni tego ko³a. Wszelka pe³niona na œwiecie praca jest Jego prac¹. Gdybyœmy to odrzucili, musielibyœmy uznaæ, ¿e nic nie jest Jego. Wszystko, co s³u¿y cz³owiekowi, co pomaga w ruchu i rozwoju jakichkolwiek dziedzin ¿ycia jest – wedle zgodnego z prawd¹ rozumienia – dzia³aniem Bo¿ym, a uwa¿anie tego za „œwieckie”, ludzkie czy laickie jest widzeniem fa³szywym, niezgodnym z prawd¹. Kupiec w swym biurze, sprzedawca za lad¹, lekarz w szpitalu, nauczyciel w szkole, prawnik w s¹dzie, itp. spe³niaj¹ równie „religijn¹” pracê jak kap³an w koœciele czy uduchowiony myœliciel trudz¹cy siê nad g³êbokim dzie³em. Zanim nie spojrzymy z tego punktu na œwiat, bêdzie siê nam wydawa³ bezsensownym a nawet strasznym lub okrutnym. Dopóki nie potrafimy widzieæ jednego ¿ycia we wszystkim i rzecz ka¿d¹ maj¹c¹ swe korzenie w tym jedynym ¯yciu, pochodz¹c¹ z jednego ród³a, dopóty bêdzie na nas czyhaæ beznadziejnoœæ, zagadki bez odpowiedzi, problemy bez rozwi¹zania.
Jeœli to jest prawd¹, jeœli istnieje tylko jedno, jedyne ¯ycie, w którym wszyscy bierzemy udzia³, które i nas o¿ywia, jedna twórcza myœl, która stworzy³a i urobi³a wszechœwiaty i ci¹gle je utrzymuje, w takim razie choæby nawet przenajwy¿sz¹ i niedosiêgalna by³a owa nie wyra¿ona w kosmosie widzialnym istnoœæ Boga (a Bhagawad Gita to jasno podkreœla: „Cz¹stk¹ Siebie stworzy³em œwiat, a Sam trwam niezmienny”, mówi Kriszna o sobie jako o Najwy¿szym) – jednak ca³e stworzenie jest boskie bez wzglêdu na to, i¿ Istota Boga nieskoñczenie je przewy¿sza. A z chwil¹, gdy zrozumiemy, ¿e wszystko co istnieje jest boskie, dotykamy stóp Boga. Jeœli prawd¹ jest, ¿e On jest wszechobecny, tedy musi byæ zarówno na rynku, na pustyni, zarówno w sklepie jak na pustyni i mo¿na Go znaleŸæ tak samo w zat³oczonym mieœcie, jak w cichych ustroniach. Nie chcê przez to powiedzieæ, ¿e nie jest ³atwiej poczuæ Jego potêgê, wielkoœæ i blisk¹ obecnoœæ we wspania³oœci oœnie¿onych szczytów czy w g³êbi dziewiczych puszcz lub w przepiêknych górskich parowach, gdzie przyroda zdaje siê do nas przemawiaæ wyraŸnie i donoœnie. Chcê powiedzieæ, ¿e choæ w tych piêknych zak¹tkach ziemi s³yszymy Jego g³os wyraŸniej, oznacza to tylko, i¿ mamy za ma³o wra¿liwy s³uch, by odró¿niæ Jego g³os wœród zgie³ku i wrzawy ludzkich zbiorowisk. I wcale nie dowodzi to, ¿e przemawia On tam ciszej czy mniej jasno. Jest to nasz¹ s³aboœci¹, ¿e pozwalamy, aby gwar, t³ok, poœpiech naszych miast og³usza³ nas do tego stopnia, ¿e stêpia i nasz¹ wewnêtrzn¹ wra¿liwoœæ na g³os, który nigdy nie milknie. Gdybyœmy byli silniejsi a s³uch nasz bardziej ostry i wyrobiony, gdybyœmy byli wewn¹trz w duszy bardziej skupieni, moglibyœmy dojrzeæ ¿ycie Boga równie wyraŸnie na gwarnych placach Londynu czy Pary¿a, jak wœród najwspanialszej przyrody gór lub w ciszy wygwie¿d¿onej nocy. Wiêc pierwsz¹ rzecz¹, któr¹ musimy zrozumieæ jest to, ¿e nie s³yszymy Go i nie odczuwamy dlatego, ¿e mamy wzrok i s³uch nie doœæ ostry i wra¿liwy, jesteœmy niemal g³usi i œlepi.
Zbadajmy teraz, jakie trzeba spe³niæ warunki, aby cz³owiek pozostaj¹cy w zwyk³ym œwiecie móg³ prowadziæ prowadziwie duchowe ¿ycie, gdy¿ przyznajê, ¿e pewne warunki musi wype³niæ. Czy zapytaliœcie siebie kiedykolwiek, dlaczego otaczaj¹ce nas przedmioty przyci¹gaj¹ nas, dlaczego mamy tak¹ chêæ posiadania wielu z nich? Nasze po¿¹danie jest odpowiedzi¹ na ich zewnêtrzn¹ ³adnoœæ, ponêtnoœæ, mi³y wygl¹d lub obietnicê przyjemnoœci, jak¹ zdaj¹ siê nam zapowiadaæ. Otó¿, gdyby przeznaczeniem ich nie by³o przyci¹ganie nas, nie znalaz³y by siê na naszej drodze. Gdyby mia³y byæ tylko przeszkodami w naszym rozwoju po có¿, by przed nami stawa³y? Na pytanie po co zachodz¹ nam drogê odpowiedzieæ mo¿na, i¿ tak jak matka chc¹c sk³oniæ dziecko do ruchu i wysi³ku, który je niebawem nauczy chodziæ o w³asnych si³ach, pokazuje mu nie zanadto z bliska jakieœ ³adne cacko, jak¹œ ciekaw¹ zabawkê, a dziecko uderzone poci¹gaj¹cym jej widokiem chce pochwyciæ ten przedmiot, który jest tak blisko, a jednak na razie nie w obrêbie jego uchwytu. Usi³uje wiêc stan¹c na nó¿ki i choæ potyka siê i pada parê razy, nie zniechêca siê, bo jest niejako urzeczone po¿¹danym przedmiotem i wci¹¿ wysi³ek ponawia. A wartoœæ tego nie le¿y w zabawce, któr¹ wreszcie pochwyci i po chwili zepsuje, po³amie i rzuci szukaj¹c nowej, ale le¿y w bodŸcu, który sk³ania je do ruchu i wysi³ku, który budzi w nim ¿ycie i zmusza do akcji podczas siêgania po po¿¹dany przedmiot, choæ ten znudzi siê mu wkrótce po jego zdobyciu. Podobnie postêpuje z nami wielkie macierzyñskie Serce, które nad nami czuwa i stara siê pomagaæ w wyrabianiu naszych wewnêtrznych musku³ów wci¹¿ ukazuj¹c prymitywnej œwiadomoœci jakieœ ponêtne przedmioty, pobudza j¹ i zasila ich po¿¹danie, aby w³adze ukryte wewn¹trz w stanie niemal uœpienia pobudziæ do dzia³ania i skierowaæ ku zewn¹trz, by zmusiæ do wysi³ku, bez którego nic nie daje siê zdobyæ. I oto wci¹¿ nas wabi ró¿nymi cackami i zabawkami, jakie ¿ycie tak hojnie stawia na naszej drodze. Istotnie rzucamy siê naprzód w usi³owaniu zdobycia i pochwycenia po¿¹danego, zmagamy siê i walczymy, a gdy nam siê to zdobycie udaje i trzymamy upragnion¹ rzecz w rêku, przez chwilê siê ni¹ cieszymy, ale niebawem ona blednie, a nierzadko owo „rajskie jab³ko” zmienia siê w garstkê popio³u. Natomiast po¿¹danie nasze czy têsknota zwracaj¹ siê w inn¹ stronê ku nowym przedmiotom. Jest to metod¹ wzrostu i rozwoju, metod¹ zmuszaj¹c¹ nas do wyrabiania siê. Rezultat jest widoczny w nas samych. Jakieœ w³adze zosta³y obudzone, jakieœ zdolnoœci rozwiniête, jakaœ dot¹d ukryta si³a znalaz³a swój wyraz, a sk³onnoœæ przejawi³a siê w czynie. O to w³aœnie chodzi, w³aœnie to jest celem boskiego Nauczyciela, który uczy nas zawsze metod¹ pogl¹dow¹. Sam przedmiot po¿¹dania jest raz po raz odrzucany, gdy skutek wysi³ku, by go zdobyæ, zosta³ przyswojony. I tak przechodzimy od jednego przedmiotu czy celu do drugiego, od jednego stopnia ewolucji na nastêpny. Ale, aby w pe³ni oceniæ ca³e piêkno tego boskiego planu ewolucji trzeba przyj¹æ reinkarnacjê, tj. ci¹g³oœæ rozwoju poprzez wiele wcieleñ, ci¹g³oœæ wysi³ków i dokonañ, zdobyczy i nowych usi³owañ. Jednak nawet w obrêbie jednego ¿ycia mo¿emy siê przekonaæ, i¿ wiêcej zyskujemy przez wysi³ek ani¿eli przez sam¹ zdobycz. A nagrod¹ zmagania siê i walki jest rozwój jakichœ w³adz, cech czy zdolnoœci, jak to s³usznie powiedzia³ Carpenter: „Ka¿dy ból, jaki przeszed³em w jednym ¿yciu, sta³ siê moc¹ i zdolnoœci¹ w nastêpnym”. Obserwuj¹c bacznie mo¿emy rozpoznaæ dzia³anie tego prawa nawet na przestrzeni jednego krótkiego ¿ywota pomiêdzy kolebk¹ a grobem – wzrastamy nie przez zewnêtrzne zdobycze a przez rozwój psychicznych cech potrzebnych do zwyciêstwa.
A gdy d³ugie doœwiadzczenie rozwinê³o ju¿ w cz³owieku m¹droœæ, owe przedmioty trac¹ powab i moc przyci¹gania, i pierwszym tego przejawem jest zaprzestanie wysi³ku. To jednak oznacza³oby zastój, stagnacjê. Gdy przedmioty zewnêtrznego œwiata poczynaj¹ nas mniej poci¹gaæ, zdaj¹ sie nam mniej cenne i godne zdobywania, wówczas nastaje czas na szukanie nowej pobudki i motywu dzia³ania. A tym nowym motywem do czynu maj¹cego ju¿ duchow¹ wartoœæ jest przede wszystkim poczucie obowi¹zku, dzia³anie nie dla osobistych korzyœci czy nagród a dlatego, ¿e czynnoœæ musi byæ spe³niona jako, ¿e stanowi nasz obowi¹zek.
WeŸmy cz³owieka zwyk³ego, dzia³aj¹cego z egoistycznych motywów i przypatrzmy siê czego potrzeba, aby siê sta³ cz³owiekiem uduchowionym. Wezmê jako przyk³ad takiego, który gromadzi miliony, który postawi³ sobie za cel ¿ycia zdobycie fortuny i ku temu kieruje wszystkie swe wysi³ki. Mamy takich ludzi na œwiecie tysi¹ce. Zastanówmy siê, jak siê przedstawia ¿ycie takiego cz³owieka. Oto przyporz¹dkowuje on wszystko temu jedynemu celowi. Przede wszystkim musi opanowaæ swe cia³o, bo jeœli ono weŸmie nad nim górê, bêdzie wydawa³ miesiêcznie wszystko, co wysi³kiem zarobi³. Nie bêdzie pob³a¿a³ zachciankom cia³a, by móc wiêcej zgromadziæ, a nie traciæ na zbytki, wybryki i niekoniecznie przyjemnoœci. Musi przyzwyczaiæ organizm do wytrzyma³oœci w pracy, do znoszenia trudów i wysi³ków, jeœli zachodzi tego potrzeba. Przekreœlaæ nawet normalne ¿adania fizycznego organizmu, jak chêæ d³u¿szego spoczynku czy uchylania siê od zbyt d³u¿szego natê¿enia. Czyli w swym d¹¿eniu do fortuny musi wci¹¿ opanowywaæ swe cia³o i stawaæ siê jego wszechw³adnym panem. Jest to wiêc pierwsza rzecz, jakiej siê uczy – ca³kowitego opanowania fizycznego cia³a.
Nastêpnie zdobywa koncetracjê uwagi i si³y myœli, rozwój sprytu, przewidywania, w³aœciwej oceny odpowiedniej dla pewnych poczynañ chwili, szybkiej decyzji, wytrwa³oœci w raz obranej linii dzia³ania. Inaczej zostanie zdystansowany przez rywali, pokonany przez wspó³zawodnicz¹cych z nim na tym samym terenie ludzi. Musi ich pobiæ w wielu punktach chc¹c osi¹gn¹æ najlepsze rezultaty, a to wymaga du¿ego wysi³ku intelektu. Po prostu po¿¹danie z³ota zmusza go do koncentracji i rozwoju mentalnego, czyli nie tylko zdobywa opanowanie cia³a, ale i umys³u. Czy¿ nie zdobywa nic wiêcej? Owszem – siln¹ wolê; tylko ludzie silni i zdecydowani zwyciê¿aj¹ w takim wyœcigu. I oto dusza wzmacnia siê tak¿e w tym zwartym wysi³ku, by osi¹gn¹æ to, co postanowi³a.
Oczywiœcie maj¹c takie opanowanie swych narzêdzi, osi¹ga swój cel – zdobywa fortunê. I co dalej? Oto przekonywa siê wkrótce, ¿e pieni¹dze niekoniecznie s¹ równoznaczne ze szczêœciem i radoœci¹, ¿e posiada tylko jedno cia³o i nie jest w stanie mno¿yæ bez koñca jego potrzeb i po¿¹dañ, choæ ma pod dostatkiem œrodków, aby im zadoœæ czyniæ. Czyli przekonuje siê, ¿e jego zdolnoœæ u¿ywania wszelkich przyjemnoœci tego œwiata jest bardzo ograniczona. Wkrótce z³oto staje mu siê nawet ciê¿arem. Pierwsze upojenie zwyciêstwem blednie, czuje przesyt i nudê wœród ca³ego swego bogactwa, które w istocie mo¿e tak ma³o dla swego szczêœcia wyzyskaæ. Po prostu przyzwyczaja siê do zbytku, który mu nic nie mówi. Z³oto wi¹¿e go, staje siê zmor¹ zamiast ci¹g³¹ rozkosz¹.
Có¿ mo¿e zmieniæ takiego cz³owieka w istotê uduchowion¹? Po prostu zmiana celu, przedmiotu jego d¹¿enia. W tym czy innym ¿yciu zobaczy wyraŸnie ca³¹ znikomoœæ, niemal bezwartoœciowoœæ gromadzonego z³ota, a zarazem dostrze¿e piêkno pomagania innym, s³u¿enia spo³ecznoœci. Mo¿e te¿ ujrzy w b³ysku jakiegoœ podnioœlejszego momentu wspania³oœæ boskiego planu ewolucji i zrozumie, ¿e najcenniejsz¹ rzecz¹ jest branie czynnego i twórczego udzia³u w tym ewoluuj¹cym ¿yciu, ¿e mo¿na dopomagaæ niejako w rozchylaniu siê tego powszechnego ¯ycia w coraz szerszych przejawieniach. Gdy to wszystko zrozumime i zechce wedle tego zrozumienia czyniæ, w³adza, jak¹ zdoby³ nad cia³em i umys³em, wola któr¹ wyrobi³, uczyni¹ go du¿¹ si³¹ i w duchowym œwiecie. Nie ma potrzeby zmieniaæ wyrobionych w pogoni za z³otem cech i zdolnoœci, tylko pozbyæ siê zamolubstwa i egocentryzmu, obojêtnoœci na ludzkie cierpienie, bezwzglêdnoœci, z jak¹ dot¹d traktowa³ wszystkich woko³o nieraz krzywdz¹c braci, by samemu sie wspi¹æ wy¿ej, wyzyskuj¹c pracê milionów dla w³asnej korzyœci i namiêtnoœci z³ota. Musi zmieniæ swój cel, idea³ fortuny na idea³ obowi¹zku i s³u¿enia innym. Musi przestawiæ na inny tor u¿ywanie swej si³y, pomagaæ zamiast uciskaæ, a z potêgi gie³dy i miêdzynarodowych rynków mo¿e staæ siê du¿¹ si³¹ w ¿yciu duchowym. Jego ¿ycie skupi siê odt¹d na s³u¿eniu Cz³owiekowi. Za jedyny swój obowi¹zek poczyta dopomaganie ludziom wszêdzie, gdzie i jak siê da. Widzimy wiêc, ze ró¿nica w celu, ró¿nica pobudki decyduje o tym czy cz³owiek jest „œwiecki” w zwyk³ym œwiecie, czy uduchowiony w dziedzinie ducha.
U¿y³am s³owa „obowi¹zek” – tak jest to pierwszy krok. Ka¿dy z nas bez wzglêdu na to, jak¹ prac¹ siê zajmuje, gdy zaczyna j¹ spe³niaæ jako obowi¹zek, bo spe³niona byæ musi, a nie tylko z w³asnej egoistycznej korzyœci (choæby ni¹ by³o zarabianie na zycie), czyni pierwszy krok ku duchowoœci, tzn. zmienia pobudkê dzia³ania i wszystkie jego codzienne prace zmieniaj¹ sw¹ wartoœæ. Obowi¹zek musi byæ pe³niony, wielkie ko³o zycia musi wci¹¿ siê obracaæ. Praca lekarza, nauczyciela, prawnika, kupca s¹ do tego nieodzowne i ka¿dy z nich mo¿e na sw¹ pracê spojrzeæ pod innym k¹tem i powiedzieæ sobie: „Praca, któr¹ spe³niam jest cz¹stk¹ boskiego porz¹dku na œwiecie. Muszê j¹ spe³niaæ najlepiej, jak potrafiê, nie tylko dla korzyœci i w³adzy, jak¹ mi daje, ale jako drobn¹ cz¹stkê mojej wspó³pracy z Wol¹ najwy¿sz¹, która wszystkim rz¹dzi”. Oto jest pierwszy krok i nie ma takiego cz³owieka, który by nie móg³ go uczyniæ. Praca siê nie zmienia, ale duch, w którym j¹ wype³niamy jest zgo³a inny, nape³nia j¹ te¿ inn¹ treœci¹, nadaje jej inn¹ wartoœæ. I ka¿da choæby najnudniejsza, najbardziej mechaniczna robota wydajê siê wówczas pos³ana nam bezpoœrednio przez Wolê Najwy¿szego, jako nasze uczestnictwo w Jego wiecznie staj¹cym siê ewoluuj¹cym ¿yciu. A przecie¿ i najwspanialszy Archanio³ nie czyni nic innego ponad wype³nianie najlepiej swojej roli, swego wyznaczonego mu przez Stwórcê zadania. Powiedziano s³usznie, ¿e kto zamiata izbê ku chwale Pana, czyni tê czynnoœæ piêkn¹, ofiarn¹, radosn¹. To w³aœnie jest ¿yciem duchowym – czyn jako obowi¹zek, jako uczestnictwo w wielkim ¿yciu a nie dla swego ma³ego „ja”.
Nie zawsze jest to ³atwe, albowiem wszystko co robimy musi byæ wykonane najlepiej, najdok³adniej, jak potrafimy. Bóg jest najdoskonalszym artyst¹ i my w naszej pracy powinniœmy dbaæ o „doskona³oœæ”. Nic nie pozostawiaæ w stanie niedokoñczonym, niedoci¹gniêtym, nie zadawalaæ siê spe³nianiem byle jak. Bowiem nie jest to wa¿ne, co robimy, ale jak to robimy. Dok³adnoœæ, „doskona³oœæ” wykonania ka¿dej , choæby najdrobniejszej pracy œwiadczy o charakterze cz³owieka. Mo¿na po tym s¹dziæ o stopniu jego rozwoju. Sama przez siê ta cecha wydaje siê niezbyt znacz¹ca, gdy j¹ przejawiamy w domu, sklepie czy urzêdzie. Ale wyobraŸmy sobie, i¿ naraz wszyscy na œwiecie poczêliby j¹ przejawiaæ, jak¿e inaczej wygl¹da³by nasz œwiat! Nigdzie tandety, nigdzie podrabiania ani namiastek, nigdzie oszustwa w przedmiotach handlu ani w wykonywaniu jakiejkolwiek pracy, czyli ca³y œwiat zupe³nie przemieniony. Dziœ wydaje siê nam to niemo¿liwoœci¹, utopi¹; a przecie¿ by³oby to tylko rezultatem doskona³ego wype³niania swego obowi¹zku przez ka¿dego poszczególnego cz³owieka. W³aœnie takie wykonywanie swej pracy, najlepsze na jakie nas staæ spe³nianie w³asnego zadania (Swadharmy wedle hinduskich pojêæ, czyli swego specjalnego powo³ania w spo³ecznoœci) jest pierwszym krokiem ku prawdziwej duchowoœci. A nie jest to rzecz¹ nieosi¹galn¹ ani nawet zbyt trudn¹. Ka¿dy mo¿e tak postêpowaæ, zapewne nawet bez wielkiego wysi³ku.
Oczywiœcie to nie wszystko. Nastêpny krok prowadzi nas nieco g³êbiej w ¿ycie duchowe. Jakkolwiek czuæ siê wspó³pracownikiem Boga w tym naszym œwiecie i ³¹czyæ sw¹ pracê z tym Jego dzia³aniem, które utrzymuje wszechœwiaty, jest ju¿ rzecz¹ wielk¹ nadaj¹c¹ now¹ wartoœæ ka¿dej naszej czynnoœci. Istnieje wszak¿e jeszcze piêkniejsze podejœcie a równie jak pierwsze dostêpne dla ka¿dego z nas. Albowiem jedno jest wy¿sze nawet ponad obowi¹zek, jest to ofiara. Có¿ to oznacza? Nie istnielibyœcie wy, moi s³uchacze ani ja, gdyby nie by³o u prapocz¹tku wieków pierwszej ofiary Boga. By³o ni¹ zamkniêcie cz¹stki Swej Myœli w materiê (inny przejaw Jego myœli), ograniczenie Swego wszechpotê¿nego ¿ycia do mikroskopijnych rozmiarów drobnych kszta³tów i form z jednym celem, abyœmy my – wy i ja – zdobyli samoœwiadomoœæ, czyli stali siê w ca³ej pe³ni œwiadomi naszej boskoœci. W chrzeœcijañskim pojêciu to ofiara Baranka Bo¿ego – kiedy? Czy dopiero na Kalwarii? Nie – „od pocz¹tku wieków”. Oddaje to najg³êbsz¹ prawdê. Bez boskiej ofiary nie by³oby ¿adnego ze œwiatów, ¿adnego z istnieñ. Bez samoograniczenia, bez owego zamkniêcia swej wszechpotêgi, swej bezgranicznej wielkoœci w drobne, „ciasne” kszta³ty nie by³oby nic – ¿adnej gwiazdy, ¿adnej planety w przestworzach, ¿adnej ¿ywej istoty na ziemi. Wszystko siê wspiera o Bo¿¹ Ofiarê, wszystko jest jej bezpoœrednim wyrazem – a jest to ofiara mi³oœci, która dobrowolnie siebie ogranicza, aby zaistnia³y miliony tworów, by osi¹gnê³y samoœwiadomy byt i radowa³y siê doskona³oœci¹ istnienia odkrywaj¹c sw¹ utajon¹ boskoœæ, to¿samoœæ ze swym Stwórc¹.
I podobnie jak istnienie ca³ego wszechstworzenia wyp³ywa z ofiary, tak ka¿de prawdziwe ¿ycie jest równie¿ wyrazem ofiary. A gdy ka¿dy nasz czyn staje siê ofiar¹, cz³owiek wchodzi w istotn¹ duchowoœæ, w prawdziw¹ doskona³oœæ cz³owieczeñstwa. Ale nie jest to ³atwe. Pierwszy okres nie jest trudny, staramy siê, by ¿ycie nasze by³o u¿yteczne. Dzielimy siê wszystkim, co posiadamy z innymi, s³u¿ymy im chêtnie i radoœnie. Ale gdy jakaœ praca, w któr¹ wk³adamy ca³¹ duszê, wysi³ek i twórczoœæ ucieka nam z r¹k, gdy siê rozbija i nie pozostaje z niej nic prócz bezu¿ytecznych szcz¹tków – jak¿e trudno jest patrzeæ na to spokojnie i pogodnie. A w³aœnie to jest jedn¹ z odmian ofiary. W³o¿yliœmy w jakieœ dzie³o ca³ego siebie, energiê, myœl, pracê mo¿e lat czy lat dziesi¹tków, piastowaliœmy w duszy plany jej dalszego rozwoju z mi³oœci¹ i oto chwieje siê ona, wymyka z r¹k, ³amie, gruchocze. Za chwilê stoimy bezradni nad kup¹ zgliszcz, nie zostaje z ca³ej misternej budowy nic. Zdawa³oby siê, ¿e na marne posz³y wszystkie wysi³ki, zami³owania i ca³e lata ¿ycia. Czy potrafimy i wówczas nie zachwiaæ siê pod ciosem, nie roz¿aliæ w pretensji do losu, nie zadawaæ bolesnych pytañ: czemu, za co, dlaczego? Jeœli choæby na chwilê odczuwamy ból, zawód, smutek, oznacza to, i¿ pracowaliœmy dla siebie, wedle w³asnego planu i umi³owania a wcale nie jako narzêdzie Boga spe³niaj¹ce cz¹stkê Jego zamierzenia. Bo gdybyœmy pe³nili ca³¹ tê pracê w duchu prawdziwej ofiary, nie uwa¿aj¹c jej wcale za swoj¹, wiedzielibyœmy, ¿e wszystko co jest dobre nie mo¿e siê zmarnowaæ, ¿e dodaje siê do wielkiego zbiornika energii twórczych i bêdzie s³u¿yæ dalej w jakiejkolwiek formie. A jeœli wola Jego nie chcia³a, by forma naszej twórczoœci, naszego s³u¿enia trwa³a, bylibyœmy chêtnie przyjêli jej zniszczenie wiedz¹c, i¿ ¿ycie, które j¹ o¿ywia³o zasili jakieœ inne dzie³a, bardziej w danej chwili odpowiadaj¹ce wielkiemu planowi Boga.
Dam inny przyk³ad. Mamy armiê, która oczekuje natarcia liczniejszego, silniejszego wroga. Wódz naczelny ma ogólny strategiczny plan, wedle niego rozmieszcza swe bojowe jednostki. I oto do jednej przychodzi rozkaz, by zaatakowaæ i zdobyæ le¿¹c¹ opodal fortecê. Dowódca pu³ku, który ten rozkaz dostaje wie, ¿e jest to zadanie prawie niewykonalne, ¿e ca³a podleg³a mu jednostka musi zgin¹æ. Jeœli dos³ownie wykona rozkaz „zdobyæ lub paœæ”, nikt z jego ludzi nie doczeka jutra. Czy¿ waha siê? Nie by³by prawdziwym ¿o³nierzem, gdyby najl¿ejsze wahanie zakrad³o siê do jego serca. Rozkaz rozkazem, plan ogólny nie do niego nale¿y, on ma spe³nic zadanie, które jemu z jego garstk¹ przypad³o w udziale. Atakuje raz, drugi, trzeci, a¿ niemal nikt nie zostaje z jego pu³ku przy ¿yciu. Czy przegra³? Tak, z ludzkiego ograniczonego punktu patrzenia tak, poniós³ klêskê. Bior¹c pod uwagê tylko los tej ma³ej garstki, nie widz¹c ca³oœci pola walki i planu strategicznego wodza, mo¿na z pozorn¹ s³usznoœci¹ stwierdziæ – przegra³. Ale co¿ siê dzia³o na ogólnym polu? Oto wróg zajêty przy fortecy odci¹gn¹³ inne swoje jednostki daj¹c mo¿noœæ broni¹cej siê armii do nowego ataku na os³abiony odcinek ogólnego frontu i przy koñcu dnia szala zwyciêstwa przechyla siê na jej stronê. Któ¿ siê do tego zwyciêstwa przyczyni³? Kto w³asn¹ ofiar¹ ¿ycia uczyni³ je mo¿liwym? Ów bohaterski pu³k, który w³asn¹ œmierci¹ utorowa³ drogê innym wiêkszym jednostkom. I ta bohaterska ofiara bêdzie z³otymi literami zapisana w kronikach narodu, a nieœmiertelnymi w konikach wy¿szych, gdzie decyduj¹ siê „rachunki” i losy jednostek i narodów. Rozumiecie ca³e to porównanie, nieprawda¿? Jest ono œciœlejsze, ni¿by siê mog³o zdawaæ.
Nie istnieje wogóle mo¿liwoœæ pora¿ki tam, gdzie boski Kierownik jest naczelnym wodzem. W ostatecznym rachunku zwyciê¿a zawsze ON. A czy¿ nie by³oby dla ka¿dego z nas najwy¿sz¹ radoœci¹ i dum¹ z³o¿yæ choæby z ¿ycia ofiarê, aby jakaœ czêœæ Jego wielkiego planu zosta³a prêdzej i lepiej wykonana? Có¿ znaczy nasza chwilowa, pozorna, choæ bolesna klêska? Có¿ znaczy rozbicie siê naszych, choæby najukochañszych planów i zamierzeñ, jeœli ma siê to przyczyniæ w najdrobniejszej mierze do powodzenia szerszego planu, do urzeczywistnienia zamierzenia najwy¿szego Wodza. W tym zamierzeniu nie mo¿e istnieæ klêska. W ostatecznym rachunku Wódz zwyciê¿a zawsze, choæ bywaj¹ okresy, gdy siê nam mo¿e wydawaæ, ¿e wszystko dobre i szlachetne upada, ¿e z³o siê szerzy, a pod³oœæ i ma³oœæ zalewa powodzi¹ œwiat. Z³udzenie – nawet gdy wszystko zdaje siê to z³udzenie potwierdzaæ, mo¿emy byæ pewni, ¿e patrzymy tylko na jeden drobny odcinek olbrzymiego pola walki. A czy¿ mo¿e byæ wiêksza, bardziej dumna radoœæ ni¿ poœwiêcenie z ca³¹ gotowoœci¹ wszystkiego, co nazywamy swoim, byle ten wielki strategiczny plan rozwin¹³ siê wspaniale i zwyciêstwo siê przyœpieszy³o? Chyba nie ma wiêkszej chwa³y nad osobist¹ klêskê dla przyœpieszenia ogólnego zwyciêstwa. To radoœæ silnych – zgoda. To droga bohaterów – tak, tak, bezsprzecznie. To ich praca, ich szczêœcie, ich radosna ofiara. Ale nawet, jeœli widzimy piêkno takiej bohaterskiej drogi, to nas ju¿ do niej zbli¿a, bowiem zachwyt jakimkolwiek piêknem budzi w nas samych drzemi¹c¹, ukryt¹ zdolnoœæ do przejawienia takiego samego piêkna. Widzieæ w czymœ szlachetnoœæ, wielkoœæ, dobro – to pierwszy krok do obudzenia tego samego w nas, do wcielenia ich kiedyœ i w naszym ¿yciu. Czyli samo uznanie wielkoœci jakiegoœ idea³u zbli¿a nas do urzeczywistnienia go w naszym ¿yciu.
Jeœli ka¿dy z moich s³uchaczy postara siê wprowadziæ w czyn to, co tu bardzo niedoskonale stara³am siê przedstawiæ, stanie siê cz³owiekiem uduchowionym wœród zwyk³ego, materialistycznie nastawionego œwiata. Cz³owiekiem, który swym ¿yciem pomaga, choæby w najdrobniejszej mierze do jego przetworzenia, do zniweczenia matarializmu, okrucieñstwa, obojêtnoœci dla Prawdy, do skierowania ludzi ku wielkiemu idea³owi doskona³oœci, a co za tym idzie i szczêœcia wedle wspania³ego „planu Boga”. Takie ¿ycie, taka pobudka – ka¿dego czynu spe³nianego jako radosna ofiara, prawdziwa ofiara jest zawsze radosna – zmienia cz³owieka zwyk³ego w uduchowionego, a jest to dostêpne dla ka¿dego z nas.
A takie ¿ycie ofiary jest mo¿liwe tylko wœród ludzi, nie w pustelni ani w klasztorze. Niekiedy pozostanie w odosobnieniu, w samotnoœci jest potrzebne, jedno na wiele wcieleñ, by skupiæ si³y do nowych walk, by poznaæ nowe doœwiadczenia. Ale zwyk³y œwiat jest trudem, zmaganiem, cierpieniem i daje tych doœwiadczeñ nieskoñczenie wiêcej. I w³aœnie ten œwiat potrzebuje ludzi uduchowionych, ofiarnych, gotowych s³u¿yæ cz³owiekowi w jego ¿mudnej drodze rozwoju wszêdzie, nawet w najtrudniejszych warunkach, najnêdzniejszym otoczeniu, wœród ma³oœci, brudu, nieszczêœcia i z³a. I w³aœnie tu, w tej pracy cz³owiek najprêdzej staje siê uduchowiony, byle znalaz³ odpowiedni¹ do ¿ycia postawê, a naj³atwiej obudzi moce i w³adze w jego duszy ukryte. Albowiem zadaniem ka¿dego z nas jest „rzeŸbiæ siebie”, urabiaæ „na obraz i podobieñstwo” boskiego oblicza, które tai siê w naszym w³asnym sercu. Piêkno, moc, doskona³oœæ Cz³owieka s¹ ju¿ w nas jak ziarno, co le¿y w ziemi czekaj¹c na deszcze, by zakie³kowaæ. Idea³, obraz widziany oczyma duszy jest pierwszym krokiem ku przejawieniu potêg drzemi¹cych w ka¿dym z nas. Ca³a nasza praca polega na tak g³êbokiej uprawie i zwil¿eniu roli, by ziarno boskie zakie³kowa³o i uros³o. A gdy siê rozroœnie w wielkie, wspania³e drzewo, stajemy u progu nadcz³owieczeñstwa.
PójdŸmy razem w wyobraŸni do pracowni wielkiego rzeŸbiarza, nie przeciêtnego kuj¹cego marmur rzemieœlnika, ale wielkiego genialnego twórcy, artysty, który potrafi o¿ywiæ ka¿dy materia³ wywo³uj¹c zeñ „myœl-idea³” w nieskalanym piêknie kszta³tu. Jak¿e taki artysta pracuje? Myœlicie, ¿e po prostu wykuwa pos¹g w marmurze? Bynajmniej, technika jego jest zgo³a inna. Oto wyzwala z by³y marmuru kszta³t, który oczami duszy widzi, m³otem i d³utem odcina i odrzuca niepotrzebne kawa³y, które jego idealny pos¹g ukrywaj¹. Tak pracuje geniusz. Tam, gdzie my widzimy tylko bezkszta³tn¹ bry³ê, on widzi doskona³y kszta³t swej wizji twórczej w tej bryle uwiêziony i zamkniêty. Ka¿dym uderzeniem m³otka, ka¿dym ciêciem d³uta zbli¿a wyzwolenie tego „wiêŸnia” swej wielkiej wizji, czyli „zmusza” idea³ do przejawienia, wprowadza go ze œwiata myœli-wyobraŸni w œwiat konkretnoœci widzialnej. To jest twórcz¹ prac¹ genialnego artysty.
Ka¿dy z nas w wielkiej pracowni œwiata jest tak¹ bezkszta³tn¹ bry³¹ marmuru czy kamienia, nieog³adzon¹, szorstk¹ o licznych kantach, wg³êbieniach, za³omach. A w œrodku, w g³êbi tej bry³y ukrywa siê boski „obraz”, duchowe nasze oblicze wywo³aæ w przejawienie w ca³ym jego piêknie jest naszym zadaniem. Tak, jesteœmy rzeŸbiarzami, musimy wyzwoliæ uwiêziony w bryle obraz w jego prawdziwym kszta³cie i wyrazie. Musimy tak samo jak ów artysta celnymi uderzeniami d³uta i m³ota (myœli i woli) odcinaæ wszystko zbêdne, co wiêzi, t³umi i ukrywa nasze ¿ywe duchowe oblicze. Jest to praca ca³ego ¿ycia i to nie jednego. Zaprawdê rzeŸbiarzami jesteœmy, ods³aniaj¹cymi (mo¿e przez wieki) kszta³t prawdy naszej boskiej istoty. Im sprawniej bêdziemy m³otkiem uderzaæ, im lepiej poznamy materia³ (nasz¹ ni¿sz¹ naturê), im z wiêksz¹ wol¹ bêdziemy w³adali tym d³utem i m³otkiem, tym praca wyzwalaj¹ca ducha pójdzie prêdzej i wy³oni siê z owej szorstkiej bry³y nasze doskona³e Oblicze.
Tê rzeŸbiarsk¹ pracê mo¿emy wykonywaæ wszêdzie, bez wzglêdu na warunki, otoczenie i rodzaj zajêcia. Ale w ka¿dym zak¹tku wszechœwiata przy jakimkolwiek warsztacie was los postawi, nie zapominajcie nigdy o tym boskim w waszym sercu ukrytym wiêŸniu, którego wy sami, i tylko wy mo¿ecie wyzwoliæ. Trzeba mieæ jego istnienie w pamiêci, staraæ siê go czuæ jako ¿yw¹, choæ utajon¹ jeszcze obecnoœæ.
WeŸcie mocno w rêce wasze narzêdzia, odrzucajcie wci¹¿ zbêdne bry³ki i kawa³y kamienia, a wyzwolicie wkrótce to wspania³e duchowe oblicze. Wówczas ca³¹ samoœwiadomoœci¹ poznacie, co znacz¹ s³owa „byæ na obraz i podobieñstwo Boga”.
Wanda Dynowska. 1959 r.
Jeli podoba Ci si artyku dodaj do niego swj gos |
18 | |||
Zobacz ranking najbardziej popularnych artykuw na naszej stronie |